Выбрать главу

Kilka razy zawołał jej imię, potem znowu podszedł do wejściowych drzwi, przycisnął kciuk do dzwonka, powtarzał to tak często, aż wreszcie na schodach zapaliło się światło. Podeszła do drzwi w szlafroku z białego frotte. Włosy miała mokre, twarz tak drobną i bladą, że w pierwszym momencie porządnie się przestraszył. Wyglądała na chorą, poważnie chorą. To nieco stłumiło jego piekielną złość.

– Niedobrze się czujesz?

– Boli mnie głowa – szepnęła. – Mam potworną migrenę, gorszą niż przed tygodniem. I jest mi niedobrze. Już dwa razy wymiotowałam.

Zamrugała oczami, jakby miała też kłopoty w widzeniem. – Myślałam, że ciepła kąpiel dobrze mi zrobi. Przykro mi, że nie zeszłam natychmiast na dół. Nie jestem dziś taka szybka.

Nie wyglądało na to, by chciała go poprosić do środka. I okłamała go, był tego pewien. Nie mogła być w łazience. Światło świeciło się w jednym z pomieszczeń od frontu. To jednak szybko się wyjaśniło. Oświetlone okno należało do łazienki dla gości, tamtejsza wanna była mniejsza.

– Nie musiałam w niej pływać – mruknęła.

Przesunął ją za ramię w głąb korytarza, a sam wsunął się obok niej. W korytarzu zobaczył, że jej szlafrok jest zabrudzony z przodu na piersi. Wyglądało to na wymioty. Także przy kołnierzu była plama. Ale to wyglądało na…

– Zakrwawiłaś się tu na górze – powiedział.

– Co? – jej głos brzmiał całkiem matowo.

– Krew! Tu na górze, na kołnierzu.

Pokazał na strużkę. Obróciła głowę, z trudem wodząc wzrokiem za jego wyciągniętym palcem. Zdawało się, że ma trudności z poruszaniem głową.

– Cholera – zaklęła cicho, obejrzała zaczerwienioną opuchliznę na lewej dłoni, zwinęła ją w pięść. Nie miała bandaża ani plastra. – I znowu się to otworzyło.

Potem zaproponowała. – Przejdźmy do salonu. Muszę się położyć.

Ujął ją za łokieć, zamknął drzwi wejściowe i odprowadził do salonu, zaczynając przy tym przesłuchanie: – Gdzie byłaś przez cały dzień?

– Tutaj.

– To nieprawda. Dzwoniłem tu.

– Może akurat byłam na zewnątrz.

– Naprawdę straciłaś rozum! Chyba w tym stanie nie kopałaś?

– Nie – powiedziała bezbarwnie. – Nie w ogrodzie. Ja… Georg, proszę, nie krzycz na mnie, pęka mi głowa.

Kiedy wyciągnęła się już na sofie, wyjawił jej powody swojej wściekłości. Nie dało się uniknąć tego, że przybrał ton ostrzejszy niż zazwyczaj. – Byłem wczoraj u niego, poleciłem mu przyjść dziś rano na komendę. Ani słowem nie zdradził, że wybiera się w podróż.

– Tak, wiem – szepnęła. – Powiedział mi to dziś rano.

– Kiedy się z nim widziałaś?

– O ósmej. Był tu i zabrał dokumenty. Wzięłam je wczoraj ze sobą. Powiedział, że musi wyjechać później, bo kazałeś mu przyjść o dziewiątej. Ale ja już go umówiłam w południe u naszych partnerów w interesach. Powiedziałam mu, że załatwię to z tobą. Przykro mi, jeśli popełniłam błąd. Ale to bardzo ważna dla nas sprawa. Musiał pojechać. Swoje zeznania może przecież podpisać i później.

Georg się krótko roześmiał. – Gwiżdżę na jego zeznania.

Betty zamknęła oczy i położyła ramię na czole. Jej powieki drżały, jakby trudno jej było ponownie otworzyć oczy.

– Proszę, mógłbyś mówić trochę ciszej? – poprosiła ponownie. – I wyjaśniłbyś mi może, czemu się tak denerwujesz? Czego chcesz od Thomasa?

Ściszył nieco głos, ale mimo to nadal pobrzmiewał w nim gniew. – A czegóż by? I nie opowiadaj mi znowu o robotnikach, którzy są na każde gwizdnięcie twego teścia. – Był zbyt zdenerwowany, by usiąść, chodził w kółko przed stolikiem, nie spuszczając jej przy tym z oka.

– Thomas był tam koło stawu – powiedział zdecydowanym tonem. – Tu się nic nie da zmienić. Jego żona powiedziała, że ta podróż była już dawno zaplanowana. Jak dawno? Od niedzieli czy poniedziałku? Ostrzegłaś go, Betty? Poradziłaś mu, żeby zniknął?

