Выбрать главу

Pieniędzy na płace Herbert zresztą nie przegrał. Już dawno nie był w żadnym kasynie. Co tylko udało mu się zdobyć w ciągu ostatnich miesięcy, natychmiast wręczał swojej kochance. To miała być ich podstawa finansowa na wspólną przyszłość. Mężczyzna, który snuł plany! Wyglądało to na zadowalające perspektywy i na snucie zupełnie innych niż samobójcze zamiarów.

Na zewnątrz Georg udawał spokojnego, chłodnego i opanowanego. Wewnątrz jednak czuł, jak potężne imadło ściska mu serce i żołądek. Jeszcze kilka pytań. Czy Theissen w ten weekend po raz pierwszy mówił o rozwodzie?

Nie, stale o tym mówił, od kiedy wiedział, że znowu będzie ojcem. Koniecznie chciał tego dziecka. W pierwszych tygodniach był nawet przekonany, że to uczyni z niego zupełnie innego człowieka.

Na początku ciąży poczynił Eugenie wielkie obietnice. Ale nie miał dosyć siły, by zrealizować swoją najpiękniejszą obietnicę – małżeństwa. Bał się, stale się bał. Swojej żony, swojego ojca, przyszłości bez chleba i pracy w mikroskopijnym mieszkaniu Eugenie, a najbardziej tego demona, którego nosił w sobie.

Gdyby tylko Eugenie nie była tak szczera. Był to szczególny rodzaj szczerości, nieporównywalny z tym, co w przypadku Betty odbierał jako otwartość. Eugenie Boussier nie emanowała siłą, lecz rozpaczą, nie była opanowana, ale załamana. Z jej życia nie znikła przeszkoda, lecz człowiek, którego kochała.

Herbert dużo płakał w ciągu minionych tygodni, to także powiedziała z tą szczególną szczerością, której obce były wszelkie wybiegi. Powtórzyła mu nawet jego słowa.

– Zabij mnie, Eugenie. Przyniosłem ci same nieszczęścia, moja mała. Powinniśmy razem odejść, gdzieś daleko. Tam, gdzie będziemy zupełnie sami, tylko my i nasze dziecko.

Początkowo Eugenie nie wiedziała, o jakim miejscu on mówi. Pokazał jej to dwa tygodnie przed swoją śmiercią, nie na mapie, ale w formie dwóch kapsułek, które kupił od jakiegoś podejrzanego typka. To miejsce nazywało się cyjanek potasu. A Eugenie wzięła jego dłoń, położyła na swoim brzuchu, dała mu poczuć życie w środku, jego dziecko. Potem wspólnie, płacząc, w toalecie spuścili z wodą obie kapsułki. Teraz może w to piękne miejsce udało się kilka szczurów. A Herbert przysiągł na wszystko, co mu było kochane i drogie, na życie swojego nienarodzonego dziecka i przyszłej matki, że nigdy, przenigdy nie wpadnie już na tak głupi pomysł.

Jego matka wiedziała o tym i surowo zabroniła Eugenie mówić gdziekolwiek i kiedykolwiek o tej „głupocie”. Ludzie, słysząc to, wyciągnęliby tylko fałszywe wnioski. Eugenie postrzegała to inaczej.

– On już nie chciał umrzeć – zapewniła ze wzrokiem zamglonym łzami. – Niech pan mi wierzy, on już tego nie chciał. Teraz chciał być mężczyzną i dobrym ojcem.

Tak do końca Georg w to nie wierzył. Mimo to obiecał, że uczyni wszystko, co w jego mocy, by wyjaśnić sprawę śmierci Herberta Theissena.

A potem siedział znowu sam przy swoim biurku, a wszystko w środku nadal mu się ściskało. Rozwód! Jeszcze dobrze pamiętał, jaki to był dla niego cios. A w jego przypadku chodziło tylko o dom, z którego nie chciał się wyprowadzić, tylko o wygodę posiadania będącej w każdej chwili do dyspozycji żony. Dla Betty gra toczyła się o wszystko.

– Betty musiała przerwać swoją naukę – rozległ się gdzieś w jego głowie głos Margot Lehnerer. I ani słowa o tym, że dokończyła tę naukę kiedyś później. – Betty rzuciła się w wir pracy!

Osiemnaście lat na próżno!

Usiłował sobie wyobrazić, jakby to było. O trzeciej Herbert wyszedł od swojej przyjaciółki, o piątej przyjechał do domu. Dojazd nie mógł mu zająć dwóch godzin. Może po drodze zatrzymał się w tej czy innej knajpie. Kilka głębszych dla kurażu, trochę opóźnić ten moment, a potem marsz, do walki. Z wieloma promilami dla wzmocnienia, połową filiżanki herbatki z rumianku i pożegnalnymi pocałunkami swojej przyjaciółki. Betty spała na sofie, kiedy wszedł. Theissen ją obudził.

Ani słowem nie wspomniała Georgowi o planach rozwodowych Herberta!

– Mam dosyć. Skończę z tym!

