Tak czy siak, Georg nie wierzył, że mógłby to być któryś z tych robotników. Uważał też za wątpliwe, by Betty w to wierzyła. To był tylko wybieg, pomyślał, obserwując, jak chuderlak zręcznie, niczym łasica, wspina się do kabiny dźwigu. Thomas Lehnerer, pomyślał, wracając do samochodu po rozkopanym błocie. O zwariowanych wypowiedziach teściowej Betty niemal już zapomniał. Ale zapomnieć o Thomasie to było dla niego niemożliwe.
Testament, który czynił ją jedyną władczynią niewielkiego, ale w samej rzeczy bezwartościowego imperium. A Lehnerer o tym wiedział. Może marzył o tym, że pewnego dnia zasiądzie u jej boku i podzieli się jej władzą. Tyle że ona nie myślała o rozwodzie. Dlaczego nie?
To przecież śmieszne, że przez te wszystkie lata nie sięgnęła po legalną możliwość, aby uchronić konta firmy przed dalszymi zakusami męża. Albo i nie śmieszne. Jeśli jakaś kobieta dawała się przez lata bez końca oszukiwać, ciągle przymykała oczy. Mężczyznę, który tylko wykorzystywał ją finansowo, chroniła nawet przed uzasadnionym gniewem jego ojca, trzymając język za zębami, znosząc liczne eskapady, i w miarę możliwości łatała dziury, które on robił, to miała po temu dobre powody. Albo była to resztka miłości, albo raczej poczucie winy.
Zagryzione na śmierć niemowlę! Nie wolno zapominać, jaka była wtedy młoda, miała tylko siedemnaście lat. W tym wieku coś takiego osadza się głęboko w człowieku. A potem przez całe życie nosi się to w sobie. Przez połowę dotychczasowego życia pokutowała za chwilę nieuwagi. Nieszczęsna duszyczka. Duszka Lehnerera.
Zaraz po piątej po raz pierwszy zadzwonił do jej domu. Nikt nie podniósł słuchawki. Miał jeszcze coś do zrobienia na komendzie i tymczasem zajął się swoimi obowiązkami. O szóstej spróbował jeszcze raz, znowu bez powodzenia. To były pewnie bardziej czasochłonne sprawy, te, które musiała załatwić poza biurem. O siódmej kolejny telefon. Nikt nie odebrał. A on widział przed sobą jej łóżko, te wszystkie lustra. I zacnego Thomasa dokładnie pośrodku. I nie leżał tam sam! Niektórzy ludzie nie podchodzili po prostu do telefonu, kiedy byli zajęci ważniejszymi sprawami.
O wpół do ósmej nie mógł już dłużej wytrzymać. Kilka minut po ósmej pojechał do niej. Zatrzymał wóz nie bezpośrednio pod jej domem, ale dobrych sto metrów dalej, żeby nie zostali uprzedzeni przez szum silnika, jeśli byli razem. Musiała być w domu. Jej auto stało na podjeździe. Ale w żadnym z frontowych okien nie paliło się światło, ani w jej sypialni, ani w kuchni. A na jego dzwonek przy drzwiach wejściowych nikt nie zareagował.
Miał ochotę walnąć pięściami w drzwi i wrzasnąć: – Otwórz, ty bestio. Dobrze wiem, że tam jesteś. – Oczywiście ani nie uderzył w drzwi, ani nie rozdarł się. Wetknął pięści do kieszeni spodni i obszedł dom od tyłu, będąc stanowczo zdecydowany, że zrobi tak jak Lehnerer, po prostu wejdzie do środka. Niekoniecznie ją zawoła, raczej jej poszuka, jeśli drzwi od tarasu będą otwarte.
I były. Nie musiał jednak skradać się do domu ani po schodach do jej sypialni. Betty była w ogrodzie. I była sama. Początkowo niemal ją przeoczył w resztkach dziennego światła, które sprawiało, że skraj lasu zdawał się czarny, a trawnik nurzał się w szarości. Wystawała z trawy, jakby zapadła się w nią aż po kolana. W tym momencie ten zwariowany widok wywołał w nim taką ulgę, że wbrew swojej woli wybuchnął śmiechem.
Miała na sobie jedną z typowych dla niej spódnic, w kolorze beżowym, przylegającą do ciała, sięgającą nieco ponad kolana. Do tego rdzawoczerwoną bluzkę i opaskę na czole, żeby włosy nie wpadały jej w oczy. W dłoni trzymała szpadel. Na długości dobrych dwóch metrów bezładnie rozgrzebała ziemię. Wokół na trawie leżały kupki piachu. Jej buty miały ten sam kolor co bluzka, były to eleganckie czółenka na średnim obcasie. I tak tkwiła wśród rozgrzebanego błota.
