Выбрать главу

– Porównanie włókien – powtórzyła Margot bezbarwnym głosem. Zbladła, nie potrafiła tego powstrzymać. – Nie wiem dokładnie… Szary dres. Mój mąż ma wiele szarych dresów. Może lepiej niech pan na niego poczeka. Powinien lada moment wrócić.

– Naturalnie – powiedział Georg.

Thomas Lehnerer wrócił kilka minut po piątej. Zobaczył samochód Georga, ale nie martwił się z tego powodu. Także żądanie policjanta ani na chwilę nie zbiło go z tropu. Posłał żonę, by przyniosła żądany dres. Georg poczekał, aż wróci. Miał jakieś przeczucie. Jej zachowanie, jej widoczny strach. Wiedziała o czymś albo przynajmniej czegoś się domyślała.

Kiedy wręczyła mu dres w reklamówce, kiedy Thomas Lehnerer spytał go z drwiącym uśmiechem: – Potrzebuje pan jeszcze czegoś, panie komisarzu? Może pary butów? – wówczas Georg odpowiedział mu takim samym uśmiechem, równie drwiąco i wyniośle. – Nie zaszkodzi, jeśli zapakuje mi pan parę butów, które miał pan na sobie tamtej nocy. Wie pan, która to była para?

Thomas potrząsnął głową.

– To proszę niczego nie szukać – powiedział Georg. Butów nie potrzebujemy tak koniecznie. Dres całkowicie wystarczy jako dowód.

Nareszcie jego uśmiech zgasł. – Jaki dowód? – chciał wiedzieć Lehnerer.

Georg z rozkoszą pozwolił się rozpłynąć tym słowom na języku: – Czy mówi panu coś pojęcie okrzemka, panie Lehnerer?

Jeszcze jedno zaprzeczenie i pierwsze oznaki niepokoju. Georg nadal się uśmiechał. – Jestem laikiem w tej dziedzinie i nie jestem pewien, czy tak szybko potrafię w przystępny sposób wyjaśnić panu, co to oznacza, gdy w raporcie z laboratorium figuruje stwierdzenie: Dowód okrzemkowy negatywny.

Odczekał jeszcze dwie sekundy, rozkoszując się utratą pewności siebie swojego partnera. – Proponuję – dodał wówczas – byśmy omówili to szczegółowo jutro rano. Oczekuję pana o dziewiątej na komendzie.

Margot Lehnerer odprowadziła go do drzwi. Drżała, łapiąc za klamkę, by mu je otworzyć. Georg przyjaźnie skinął jej głową, a potem podszedł do swojego wozu, zadając sobie w duchu pytanie, czy Lehnerer właśnie kartkuje słownik Dudena.

A powinien! Znajdzie w nim tylko objaśnienie, że okrzemka jest glonem krzemowym. A więc będzie tak samo mądry, jak i przedtem. Nie spodziewał się, by Thomas miał do dyspozycji podręczny słownik stosowanej medycyny sądowej. Dokładnie rzecz biorąc, był to tani triumf. Tylko jedna bezsenna noc dla naszego leśnego sprintera.

Byłby jeszcze czas, by złożyć krótką wizytę Betty. Miał też pierwotnie taki zamiar, mimo że przez telefon wyraźnie jej powiedział, że dzisiaj w żadnym razie nie może przyjechać. Mała niespodzianka, jemu to nie przeszkadzało, gdyby musiał ją spoconą wyciągać z rowu w ogrodzie. Tylko że w ostatniej chwili przeszła mu ochota.

Dla Betty śmierć jej męża mogła być wielką ulgą. I życzył jej tego z całego serca. Ale inni. Szkoda mu było żony Lehnerera, tak samo jak Eugenie Boussier i matki Theissena. Zawsze kilka osób pozostawało ze swoją rozpaczą, podczas gdy inni przechodzili nad tym zdarzeniem do porządku dziennego.

Wrócił jeszcze raz na komendę i posłał dres Lehnerera do Dusseldorfu. Zbędna praca dla ludzi w laboratorium, ale co tam. Potem pojechał do swojego mieszkania, spakował kilka rzeczy i wyruszył w drogę do domu, w którym przez wiele lat mieszkał z Sonią. Tę noc spędził w jednym z gościnnych pokoi.

W czwartkowy poranek czekał nadaremnie. Thomas Lehnerer nie zjawił się o umówionej porze. O dziesiątej Georg zadzwonił do firmy. Telefonistka była bardzo uprzejma, natychmiast połączyła go z biurem Lehnerera. Potem usłyszał kolejny damski głos, sekretarkę pana prokurenta. Z panem Lehnererem nie mógł niestety porozmawiać. Był w podróży służbowej i spodziewano się go z powrotem dopiero w poniedziałek albo wtorek. Tego dokładnie sekretarka nie wiedziała.

W pierwszej chwili zagotował się z wściekłości. – To proszę mnie połączyć z panią Theissen.