– To przecież bzdura – zaprotestowała żałośnie. – Georg, proszę, nie krzycz tu tak. I usiądź. Porozmawiajmy rozsądnie, dobrze? Thomas nie był nad tym przeklętym stawem. Gdyby tam był, toby mi o tym powiedział. Nie miał powodu, by mnie oszukiwać. Pytałam go. Chyba wolno mi było po tym całym cyrku, jaki tu urządziłeś. Spojrzał na mnie jak… Ach, zapomnij. Thomas w ogóle nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. Uwierz mi, że się mylisz. Wysłałam go do Holandii.

Mówiła powoli, bezbarwnym głosem, niemal tak jak tej nocy, kiedy zginął jej mąż. – To spotkanie było uzgodnione już wiele tygodni temu, nie mogliśmy tak nagle go odwołać. Właściwie sama chciałam pojechać. Ale ja nie mogę teraz się stąd ruszyć, za wiele jest spraw do załatwienia. Wczoraj był tu handlarz, który oglądał samochód. Dzisiaj chciał znowu przyjechać z interesantem. Cały dzień tu czekałam. O czwartej zadzwonił, że dzisiaj nie zdąży, że może jutro. Miałam spotkanie z adwokatem z powodu tych pieniędzy. Musiałam je odwołać. W tej chwili nie wiem, jak się nazywam, tyle się dzieje naraz. Dlatego Thomas musiał się wybrać w tę podróż. Wróci w poniedziałek. Możesz być tego pewny.

Georg nadal jeszcze był wściekły, nawet bardzo. Ale gdy patrzył na nią na tej sofie. Naprawdę bardzo źle się czuła. Nie odgrywała przed nim komedii. Różne rzeczy można było udawać, ale nie śmiertelną bladość. Jej okropny stan nieco złagodził jego gniew. – Mam ci zrobić kawy? – zaproponował.

Uśmiechnęła się boleśnie. – To miło z twojej strony. Ale zaraz bym ją zwróciła. Nawet tabletek nie mogłam utrzymać w żołądku. Muszę iść do łóżka. Porozmawiamy jeszcze jutro, dobrze? Thomas ci nie ucieknie. Nie ma żadnego powodu. Wierz mi.

Niemający o niczym pojęcia aniołek, pomyślał. Ale pomyślał to z dużą dozą ironii. Był pewien, że Betty ostrzegła Lehnerera. Przynajmniej rozmawiała z nim o podejrzeniach i otwarcie się do tego przyznała. W tej sytuacji taki służbowy wyjazd był mu bardzo na rękę. A jeśli ona jeszcze nalegała na tę podróż. Niestety, nie dało się już tego zmienić. Może sam powinien sobie dać za to kopa w tyłek. Negatywny wynik okrzemkowy! Przeklęta zazdrość.

– To poczekajmy do poniedziałku – powiedział. – A teraz marsz do łóżka. Mam ci pomóc wejść na górę i założyć świeży opatrunek?

– Sama dam sobie jakoś radę. Gdybyś był tak miły i zatrzasnął za sobą drzwi. Poleżę tu jeszcze przez chwilę. Zobaczymy się jutro?

– Tego nie mogę ci obiecać. U nas w tej chwili rozpętało się istne piekło.

Niemal niezauważalnie skinęła głową, szepcząc: – Czytałam o tym. To pewnie i w weekend nie będziesz miał czasu?

Niepewnie pokręcił głową. Uśmiechnęła się z pewnym żalem. – Nie szkodzi. Nie jesteś do niczego zobowiązany. Najpierw praca. Jestem przyzwyczajona do tego, że tę troszeczkę wolnego czasu jakoś spędzam sama. Taka niedziela poświęcona wyłącznie na leniuchowanie z pewnością dobrze mi zrobi. Może pojadę do mojej matki. Tak, to mogłabym zrobić. Tak długo już u niej nie byłam. A gdy ja złożę wizytę matce, ty nie będziesz musiał mieć wyrzutów sumienia, że nie masz czasu.

Przed wyjściem podszedł do sofy i lekko pocałował ją w usta. – Rychłego powrotu do zdrowia – szepnął.

– Dziękuję – odparła.

Ani w piątek, ani w sobotę nie udało mu się nawet krótko do niej zadzwonić, żeby spytać, czy już się lepiej czuje. Śledztwo toczyło się pełną parą. Dwie cyfry na tablicy rejestracyjnej szarej hondy nie znaczyły jeszcze zbyt wiele. Dokładnie rzecz biorąc, była to tylko jedna cyfra. Starano się wyeliminować przypadek, zacieśnić krąg. Dziesiątki pojazdów trzeba było sprawdzić i wykluczyć ze stuprocentową pewnością, zanim zajęto się chłopakiem córki pani Rasche. Oczywiście ten młody człowiek, podobnie jak pani Rasche, byli obserwowani dwadzieścia cztery godziny na dobę.