Było słonecznie, jak na pierwszą niedzielę kwietnia przyjemnie ciepło. Leżeli blisko siebie na dwóch miękkich leżakach. Betty miała na sobie tylko czarny strój kąpielowy, podkreślający jej figurę i nadający lekko opalonej skórze matowy połysk. Ale noc i przedpołudnie opróżniły już kielich pożądania. Aż do kawy milczeli.
Ona rozmyślała o przedpołudniowej rozmowie, o łuskach skórnych i próbkach potu oraz o konsekwencjach, które musiały z tego wyniknąć. On trochę drzemał, mrugał w słońcu albo do niej, sprawiał wrażenie względnie zadowolonego.
Po wypiciu kawy Betty spojrzała na ogród, westchnęła i stwierdziła: – Muszę koniecznie skosić trawę.
– Robisz to sama?
– A kto by inny? Wszystko robię sama. A wiesz, co zrobię w następnej kolejności? Zasadzę kilka krzaków. Zawsze chciałam to zrobić. Tylko nigdy nie miałam czasu. Jeśli mężczyzna powinien zasadzić drzewo, to kobiecie na pewno wystarczy parę krzaków. – Cicho się roześmiała. – Wyrównam to przecież za pomocą domów, nawet jeśli buduję je nie sama. – Potem wskazała prawą ręką na trawnik bezpośrednio przed tarasem. – Zaraz tu, z przodu, żeby nie było tu tak monotonnie zielono. Piękne, wielkie krzewy. Może oleandry, ale je można kupić chyba tylko w donicach. I nie są takie wysokie, jak sobie wymarzyłam. Bez będzie lepszy! To by była akurat odpowiednia pora, bo bzy kwitną już przecież w maju.
Westchnęła jeszcze raz. – Miejmy nadzieję, że nie jest już za późno na bez. Nie wiem dokładnie, kiedy się go sadzi, chyba we wrześniu. Ale na pewno teraz też jeszcze można, bez jest wytrzymały. Wykopię głęboki dół. Bez silnie się ukorzenia.
Uśmiechnęła się smętnie. – Moi rodzice mieli taki krzew w ogrodzie. Przepiękny, bujny krzak. Był już stary. I pewnego dnia moja matka uznała, że jest za stary. Chciała się go pozbyć, bo potrzebowała miejsca na ziemniaki. Mój brat porządnie się napocił, zanim wyciągnął z ziemi te wszystkie korzenie. To był prawdziwy krater.
Smutek już minął. W jej oczach były takie iskierki, jak śmiech, który powstrzymywała w gardle. Spojrzała na niego z ukosa. – Pomożesz mi kopać?
W tym momencie ujrzał ją stojącą na tarasie, ze szpadlem w ręku, grudki ziemi porozrzucane u stóp, krople potu na czole. To wyobrażenie mu się nie spodobało, budziło wspomnienia jego małżeństwa, dużego domu. Ogród też był wielki i stanowił zawsze jego działkę. Sprawiało mu to przyjemność, bo przez lata był to jego ogród. A potem Sonia uświadomiła mu, że do niego należy tylko to, co ma na grzbiecie i wozi ze sobą. Dwie walizki ubrań i samochód, tyle mu zostało. Był przekonany, że jego opory wynikały tylko z tego.
– Nie sądzę, bym miał czas na twój ogród – powiedział głosem o ton bardziej grubiańskim, niż zamierzał.
Betty zachowała się tak, jakby nic nie zauważyła, cicho się roześmiała. – Nie szkodzi, to było głupie pytanie. Jeśli każdego wieczora pokopię przez godzinkę, to za kilka dni wykopię taką dziurę, że będzie się czym pochwalić. Sam zobaczysz.
To mógł być tylko dowcip. Słychać to też było w jej głosie. Kobieta, która w życiu prywatnym musiała się tak ograniczać, że starczało jej tylko na kanapki z pomidorem, nie mogła na poważnie nosić się z zamiarem kupowania krzewów bzu do ogrodu. A kopanie ranną ręką byłoby czystym brakiem rozsądku. Było mu przykro, że tak grubiańsko na nią naskoczył. Wyraźnie starała się tylko zabawić go małą pogawędką. W każdym razie i on się o to starał.
– Twoja ręka na pewno się ucieszy – powiedział. – Czy potrafisz kopać jedną ręką?
Wzruszyła ramionami. Uśmiechnął się wbrew wzrastającemu niepokojowi, wbrew obrazowi, który widział oczyma duszy. On ze szpadlem w jej ogrodzie! Ona spogląda ku niemu z tarasu. Potem nadciąga Lehnerer, uśmiecha się do niego po kumpelsku i wchodzi z nią do domu. Przeklęta zazdrość! Teraz jeszcze popsuje mu popołudnie.