To też niestety nie było możliwe, szefowej nie było w biurze. – Czy mam jej coś przekazać? – spytała sekretarka Lehnerera.

– Nie, dziękuję bardzo.

To, co było do przekazania, chciał przekazać osobiście. Ale najpierw odbył krótką naradę z prokuratorem. Zlekceważył wszelkie opory i obawy, że Lehnerer mógłby ją wciągnąć w tę sprawę. Niech tylko spróbuje, ten sprinter, nie zdziała zbyt wiele. Georg już mu założy kaganiec.

Nie miał wystarczających dowodów dla sędziego, by spowodować areszt, a prokurator był sceptyczny. – Myśli pan, że uciekł?

Naturalnie, że tak myślał. Laik, który sądził, że pod pojęciem negatywnego dowodu okrzemkowego kryje się nie wiadomo co.

– Co pani Theissen mówi o tej podróży służbowej?

– Nie udało mi się z nią porozmawiać.

– To niech pan to najpierw zrobi. Jeśli pani Theissen nie ma pojęcia o tej podróży, to sprawa wygląda nieco inaczej. Ale tylko nieco, mówię to panu całkiem otwarcie. Nie mamy jeszcze nic w garści, absolutnie nic. Tylko fakt, że ktoś musiał przenieść zmarłego z jednego miejsca w drugie. A i to nie jest właściwie nawet faktem, tylko logicznym wnioskiem. Dowieść tego nie sposób.

Na krótko przed południem Georg po raz drugi zadzwonił do firmy. Betty nadal nie było. Pojechał do domu Lehnerera. Otworzyła mu Margot. Wyglądała na zapłakaną. Łatwy łup, pomyślał, co się jednak okazało mylnym wnioskiem.

Nie udało mu się wydusić z niej ani słowa, tylko stwierdzenie, że podróż służbowa była już planowana jakiś czas temu. Z pewnością nie miało to nic wspólnego z jego wczorajszą wizytą. Chyba tylko pod wpływem zdenerwowania Thomas zapomniał o tym powiedzieć. Margot uczyniła mu nawet lekki wyrzut. Skoro ta wizyta na komendzie była tak ważna, to powinien był powiedzieć Thomasowi, że ma być do dyspozycji i w żadnym wypadku nie wyjeżdżać za granicę.

Georg sądził, że się przesłyszał. Za granicę?

Oczywiście, że nie do Ameryki Południowej, wyjaśniła szybko Margot Lehnerer. Tylko tu obok. Do Holandii. Do Roosendaal. – Jakie w ogóle stawia pan mojemu mężowi zarzuty? Czy sądzi pan może, że miał do czynienia ze śmiercią Herberta?

Jej głos się załamał. I to spojrzenie, te wszystkie pęknięte żyłki w gałkach ocznych, zaczerwienione miejsca przy nozdrzach. Tak wygląda tylko ktoś, kto bardzo długo płakał.

– Nie tylko tak sądzę – powiedział spokojnie Georg. – Ja to wiem. I pani także o tym wie, pani Lehnerer. Pani mąż ma romans z Betty Theissen.

Nie było zdziwienia, przerażenia ani oporu w jej wzroku. Tylko pełne namysłu, energiczne zaprzeczenie. Potem już tylko patrzyła z przekorną miną w stronę okna, omijając go wzrokiem. Jeszcze dłuższy pobyt u niej nie miał sensu.

Wrócił na komendę. Najpierw próbował dodzwonić się do Betty do domu. Jak się należało spodziewać, nikt nie odebrał. Potem próbował jeszcze dwa razy w odstępie godziny w firmie, za każdym razem bez skutku. Ciągle otrzymywał lapidarną odpowiedź: – Pani Theissen nie ma w biurze.

Za drugim razem ostatecznie się zdenerwował. – A gdzie, do diabła, jest pani Theissen?

Tego nikt tak dokładnie nie wiedział. Podobno miała różne sprawy do załatwienia.

– Przypadkiem nie towarzyszy panu Lehnererowi w podróży służbowej? – spytał.

Nie, z pewnością nie, zapewniono go. Była o dziewiątej w biurze, ale niedługo. Zabrała tylko kilka dokumentów.

Dopiero późnym wieczorem udało mu się do niej pojechać. Była już prawie dziesiąta. I Betty była w domu. W jednym z górnych okien od strony ulicy paliło się światło. Nie wiedział, w którym pokoju jest to okno, i nawet go to nie interesowało. Jak zwykle jej auto stało na podjeździe, ale nie samo, lamborghini dotrzymywał mu towarzystwa. Na jego dzwonek nie było początkowo żadnej reakcji.

Odczekał całą minutę pod drzwiami, a potem poszedł od tyłu. Salon pogrążony był w ciemności, drzwi od tarasu były zamknięte. Przed tarasem widniała pokaźna dziura w ziemi, wyglądała niemal jak okop strzelecki. Szpadel tkwił z boku w kopczyku ziemi.