Выбрать главу

Najpierw przyszedł ten policjant i zażądał szarego dresu do joggingu Thomasa. Po jego wyjściu do Thomasa zadzwoniła Betty. Jej mąż nie powiedział dużo, rzucił tylko: – I znowu miałaś rację. Najlepiej natychmiast wyjadę. – Posłuchał jeszcze przez dwie sekundy, co szefowa ma mu do powiedzenia i odłożył słuchawkę. Potem bez żadnego wyjaśnienia poszedł na górę do sypialni i spakował walizkę.

Margot wiedziała już od lat, że jest zdradzana. Tyle że zawsze sądziła, iż jego romans z Betty nie zagraża ich małżeństwu. Betty przecież nie potrzebowała mężczyzny, który stale byłby przy niej. Betty chciała tylko od czasu do czasu trochę seksu. Niedobrze było, że to musiał być akurat Thomas. Ale z tym Margot mogła żyć, jak długo on zadawał sobie wiele trudu, by ukryć przed nią swoje skoki w bok. Teraz, zdaje się, był zdania, że tyle trudu nie jest już konieczne.

Walizkę miał wziąć rzekomo w podróż służbową, o której wspomniał przelotnie już w poniedziałek. – Możliwe, że w najbliższym czasie będę musiał wyjechać na kilka dni do Roosendaal.

A potem zapakował jeden z tych wielkich plażowych ręczników i dwie pary kąpielówek. Margot stała przy nim, mając poczucie, że coś wewnątrz niej pęka. Jakoś udało się jej go zapytać, czy nie uważa, że jest jeszcze nieco za zimno, by pływać.

Spojrzał na nią takim umęczonym i pełnym winy wzrokiem. – Nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej, Margot. Porozmawiamy spokojnie po moim powrocie. Prawdopodobnie w poniedziałek. Zadzwonię do ciebie.

Dopiero wtedy zrozumiała, że walizka nie jest przeznaczona na jutro. – I musisz już teraz wyjechać? Wieczorem? Zaraz po tym, jak był tu ten policjant i zabrał twój dres?

– To nie ma z tym nic wspólnego – stwierdził, zmierzając do drzwi. Kiedy stanęła przed nim, zagradzając mu drogę i żądając wyjaśnień, powiedział: – To nie ma sensu, Margot. Teraz nic ci nie mogę wytłumaczyć. Daj mi czas do poniedziałku. To chyba niezbyt wygórowane żądanie.

A potem odsunął ją od drzwi, zszedł ze swoją walizką na dół i pożegnał się z dziećmi. Dla niej miał tylko spojrzenie rannego zwierza. Thomas nie potrafił ranić ludzi. A wiedział, jak bardzo ją w tym momencie zranił. Potem wyszedł z domu.

Podróż służbowa, zapoczątkowana w środowy wieczór, po telefonie Betty, ze strojem kąpielowym w walizce. Śmieszne, taka tania wymówka. Kiedy dzieci poszły do łóżek, Margot Lehnerer wyszła z domu. Thomas pojechał do Betty, była tego całkowicie pewna. Nie miała samochodu do dyspozycji. Wyprowadziła rower synka z garażu.

Dochodziła dziesiąta, kiedy dotarła do celu. Od strony ulicy dom Betty pogrążony był w ciemnościach. Brama od garażu była zamknięta. Małe autko Betty i lamborghini stały w całkowitej zgodzie, zaparkowane obok siebie na szerokim podjeździe. Margot ostrożnie oparła rower o ścianę, jak złodziej przekradła się koło garażu. Od tyłu oprócz drzwi znajdowało się tam też okno.

Niewiele się dało rozpoznać w ciemności. Nie wetknęła do kieszeni latarki, w tym całym pośpiechu nie pomyślała o tym. Ale i bez latarki można było rozpoznać masywne kontury samochodu. W każdym razie garaż nie był pusty. Margot gotowa była przysiąc, że w garażu stoi volvo jej męża.

Także tylna ściana domu pogrążona była prawie całkiem w ciemności. Tylko w jednym oknie na piętrze paliło się światło. Margot dobrze znała ten dom. Byli w dużej łazience. To potwornie zabolało, jak zbity pies przemknęła z powrotem, wsiadła znowu na rower.

Po przyjeździe do domu sięgnęła po telefon. Ale potem zwyciężyła duma. Nie dojdzie do tego, żeby teraz zadzwoniła do Betty i błagała go, żeby wrócił. Mogła poczekać, on i tak wróci, i to już bardzo niedługo. A wtedy przyjdzie jak zbity pies. Bo Betty go odprawi.

W czwartek rano zadzwoniła do firmy. Dokładnie ważyła słowa: – Czy mój mąż jest jeszcze w biurze? Zapomniał o czymś.