O wiele prawdopodobniejsze było jednak, że Theissen na jej wyrzuty powiedział: – Mam dosyć. Rozwiodę się. – Obojętne, przyszłość bez pracy czy mikroskopijne mieszkanko. Jego ojciec mógł mu zrobić piekło, ale ostatecznie to on był jego synem. I miał jeszcze matkę, która z pewnością nie zostawiłaby go w tarapatach.

A Betty? Jej pewnie ziemia usunęła się spod stóp! Co zrobiła? Przyglądała mu się, jak pozwala sobie na jeszcze jeden łyk za nowe szczęście? Z jedynej pełnej butelki w poza tym całkiem pustym barku! A tabletki leżały w zasięgu ręki na stoliku. Przypadek? A potem błyskawiczna decyzja? Jak skłoniła go do tego, by połknął tabletki? Przystawiła mu do gardła mały nożyk? Nonsens! Taki mężczyzna jak Theissen tylko by się roześmiał, nawet jeśli był pijany w sztok, wtedy pewnie tym bardziej. Jeden ruch ręki i odebrałby jej ten śmieszny nożyk.

Pistolet! Mówiła o pistolecie. To był przekonujący argument, by skłonić mężczyznę do połknięcia leku. A potem?

Zrobiło mu się niedobrze pod wpływem tych myśli. Poczekała na Lehnerera. Przybiegł o siódmej, zawsze się zjawiał o tej porze. Oczywiście, że jej pomógł, wierny przyjaciel w każdej życiowej sytuacji. Przenieśli Theissena do samochodu, zawieźli do chaty. Po powrocie Lehnerer ją pobił, pobiegł do domu i przez telefon stwierdził, że szefowej coś się musiało przydarzyć.

Brak odcisków palców wewnątrz lamborghini i na zewnątrz wozu! I co z tego? Dzisiaj każdy małolat w przedszkolu już wie, że trzeba naciągnąć rękawiczki, jeśli się zamierza zrobić coś złego. Ostatecznie można to było codziennie zobaczyć w telewizji.

Ale w tym wypadku mogli przecież od razu wrzucić Theissena do stawu. Nikt by o nic nie pytał! Pozytywny wynik okrzemkowy. Mnóstwo glonów krzemowych w drogach oddechowych. O tym pewnie nie pomyśleli, żaden człowiek nie jest w stanie pamiętać o wszystkim.

Jak to ona powiedziała: – W ciągu ostatnich lat nieraz doprowadzał firmę na skraj ruiny. – A ona ciągle ją z tego wyciągała. Jakoś by przetrwała i zdobyła te brakujące pieniądze na płace pracowników, gdyby chodziło tylko o to. Upłynniłaby ostatnie rezerwy, sprzedała swoją biżuterię. Nie brakowało jej nigdy pomysłów, by ratować zrujnowane przedsiębiorstwo. Ale rozwód oznaczał koniec dla niej samej. Przecież była tylko synową.

A on z nią poszedł do łóżka!

ROZDZIAŁ 7

Niecałą godzinę po opuszczeniu przez Eugenie Boussier jego biura Georg siedział już naprzeciwko starego Theissena. Na najbardziej dręczące go pytanie otrzymał odpowiedź już po kilku minutach. Od kilku lat istniał testament, w którym Betty była wyznaczona jako jedyna spadkobierczyni.

Rodzony syn wprawdzie także by coś dostał. Dom rodziców i działkę, na której on stał. Tym samym otrzymałby rekompensatę więcej niż dostatnią, uważał jego ojciec. W czysto materialnym znaczeniu ten nierób wyszedłby na tym nawet znacznie lepiej niż jego pracowita żona.

Firma składała się z kilku maszyn i tego płaskiego budynku, za co oczywiście by się coś jeszcze dostało, gdyby się to sprzedało. Ale nikt by się na tym szczególnie nie wzbogacił. Prawdziwy kapitał stanowiła siła mięśni i umysłów, energia i gotowość działania, dążenie do celu i żelazna wola. To Betty stanowiła prawdziwą wartość, ona była majątkiem firmy.

– Pracowita dziewczyna – powiedział stary. – Mam tylko nadzieję, że nie rzuca jej pan niepotrzebnie kłód pod nogi. Co w ogóle znaczy to wypytywanie? Myślę, że się obędzie bez kłopotów.

– Jest kilka niejasności – odparł Georg.

– A mianowicie? – Ten głos, nie tak zupełnie obojętny jak w poprzedni wtorek, ale nadal dostatecznie chłodny. – Proszę posłuchać, minął już tydzień. Jutro zostanie pochowany. I tym samym sprawa powinna właściwie zostać zamknięta. Jeśli są jeszcze jakieś niejasności, z pewnością mogę panu pomóc je usunąć i nareszcie doprowadzić to do końca. Zakładam, że moja żona dosyć panu marudziła i jeszcze nasłała na pana tę czarnuchę. Niech pan szybko zapomni o tym, co te dwie panu naopowiadały. Teraz ja panu coś opowiem.