Georg nie miał czasu na wtręty czy protesty. Czarnucha odbiło się w nim gorzkim echem. Miał już na języku ostry komentarz. Ale starzec mówił bez przerwy dalej.
– Mój syn był błaznem omijającym wszelkie decyzje szerokim łukiem. Obojętne, co ostatnio opowiadał czy obiecywał swojej przyjaciółce. Jeszcze nie przejechał drogi do domu, a już trzy razy zmienił zdanie. Gwarantuję to panu. Nigdy by się nie zdobył na odwagę, żeby się rozejść z Betty. W tym wypadku znalazłby się bowiem na ulicy, bez feniga przy duszy. Swój pałac mógłby od razu spisać na straty, ciąży na nim poważna hipoteka. Betty może ją spłacić, on by tego nie potrafił. Tu drzwi byłyby przed nim ostatecznie zamknięte, nawet po mojej śmierci. Już ja bym się o to postarał. Nie dostałby nawet zachowka, przy wybitnie niewłaściwym postępowaniu roszczenia co do niego wygasają. Naturalnie doniósłbym na niego, że sprzeniewierzył pieniądze. Kazałbym mu zająć każdego feniga, którego bym znalazł w jego kieszeni. Nie zaznałby radości aż do śmierci. A gdyby jeszcze raz pokazał się na terenie firmy…
Nie dokończył tego zdania, uśmiechnął się tylko złym uśmiechem, było to dostatecznie sugestywne. Przez kilka sekund panowało milczenie. Kiedy Georg nadal nie reagował, stary wyjaśnił: – Chcę panu uświadomić rzecz następującą. Mieliśmy do czynienia z mężczyzną tuż po czterdziestce, który zawodowo do niczego nie doszedł. Był całkowicie zależny od tego, co osiągnęła jego żona. Nie chciał z nią żyć. Rozstać się z nią nie mógł, bo z niej żył. Teraz ten człowiek zapłodnił młode stworzenie, które wywierało na niego presję. Presja ze wszystkich stron, rozumie pan? Co więc zrobił ten mężczyzna?
Nie musiał odpowiadać na to pytanie. Stary skinął głową, pewnie wychodząc z założenia, że Georg pojął, o co chodzi.
– Czy pańska synowa wie o tym testamencie?
Starzec szybko wzruszył ramionami. – Zakładam, że tak. Zna moje nastawienie, a więc powinno to być dla niej jasne.
Georg miał nieco inne spojrzenie na tę sprawę. Poglądy nie dawały gwarancji. – Czy ktoś jeszcze o tym wie? – spytał.
– Mój syn o tym wiedział. I Thomas Lehnerer pewnie także. To on mnie wówczas zawiózł do notariusza.
Tym samym sprawa wyglądała całkiem inaczej. Poczciwy Thomas prawdopodobnie natychmiast opowiedział swojej Duszce, że teść rozporządził majątkiem na jej korzyść. Małe słówko „prawdopodobnie” jakoś się zagubiło. Brak motywu! To było wszystko, co mógł pomyśleć Georg. Betty nie miała motywu. Pełna butelka w pustym barku to był pewnie tylko przypadek. Może sama od czasu do czasu wychylała łyczek wódki. Dla odprężenia po ciężkim dniu pracy.
Potworne przedpołudnie odsuwało się w przeszłość. To ukłucie w środku, te wszystkie bzdurne myśli. Pistolet! W tym wypadku powinna go była od razu zastrzelić. Jak najbardziej wiarygodny rodzaj śmierci dla człowieka, który nie widział żadnego wyjścia.
Ale niejasności jeszcze nie całkiem znikły. Poprosił starego o nazwiska robotników, którzy brali udział w poszukiwaniach. Po niewielkim wybuchu gniewu starzec mu je podał. Było ich sześć.
Opuszczając dom, niemal zderzył się w holu z matką Herberta Theissena. Zdaje się, że stała pod drzwiami i podsłuchiwała. Popatrzyła na niego tak wyniośle i pogardliwie, że bardziej wrażliwego człowieka zmusiłoby to do schowania się w jakiejś dziurze. Georg nie liczył się z tym, by poświęciła mu choć jedno słowo. A jednak tak się stało – i było to nawet więcej niż jedno słowo. Mówiła cicho, pewnie nie chciała, by usłyszał ją mąż.
