– Myślę, że mogę wylądować obok Vee. – Jego uśmiech też sprawiał wrażenie uprzejmego. – Wolałbym nie kusić losu.
Nagle zjawiła się Vee, zerkając to na mnie, to na Patcha.
– Przeszkadzam?
– Nie – odparłam i gwałtownie zapięłam plecak. – Pytałam Patcha, co mamy na jutro przeczytać. Zapomniałam, które strony zadał trener.
– Zadanie jest na tablicy, jak zwykle – powiedziała Vee. -Co? Niby go nie widzisz?
Patch roześmiał się, chyba sam do siebie.
Nie pierwszy raz zapragnęłam dowiedzieć się, o czym myśli, bo nie pierwszy raz czułam, że te jego sekretne żarciki dotyczą właśnie mnie.
– Coś jeszcze, Noro? – zapytał.
– Nie. Do jutra.
– Nie mogę się doczekać – mrugnął. Naprawdę mrugnął. Kiedy, odchodząc, nie mógł już nic dosłyszeć, Vee chwyciła mnie za rękę.
– Dobra wiadomość! Cipriano. Tak się nazywa. Widziałam w harmonogramie zajęć trenera.
– I to tak cię cieszy, bo…?
– Wiadomo, że każdy uczeń musi zgłosić u pielęgniarki, jakie lekarstwa zażywa na receptę. – Znacząco poklepała przednią kieszeń plecaka, w której nosiłam żelazo. – Podobnie wiadomo, że gabinet lekarski jest dogodnie zlokalizowany w obrębie sekretariatu, gdzie, tak się akurat składa, przechowują kartoteki uczniów. – Z płonącymi oczami Vee objęła mnie mocno i pchnęła w stronę drzwi. – Czas na prawdziwe śledztwo!
ROZDZIAŁ 5
– Słucham?
Wysiliłam się na uśmiech do sekretarki, licząc, że wygląda bardziej szczerze, niż w moim odczuciu.
– Codziennie biorę w szkole lekarstwo na receptę, a przyjaciółka… – utknęłam na słowie „przyjaciółka" z myślą, czy po tym dniu jeszcze kiedykolwiek nazwę tak Vee. – Wiem od przyjaciółki, że powinnam zgłosić to pielęgniarce. Chciałabym spytać, czy na pewno?
Nie mogłam uwierzyć, że stoję tam z zamiarem popełnienia przestępstwa. Ostatnio często zachowywałam się nietypowo. Najpierw późnym wieczorem poszłam za Patchem do podejrzanej spelunki. Teraz właśnie miałam węszyć w jego kartotece ucznia. Co było ze mną nie tak? Albo inaczej – co takiego miał w sobie Patch, że ilekroć pojawiał się w moich myślach, wyraźnie nie mogłam się oprzeć, żeby go ocenić negatywnie?
– Tak – odpowiedziała poważnie sekretarka. – Należy zgłaszać wszelkie leki. Gabinet lekarski jest tam, trzecie drzwi na lewo, naprzeciwko rejestru uczniów. – Wskazała hol za sobą. – Gdyby pielęgniarki nie było, możesz usiąść na leżance w gabinecie. Powinna lada chwila wrócić.
Znów sfabrykowałam uśmiech. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby nie poszło mi tak łatwo.
Idąc przez korytarz, kilka razy przystanęłam, aby się obejrzeć. Nikogo za mną nie było. W sekretariacie dzwonił telefon. Jego dźwięk w ciemnym przejściu brzmiał jak zza grobu. Byłam zupełnie sama i mogłam robić, co zechcę.
Zatrzymałam się przed trzecimi drzwiami po lewej. Wzięłam wdech i zapukałam, ale mrok za okienkiem wskazywał, że pokój jest pusty. Popchnęłam drzwi. Otworzyły się opornie, ze skrzypnięciem, ukazując mały pokój z odra partymi białymi kafelkami. Chwilę stałam w progu, w nadziei, że zjawi się pielęgniarka i nie mając wyboru, będę zmuszona zgłosić tabletki z żelazem i wyjść. Po drugiej stro nie korytarza zobaczyłam okienko z napisem KARTOTEKI UCZNIÓW. Za nim też panowała ciemność.
Skupiłam się na zabłąkanej w głowie dokuczliwej myśli. Patch stwierdził, że w zeszłym roku nie chodził do szkoły. Byłam prawie na sto procent pewna, że to kłamstwo, jeśli jednak nie kłamał, to czy w ogóle miał uczniowską kartotekę? Doszłam do wniosku, że musi tam być przynajmniej jego adres. No i wykaz szczepień plus oceny z poprzed niego semestru. W każdym razie ewentualne zawieszenie wydało mi się stanowczo za wielką karą, jaka mi groziła za to, że postanowiłam zerknąć w jego papiery.
