W ułamku sekundy była na podłodze, obciągnęła już spódnicę, zapięła guziki bluzki, idąc korytarzem. Spoglądając przez ramię, cicho zażądała: – No ruszże się.
Ponownie rozległ się dzwonek. – Chwileczkę! – krzyknęła. – Już idę.
Miała rację, Georg zdawał sobie z tego sprawę. Nie mógł sobie pozwolić na to, by go przyłapano w jednoznacznej sytuacji, jeszcze nie. A już na pewno nie Lehnerer. Doszła do drzwi wejściowych. Usłyszał, jak rozmawia, całkiem naturalnie. Na swój sposób rzeczywiście była bestią. – Przykro mi, jeśli musiałeś czekać. Byłam w ogrodzie. Dlaczego po prostu nie wszedłeś od tyłu? Przecież normalnie tak robisz.
Potem wróciła, a Lehnerer wszedł zaraz za nią. Georg doprowadził swój strój do porządku, zgarnął z podłogi jej figi i wetknął je sobie do kieszeni spodni. Tym samym zostały usunięte zdradzieckie ślady. Ale nie mógł się powstrzymać, by nie podejść do szafki i nie wyjąć naczyń. Kawa już dawno przeleciała przez filtr. Thomas wpatrywał się w niego, nie dało się przeoczyć wrogości w jego wzroku.
Georg się uśmiechnął, nakrył dla dwóch osób, mówiąc: – Oszczędził mi pan jeżdżenia, panie Lehnerer. I tak chciałem się jeszcze do pana wybrać.
Od tego również nie mógł się powstrzymać. Tylko kilka pytań. – Najlepiej niech mi pan zapisze, jaką drogą pan jechał tamtej nocy. Od tego momentu, kiedy został pan sam. I proszę jeszcze wypisać imiona tych dziewcząt, które pan odwiedził.
Lehnerer nadal nie spuszczał z niego wzroku, już nie tak nieprzyjaznego jak na początku, raczej nieco drwiącego. – Odwiedziłem tylko tę Boussier. Innych nie zastałem. Ale już to raz powiedziałem.
– Wiem – stwierdził Georg – ale potrzebuję tego na piśmie. Muszę pana prosić, by w najbliższych dniach zjawił się pan na komendzie i podpisał swoje zeznania.
Mówiąc to, podszedł do ekspresu do kawy, wyjął dzbanek, wrócił z nim do stołu i napełnił obie filiżanki.
Thomas Lehnerer nadal stał przy drzwiach. Kiedy Georg usiadł, podszedł bliżej, również wziął sobie krzesło, spojrzał na Betty i się uśmiechnął. Był to bardzo pewny siebie uśmiech.
– Czy też mogę dostać kawy?
– Naturalnie – powiedziała, przynosząc mu filiżankę.
A potem siedzieli tak we troje. Georg zadał kilka pytań, udało mu się też nieraz nadać im groźne brzmienie, na przykład przy pytaniu o grupę krwi. Miał nadzieję, że Lehnerer poczuje się nieswojo i zniknie.
Ale ten nawet nie zamierzał wyjść, w zadumie mieszał swoją kawę, mimo że nie dodał do niej ani mleka, ani cukru. Spokojnie odpowiadał na pytania Georga, niekiedy nieco drwiąco, czasem z lekkim znudzeniem, ale zawsze pewnie. Ale nie była to pewność mężczyzny, który nie jest świadom żadnej winy. Była to pewność mordercy, który ufał, że niczego mu nie można dowieść.
Georg znał tę postawę z licznych przesłuchań. Na początku zawsze czuli się pewnie, ale później… Tylko że teraz byli na początku i nie pozostało mu nic innego, jak na krótko przed ósmą się pożegnać, przelewając wszelkie nadzieje na raport z laboratorium. Tylko kilka szarych niteczek!
Betty odprowadziła go do drzwi, wzruszając z żalem ramionami, przycisnęła palec najpierw do swoich, a potem do jego ust.
Zamknąwszy za nim drzwi, oparła się o nie na chwilę i głęboko odetchnęła. Potem powoli wróciła do kuchni.
Thomas spoglądał na nią ponurym wzrokiem. – On się już tu czuje jak u siebie w domu, nawet wie, gdzie stoją filiżanki. Miałem poczucie, że przyszedłem w nieodpowiednim momencie. Przeszkodziłem wam w czymś?
Był wściekły, bardzo wzburzony, mimo że udało mu się to powiedzieć dosyć opanowanym głosem. Widać to było po nim. Znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, jak zareagować na jego gniew.
– Owszem, przeszkodziłeś – odpowiedziała spokojnie, podeszła do stołu i stanęła koło niego. – I byłabym ci naprawdę bardzo wdzięczna, gdybyś tymczasem odzwyczaił się od cowieczornych odwiedzin.