Wysuniętą brodą wskazała na drzwi, które Georg właśnie zamknął za sobą. – Dla niego od pierwszego dnia była człowiekiem w jego guście. Wyciosana z tego samego drewna. Najpierw nie chciał jej dać nawet miejsca, żeby się uczyła zawodu. Jej ojciec był pijakiem, brat też nie był lepszy. I powiedział, że cała rodzina do niczego się nie nadaje. Nie wiem, jak go przekonała do zmiany zdania. Nie swoim młodym ciałem, na coś takiego nigdy nie reagował. Ale pewnego dnia przyszedł i powiedział, że ta dziewczyna zasługuje na szansę. Że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka.
Był to tylko szept. Georg miał problemy, by ją zrozumieć. Nie był też pewien, czy słowa są skierowane do niego, czy mówi sama do siebie. Jej spojrzenie dawno już wbiło się w podłogę. – Ona zawsze osiąga to, czego chce. Nawet ja poszłam wtedy na jej lep. Szatan musi być po jej stronie. W końcu on też jest mężczyzną. I stale był jej przychylny. Ale ona nie zdała się tylko na to. Złożyła mu ofiarę, niewinne dziecko, mego wnuka, rzuciła bestii na pożarcie.
Brzmiało to tak, jakby ta stara kobieta postradała zmysły. Ale nie sprawiała takiego wrażenia. Stała tam całkiem spokojnie. Jej spojrzenie oderwało się od kamiennej podłogi, powoli się uniosło i wbiło w twarz Georga. Jasny wzrok i pełen boleści uśmiech. – Wiem, że mi pan nie wierzy. Jeśli jakiś mężczyzna był z nią dłużej niż przez pięć minut sam na sam, to można go spisać na straty. Po co więc zadawać sobie trud? Ale chcę, żeby pan wiedział. Żeby potem nie mógł pan powiedzieć, że nikt pana przed nią nie ostrzegł. Co pan pocznie z tą wiedzą, to pańska sprawa. Zabiła mojego syna, najpierw swojego, a potem mojego. Nie potrafię tego dowieść, ale czuję to, tutaj.
Uderzyła się pięścią w piersi. – Czuję to, jakbym przy tym była. I będzie jeszcze więcej ofiar. Ona znowu to musi zrobić. Szatan pragnie krwi, nie spocznie. To, co raz chwycił w szpony, tego już nie wypuści. Niech pan o tym pomyśli, kiedy następnym razem stanie pan przed nią.
Georg mógł tylko przytaknąć. A potem stał przed tym ponurym posągiem, który nie miał już żadnego spadkobiercy. Głos starszej kobiety brzmiał w jego głowie, jej błagalny ton i święta powaga. „Najpierw swojego, potem mojego. Szatan pragnie krwi”. Na jakie pomysły wpadają niektórzy ludzie. Rzucić bestii na pożarcie! Czy miała przy tym na myśli psa, czy samego szatana? Przeżył już niejedno i słyszał niejedną bzdurę, ale czegoś takiego jeszcze nigdy.
Czuł pilną potrzebę natychmiastowego wyjazdu do Betty, do firmy, żeby choć na krótko ją zobaczyć. Musiał jej też powiedzieć o tych pieniądzach, których zwrotu mogła zażądać. W ten sposób poprosić ją jakby o przebaczenie za własne potworne podejrzenia. Mógłby też wtedy za jednym zamachem porozmawiać z robotnikami.
Betty nie spotkał. Szefowa miała liczne sprawy do załatwienia poza biurem, dowiedział się Georg. Dziewczyna w recepcji nie była pewna, czy szefowa wróci jeszcze do firmy. Z panem Lehnererem także nie można było porozmawiać, bo jego również nie było. Nie, nie pojechał razem z szefową. Ona wyruszyła już wczesnym rankiem, pan Lehnerer dopiero po południu. I nawet jeszcze pytał, dokąd udała się szefowa.
Sześciu robotników, którzy brali udział w poszukiwaniach Herberta Theissena, Georg mógł wypytać na placu budowy. Pojechał tam, porozmawiał z tymi ludźmi. Pierwszy dobiegał już pięćdziesiątki, drugi i trzeci nie byli wiele młodsi. Czwarty od dwóch lat był żonaty, a przed czterema miesiącami został ojcem bliźniaków. Piąty był dopiero od trzech miesięcy zatrudniony w firmie. Szósty był chuderlawym człowieczkiem i Georg stawiał sobie pytanie, czy w ogóle byłby on w stanie unieść wiadro z piaskiem. Tyle że ten chuderlak nie musiał podnosić ciężkich rzeczy, nie mógł jedynie cierpieć na zawroty głowy. On bowiem kierował dźwigiem.