Gdy tak przed nim stała, a raczej bardziej pod nim, spoglądając ku górze z częściowo przerażoną, częściowo zadziwioną miną, nie mógł postąpić inaczej. Tylko się śmiał i śmiał, i śmiał, potrząsając przy tym głową. Przecież on to wziął za żart. Krzaki bzu!
– Ale z ciebie zwariowany pisklak – wydyszał, kiedy uspokoił się wreszcie na tyle, że mógł znowu mówić. A potem zobaczył opatrunek na jej lewej dłoni, brudny i niedbale założony. Taki wołający o pomstę do nieba brak rozsądku, podobna nierozwaga jak to poczucie winy trzymające ją tak długo u boku męża.
– No wyjdź już stamtąd – zażądał. – Sądzę, że na dziś dosyć się już nakopałaś.
Betty również się roześmiała, nie tak wesoło jak on, nieco niepewnie. Nie usłyszała, jak nadchodzi, nie słyszała też samochodu. Bardzo się przestraszyła, kiedy raptem stanął na tarasie. – Jak się za coś bierzesz, to trzeba to doprowadzić do końca – powiedziała. – Krzaki już zamówiłam. Dzisiaj rano i tak miałam coś do załatwienia w mieście, więc od razu poszłam do sklepu ogrodniczego. Gdybym natychmiast tego nie zrobiła, to znowu by nic z tego nie wyszło. Znalazłam trzy wspaniałe egzemplarze. Dostarczą je w piątek. Jeszcze się zdziwisz.
– Już się dziwię. A co na to twoja ręka?
Westchnęła, wzruszyła ramionami, popatrzyła na brudny bandaż z przygnębioną miną, coś z niego oderwała i upuściła na ziemię. – Niezupełnie się ze mną zgadza. Ale ochraniam ją na tyle, na ile to możliwe.
Przeszedł tych kilka kroków dzielących go jeszcze od rowu, wskoczył do niej na dół i wziął ją w ramiona. Tylko przez chwilę ją poczuć, jej ciepło przez cienki materiał bluzki i jego koszuli. Była spocona. Jej czoło lśniło. Bluzka była zabrudzona na ramieniu. Nie dbając o to, odebrał jej szpadel.
– Muszę jednak ci pomóc – stwierdził i dla formalności wyrzucił w górę kilka grudek ziemi. Ale nie przyjechał tu, żeby kopać. Po trzecim ruchu łopatą zaproponował jej handel wymienny. – Jeśli mnie poczęstujesz kawą, to opowiem ci kilka nowin, które z pewnością cię ucieszą.
– Czy to ja muszę zrobić tę kawę?
– Niekoniecznie, w ostateczności zrobię ją sam.
– Dobrze – powiedziała, obdarzając go promiennym uśmiechem. – Jakie to nowiny? – Mogło chodzić wyłącznie o wyniki badań laboratoryjnych, skoro był tak wesoły i rozluźniony. Niczego nie znaleźli! Thomas był głęboko przekonany, że nic nie znajdą. Łuski skórne, próbki potu. Thomas tylko się z tego uśmiał. Jak Betty wpadła na taki pomysł?
Naturalnie tego nie mogła mu powiedzieć. A Thomas machnął ręką. – Nie martw się, duszko. Nie istnieje nic takiego, a niczego innego nie będą mogli znaleźć.
– No powiedz już – nalegała jak dziecko, które już trzy dni wcześniej chce wiedzieć, co dostanie na urodziny. – Czy zamknięto już dochodzenie?
Nie odpowiadał, wetknął szpadel w ziemię, jednym ruchem wyskoczył z rowu i pomógł jej się wydostać. Przy tym zaraz ponownie wziął ją w ramiona. Jej nos też trochę się świecił. Buty były całe oblepione ziemią.
Wreszcie Georg powiedział: – Tak szybko to nie będzie. Ale wiesz, że twój teść przed kilku laty sporządził testament?
– I to są te twoje nowiny? – spytała.
– Poczekaj – odparł, powoli przesuwając ją na taras. – Nie tak szybko. Jeszcze nie skończyłem. I wiesz, kogo uczynił swoim spadkobiercą?
Celowo powiedział spadkobiercą. Tu była niewielka resztka niepewności, czy naprawdę przez osiemnaście lat dała się związać swojemu poczuciu winy. Właściwie Betty nie była takim typem człowieka. Jeśli o niczym nie miała pojęcia, to teraz musiała koniecznie wytypować swojego męża. Georg trzymał ją wprawdzie mocno i tak było dobrze, ale głęboko we wnętrzu czuł jednak, jak wszystko mu się zaciska, jak niewidzialna pięść gotuje się do zadania mu ciosu.