– Ach – udał zdumionego Thomas, a jego głos ociekał sarkazmem. – Czy to może oznacza, że on cię co wieczór odwiedza?
– Skończ z tymi idiotyzmami – przywołała go do porządku. – Dokładnie wiesz, o co mi chodzi. Był tu w poprzedni wtorek i we środę, i za każdym razem ty też się zjawiałeś. I do tego jeszcze wchodzisz przez taras, wołając „Duszko”. Masz go za głupca? Myślisz, że nie potrafi do trzech zliczyć?
Thomas na moment zagryzł wargi. – Już raz ci mówiłem, że on nic na nas nie ma. Dla niego to zupełnie bez znaczenia, jak ja cię nazywam.
W jego głosie nie było już sarkazmu, tylko nieskrywana wściekłość. – Chyba że on sam ma na ciebie chętkę. A ma. Miał od samego początku. Jeszcze dobrze nie wszedł w drzwi, a już zaczął rozbierać cię wzrokiem. A tobie się to podoba, jeszcze go prowokujesz. Czy może myślisz, że jestem ślepy? Przecież widzę, co tu się dzieje. Ostrzegam cię, Betty, nie graj ze mną w żadne gierki. Dużo zaryzykowałem i nie uczyniłem tego na darmo.
Przez kilka sekund przyglądała mu się zaskoczona, potem z namysłem potrząsnęła głową: – Nie, pewnie nie na darmo. Mogłoby to cię kosztować dobrych dwadzieścia pięć lat. I nie wyobrażaj sobie, że mógłbyś mnie w to wciągnąć, jak zrobi się gorąco. Mam alibi na ten czas. Nikt inny, tylko on sam siedział tu u mnie. Abstrahując od tego, nie miałam motywu. W każdej chwili mogłam wyrzucić Herberta na ulicę. Właśnie się o tym dowiedziałam. Stary sporządził testament na moją korzyść.
Thomas nadal był wściekły: – To cudownie dla ciebie. Ale tak łatwo nie dam się odwieść od tematu.
Roześmiała się. – Ja też nie! Pozostańmy przy tym temacie: zakochany policjant. W tym miejscu się z tobą zgadzam. Podoba mi się to. I czynię wszystko, co mogę, by podtrzymywać jego dobry humor. Jestem dla niego miła, pozwalam mu robić kawę, jeśli ma ochotę się jej napić. Daję mu poczucie, że widzę w nim nie tylko policjanta. Może w ten sposób mogę go skłonić do tego, żeby wcześniej zdradził mi parę informacji. To pomogłoby nam obydwojgu.
Thomas zaczął się uśmiechać. – Jakich informacji? O łuskach skórnych i próbkach potu?
Betty podeszła do swojego krzesła i usiadła. – Na przykład – powiedziała. – Nie bez powodu pytał cię o grupę krwi.
Jego uśmiech stał się o niuans szerszy. – A więc to on nabił ci tym głowę. Tak też myślałem. Przecież sama byś nie wpadła na taki zwariowany pomysł. Betty, nie widzisz, jak on cię chce wykiwać? Nie istnieją takie badania. Blefuje, bo chce cię zbić z tropu. Są w stanie dużo zrobić, ale cudów zdziałać nie umieją. Są pewne granice.
– To ty tak mówisz – stwierdziła. – Ty przecież na co dzień zajmujesz się tą materią. Ale nawet jeśli masz rację, to podejrzenie skierowane przeciwko tobie tym samym nie znikło z powierzchni ziemi. A może znajdzie się coś innego. Jeśli znajdzie choćby najmniejszy dowód, że byłeś nad stawem…
Przerwała, czekając na jego reakcję. Nie było żadnej. Uśmiech znowu zniknął. Jego mina była neutralna i pełna wyczekiwania. Powoli mówiła dalej: – Może powinieneś na kilka dni wyjechać. Wtedy zobaczymy, czy on tylko bleruje. Ma coś przeciwko tobie, to pewne. Ale czy cię rzeczywiście podejrzewa, czy widzi w tobie tylko rywala, o tym przekonamy się dopiero wtedy, gdy nie będziesz mu tańczył przed nosem. Zasygnalizuję mu, że ma u mnie szanse. Może je wykorzystać dopiero wtedy, gdy zamknie tę sprawę. A zamknąć ją może dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie w porządku.
Thomas znowu się uśmiechał, tym razem ani wesoło, ani sarkastycznie. – Dobrze to sobie wymyśliłaś. Ja zniknę na parę dni, a wtedy ty będziesz miała wolną rękę. Przecież on nie zadowoli się sygnałami, dobrze o tym wiesz. Ale to już raz przerabialiśmy, Betty. Nie musimy tego koniecznie powtarzać.