– Kup sobie lepiej za te pieniądze kilka soczystych steków – zaproponował, usilnie starając się zachować luźny, niedbały ton. – Będziesz z tego miała więcej pożytku niż z jednego krzaku bzu.
Podniosła prawą rękę, odgięła trzy palce. – Z trzech, mój drogi, nie z jednego, z trzech. Dwa mają być białe, a jeden liliowy, on będzie rósł pośrodku, tak było wtedy w ogrodzie moich rodziców.
Potem nieoczekiwanie znowu spoważniała. – Powiesz mi, jakie są wyniki tych badań? Czy ci nie wolno? Co to w ogóle za badania? Jeszcze nigdy o czymś takim nie słyszałam. To znaczy, jak można wyizolować próbkę potu z garnituru?
Georg poczuł, że przeczuwał, iż coś jeszcze z tego będzie. Nie mogła przecież tak po prostu zostawić tej rozmowy, którą toczyli przy śniadaniu. Nie, mając w pamięci przepocony sportowy dres Lehnerera. W pierwszej chwili był jej tylko wdzięczny za to ostatnie pytanie. Oszczędziło mu konieczności odpowiadania na dwa pozostałe.
– Nie pytaj mnie o to – powiedział. – Nie jestem chemikiem i nigdy też nie przyglądałem się chemikom przy pracy. Ale sądzę, że nie jest to nawet trudne. A zawdzięczamy to szmuglerom narkotyków. Często się zdarza, że materiały są nasączane środkami odurzającymi. Jeśli można wyodrębnić tę truciznę, to da się to zrobić i z innymi substancjami.
– Rozumiem – szepnęła. – I sądzisz, że coś znajdą? Naprawdę myślisz, że ktoś tam był, kto Herberta…
Kiedy przerwała, Georg powiedział po prostu: – To, co ja myślę, nie gra żadnej roli, Betty. To się okaże.
Potrząsnęła głową. – Nie mogę sobie tego wyobrazić.
– Nie mogłaś też sobie wyobrazić, że twój mąż naprawdę chciał się zabić.
Przez kilka sekund milczała, a potem powiedziała: – Nie, nie mogłam! A jeśli masz rację, wysuwając swoje podejrzenia, to ja miałam rację. Tak naprawdę nie chciał umrzeć. Dlaczego w ogóle wyszedł z domu? Czy sądził, że nie żyję, kiedy leżałam nieprzytomna? Czy dlatego wpadł w panikę?
– To możliwe – odparł.
– Może myślał, że to będzie okoliczność łagodząca, jeśli zainscenizuje samobójstwo – kontynuowała. – Uważał, że te tabletki są niegroźne, założę się o głowę. I może sądził, że najpierw się go będzie szukać przy tej chacie.
Jak dotąd Betty brzmiała nieco bezradnie. Ale potem poczęła zmierzać w ściśle określonym kierunku. Może częściej tam bywał, z jakąś dziewczyną. Miał kiedyś romans z taką małą z biura. Ona mieszkała jeszcze z rodzicami. Tam nie bardzo mógł się z nią spotykać. A na to, żeby pójść z nią do hotelu, była jeszcze za młoda. Do domu nigdy żadnej nie przyprowadzał. W tej chwili nie pamiętam jej imienia, Brigitte jakaś tam. Mogę sprawdzić, jeśli chcesz. Nie była u nas długo, tylko niecałe pół roku. Ładne stworzenie, ale za głupie, by pojąć najprostsze powiązania. Wolała zawracać w głowach robotnikom.
Znowu milczała przez sekundę, jakby chciała mu dać okazję, by przemyślał jej słowa. Potem mówiła dalej: – Miała też romans z jednym z robotników. Nie wiem dokładnie, z którym. Ale ktokolwiek by to był, kiedyś przyłapał ją z Herbertem gdzieś tam, w okolicy, w samochodzie. Zlał ich, tę małą i mojego męża też. Herbert twierdził, że się przewrócił, ale ta mała też przyszła w poniedziałek z podbitym okiem do firmy i opowiedziała, co się naprawdę zdarzyło. I ktoś doszedł do wniosku, że ja powinnam się o tym dowiedzieć.
Georg czuł się coraz bardziej nieswojo, był przekonany, że Betty znowu tylko próbuje odwrócić jego uwagę od Lehnerera. Postępowała bardzo zręcznie, podsuwając mu po kawałeczku inną teorię. Najpierw tę z teściem i kilkoma oddanymi robotnikami. Potem ograniczyła się raptem do jednego, który miał kiedyś powód, by uderzyć. A później zemsta. Brzmiało to nawet prawdopodobnie, ale Georg wolałby, żeby raczej milczała.