Brzmiało to naturalnie i w żadnym razie nie było głosem niczego nieświadomej i zdradzanej żony. Odpowiedź początkowo nieco ją uspokoiła. Thomas już nie przyjechał do biura. Szefowa była tu krótko i powiedziała, że pan Lehnerer wyruszył wczesnym rankiem.

A potem przyszły łzy. Do południa to, co najgorsze, minęło. Kiedy dzieci wróciły ze szkoły, Margot wzięła się w garść i czekała na telefon od męża. Chociaż zwykłe: – Dojechałem cało i zdrowo.

Telefonu nie było. Zamiast tego przyjechał jeszcze raz ten policjant. Gotował się z gniewu, porządnie jej zadał bobu. Ale ona opanowała nerwy.

Potem nadszedł długi piątek i potworna sobota. Margot była pewna, że Thomas wrócił już z Roosendaal i znowu był u Betty. Była też dosyć odważna, by się do końca upewnić. Ostatecznie nie szło wyłącznie o jej dumę, szło też o ich dzieci.

W sobotę wielokrotnie telefonowała do Betty, ale ani razu nie podniesiono słuchawki. Późnym popołudniem wybrała się na spacer. Dzieci koniecznie chciały z nią iść. Margot najpierw powiedziała nie, ale potem pomyślała, że to może niezły pomysł, by zabrać je ze sobą. Dzieci przywiodą go do rozsądku. Ale Thomasa nie było, nikogo nie było. Garaż był pusty, a obydwa samochody na podjeździe także znikły.

Dwie pary kąpielówek i ręcznik kąpielowy. Na słońcu z pewnością można było już poleżeć. Nie trzeba było koniecznie wchodzić do wody. Kilka razy przyszła jej do głowy myśl, że to było tylko wynagrodzenie, weekend za wierną służbę. Ale to tu, to była sprawa, z którą nie była w stanie dyskutować. Jej mąż, ten dobroduszny, łagodny, pomocny Thomas, mordercą!?

Potworna niedziela, ani słowa od niego. Dzieci krążyły po domu całkowicie zbite z tropu i skonsternowane. Margot z trudem jedynie powstrzymywała się od łez. Późnym wieczorem jeszcze raz zadzwoniła do Betty. Było już po jedenastej. Tym razem miała szczęście, jeśli można to tak nazwać. Nawet się nie przedstawiła, tylko od razu spytała: – Gdzie jest Thomas? U ciebie?

– Nie.

– Kiedy wróci?

Przez kilka sekund w słuchawce panowała cisza, jak znak zapytania. Potem Betty spytała ostrożnie: – Co to znaczy, kiedy wróci? Jeszcze go nie ma?

– Nie! I dotąd do mnie nie zadzwonił. Obiecał, ale tego nie zrobił.

– Nie rozumiem – powoli powiedziała Betty.

Margot gorzko się roześmiała. – Uczyń mi tę grzeczność, Betty, i nie rób ze mnie idiotki. Od lat Thomas codziennie biega trzy godziny po lesie. I dwa, trzy razy w tygodniu jego dres jest wprawdzie przepocony, ale on sam nie. Nie musimy się wzajemnie oszukiwać. Będziesz tak miła i przekażesz mu moje słowa? Powiedz mu, że ja bardzo szybko zapominam. Może kiedyś przypomni sobie, że ma rodzinę. Jeśli o mnie chodzi, możemy postępować nadal tak jak dotąd, jeśli to konieczne. Oczywiście byłoby wspaniale, gdyby to nie było konieczne. Teraz przecież możesz wybierać.

I znowu na kilka sekund zaległa w słuchawce cisza. Margot już chciała odłożyć telefon, kiedy Betty powiedziała: – Chwileczkę, ja… Przykro mi, Margot. Nie wiedziałam, że ty… Nie wiem, co mam teraz powiedzieć. Dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś?

– A czy to by coś zmieniło?

– Nie wiem. Ja… – znowu Betty zaczęła się jąkać, po chwili jednak słowa z jej ust popłynęły szybciej. – Nigdy nie miałam zamiaru zniszczyć waszego małżeństwa. Musisz mi uwierzyć, Margot. Powiedziałam to też Thomasowi, kiedy przyjechał tu w środę wieczorem. Mówił o rozwodzie. Usiłowałam mu to wyperswadować. Nie chcę za niego wychodzić, Margot, nigdy nie chciałam. Chciałam spędzić z nim weekend w Renesse, ni mniej, ni więcej. Jemu to nie wystarczało. Dyskutowaliśmy przez pół nocy. Myślałam, że się z tym zgadza. I myślałam też, że niesłusznie byłoby robić mu nadzieję. Dlatego nie pojechałam z nim do Renesse.