Oparłam się ramieniem o ścianę i spojrzałam na zegarek. Vee kazała mi czekać na sygnał. Powiedziała, że będzie oczywisty.
Super.
Ponownie zadzwonił telefon i sekretarka odebrała. Zagryzając wargi, znów prędko obejrzałam się na drzwi z napisem KARTOTEKI UCZNIÓW. Uznałam, że pewnie są zamknięte na klucz. W końcu dokumenty uczniów uważa się za ściśle tajne. Stwierdziłam, że nieważne, jaki Vee obmyśliła sposób na odwrócenie uwagi, bo jeśli będą zamknięte, i tak nie wejdę do środka.
Przerzuciłam plecak na drugie ramię. Minęła kolejna minuta. Pomyślałam, że może lepiej się ewakuować…
A jeśli Vee się nie myli i Patch faktycznie za mną łazi? Siedzieliśmy razem na biologii, a kontaktując się z nim regularnie, mogłam być narażona na niebezpieczeństwo. Więc miałam obowiązek się bronić… Prawda?
Gdyby drzwi były otwarte, a papiery ułożone według alfabetu, bez trudu odszukałabym jego kartotekę. Szybko, w parę sekund sprawdziłabym, które rubryki ma od fajkowane na czerwono, i cały pobyt w pokoju zająłby mi nie więcej niż minutę. Tak krótko, że nawet bym nie poczuła, że tam w ogóle weszłam.
W sekretariacie zrobiło się jakoś dziwnie cicho. Wtem zza rogu wyłoniła się Vee. Skradała się w moją stronę, kucając z rękami przywartymi do ściany i rzucając przez ramię ukradkowe spojrzenia. Poruszała się jak szpiedzy w starych filmach.
– Wszystko pod kontrolą – wyszeptała.
– Co się stało z sekretarką?
– Musiała na moment wyjść. -Musiała? Chyba jej nie uszkodziłaś?
– Tym razem jeszcze nie. Łaska boska!
– Zadzwoniłam z budki, że w szkole jest bomba – dodała Vee. – Sekretarka zawiadomiła policję i poleciała szukać dyrektora.
– Vee!
Klepnęła się w nadgarstek.
– Czas leci. Lepiej żeby nas tu nie było, jak przyjadą gliny.
Coś podobnego.
Zmierzyłyśmy wzrokiem drzwi pokoju z kartotekami. Nasunęła sobie rękaw na pięść i łupnęła w okienko. Na nic.
– To dopiero rozgrzewka – oznajmiła i znów się zamachnęła, ale złapałam ją za rękę.
– Może nie są zamknięte. – Przekręciłam gałkę i drzwi się otworzyły.
– Żadna frajda – westchnęła Vee. Cóż, rzecz gustu.
– Właź – poinstruowała Vee. – Ja idę czatować. Jak wszystko się uda, spotkamy się za godzinę. Czekaj w meksykańskiej restauracji na rogu Drakę i Beech.
I w kucki wycofała się z korytarza.
Przystanęłam w pół kroku do wąskiego pomieszczenia, które wypełniały rzędy szafek na akta. Zanim sumienie zdażyło mi to wyperswadować, weszłam do środka i opierając się o drzwi plecami, zatrzasnęłam je za sobą.
Biorąc głęboki wdech, ściągnęłam plecak i w pośpiechu zaczęłam wodzić palcami po przednich ściankach szafek. Znalazłam szufladę oznaczoną: CAR-CUV. Otworzyłam jo jednym ruchem, aż zastukotała. Karty były wypisane ręcz nie i zaczęłam się zastanawiać, czy ogólniak w Coldwater jest jedyną nieskomputeryzowaną szkolą w całych Stanach.
Wreszcie natknęłam się na nazwisko „Cipriano".
Wyszarpnęłam kartę z zapchanej szuflady. Chwilę trzvmałam ją w rękach, usiłując sobie wmówić, że to, co zamierzałam zrobić, jest w sumie całkiem białe. Nawet gdyby wewnątrz kryły się dane osobiste Patcha, to jako jego koleżanka z lekcji biologii miałam prawo je znać.
W korytarzu za drzwiami rozległy się głosy.
Spojrzałam w kartę i aż się wzdrygnęłam. Nie wynikało z niej nic.
Głosy były coraz bliżej. Byle jak wetknęłam kartę i pchnięciem zamknęłam szufladę. Odwróciwszy się, zamarłam. Za okienkiem właśnie zatrzymał się dyrektor i pochwycił moje spojrzenie.
Cokolwiek mówił do grupki składającej się przypuszczalnie z najważniejszych wykładowców szkoły, przytłumiła to szyba.
– Proszę mi wybaczyć na moment – dotarło do mnie nagle.