Hałaśliwa grupa poszła dalej, ale bez dyrektora, który otworzył drzwi.
– Uczniom nie wolno tu przebywać – pouczył. Próbowałam przybrać bezradną minę.
– Bardzo przepraszam. Szukam gabinetu lekarskiego. Pani sekretarka powiedziała, że to trzecie drzwi po lewej, ale chyba coś mi się pomieszało… – Rozłożyłam ręce. – No i się zgubiłam.
Nim dyrektor zareagował, szarpnęłam zamek plecaka.
– Muszę je zgłosić… tabletki z żelazem – wyjaśniłam. -Mam anemię.
Przyglądał mi się chwilę, marszcząc brwi. Niemal zobaczyłam, jak się zastanawia, czy zostać i policzyć się ze mną, czy zająć się bombą. Ruchem brody wskazał mi korytarz.
– Masz natychmiast opuścić budynek. Przytrzymał mi drzwi. Prześliznęłam się pod jego ręką ze słabnącym uśmiechem.
Godzinę później przysiadłam w narożnym boksie meksykańskiej restauracji przy skrzyżowaniu Drakę i Beech. Do ściany nade mną były przymocowane kaktus z ceramiki i wypchany kojot. Po sali leniwie przechadzał się facet w sombrero większym od niego samego. Brzdąkając na gitarze, śpiewał serenadę. Tymczasem hostessa rozłożyła przede mną na stole menu. Skrzywiłam się na widok napisu na pierwszej stronie: „Granica". Nigdy wcześniej tu nie jadłam, a jednak ta nazwa wydala mi się dziwnie znajoma.
Nadeszła Vee i padła na krzesło naprzeciwko. Tuż po niej zjawił się nasz kelner.
– Cztery razy chimi z podwójną porcją kwaśnej śmietany, po pól porcji nachos i czarnej fasoli – zamówiła Vee, nie zaglądając do karty.
– Raz czerwone burrito – poprosiłam.
– Płacą panie osobno? – spytał kelner.
– Nie płacę za nią – odparłyśmy równocześnie. Gdy kelner odszedł, powiedziałam:
– Cztery razy chimi. Ciekawe, jak to się ma do owoców.
– Odwal się. Umieram z głodu. Nic nie jadłam od lunchu… – Vee przerwała. – Bo hot tamales się nie liczą.
Vee ma bujne kształty, jasną, skandynawską karnację -i w niekonwencjonalny sposób jest bardzo seksowna. Bywały dni, kiedy nie zazdrościłam jej tego wyłącznie w imię przyjaźni. Jedyny mój atut przy niej to nogi. I może przemiana materii. Z pewnością jednak nie włosy.
– Mógłby mi już przynieść chipsy – zniecierpliwiła się -Skręci mnie, jak w ciągu czterdziestu pięciu sekund nie zjem czegoś słonego. Poza tym, już pierwsze cztery litery terminu „szlachetna dieta" sugerują, że życzę jej, by wiadomo co ją trafiło.
– Salsę robi się z pomidorów – podsunęłam. – Które są czerwone. I jeśli się nie mylę, awokado to też owoc.
Vee rozpromieniła się:
– A do tego weźmiemy sobie po jednym daiquiri ze świeżymi truskawkami.
Miała rację. Dieta nie wymagała zachodu. -Zaraz wracam – oznajmiła, gramoląc się z boksu. Wiesz, okres. Jak załatwię sprawę, czekam na sensacje!
Kiedy odeszła, zagapiłam się na pomocnika kelnera kilka stolików od nas. Mozolnie zmywał blat szmatą. W jego ruchach i zmarszczeniu koszuli na pięknie ukształtowanych plecach było coś dziwnie znajomego. Jakby czując, że jest obserwowany, wyprostował się i odwrócił. Utkwił we mnie wzrok dokładnie w momencie, gdy sobie uprzytomniłam, czemu wydał mi się znajomy.
To był Patch.
Myślałam, że padnę. O mało nie walnęłam się w czoło, kiedy mi się przypomniało, że przecież pracuje w Granicy.
Wytarł ręce w fartuch i podszedł do naszego boksu, najwyraźniej ubawiony, że rozglądnąwszy się za jakąś drogą ucieczki, zakłopotana przywarłam do ściany.
– Proszę, proszę – powiedział. – Pięć dni w tygodniu ze mną już ci nie wystarcza? Musiałaś mi poświęcić jeszcze wieczór?
– Wybacz tak niefortunny zbieg okoliczności. Patch wśliznął się na miejsce Vee i położył ręce na blacie.
Były długachne, sięgały daleko poza granicę polowy stolika. Wziął moją szklankę i zaczął ją obracać w dłoniach.
– Tu wszystko zajęte – poinformowałam, a kiedy nie zareagował, wyrwałam mu szklankę i upiłam trochę wody, przypadkiem połykając kostkę lodu, która w drodze do żołądka poraziła mnie jak prąd. – Zamiast się bratać z klientami, weź się lepiej do roboty – wykrztusiłam.
– Co robisz w niedzielny wieczór? – zapytał z uśmiechem.
Prychnęłam. Niechcący.
– Zapraszasz na kolację?
– Hardziejesz. Podoba mi się to, Aniele.
– Nie interesuje mnie, co ci się podoba. Nigdzie z tobą nie pójdę. Na żadną randkę. – Chciałam się grzmotnąć za podniecającą spekulację pod tytułem: „Czym by się mógł skończyć wieczór sam na sam z Patchem?". Uznałam, że nie mówi serio, tylko z niejasnych powodów po prostu się ze mną drażni. – Zaraz, zaraz, nazwałeś mnie Aniołem?
– Bo co?
– Bo mi się to nie podoba. Uśmiechnął się.
– Trudno, tak zostanie.
Pochylił się nad stołem, uniósł dłoń do mojej twarzy i przesunął mi kciukiem po wargach. Cofnęłam się, ale za późno.
Roztarł błyszczyk kciukiem i palcem wskazującym.
– Ładniej ci bez tego.
Starając się trzymać tematu naszej rozmowy, z całych sił udawałam, że jego dotyk w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia. Odrzuciłam włosy do tyłu i podjęłam poprzedni wątek:
– Zresztą i tak nie wolno mi wychodzić z domu, kiedy na drugi dzień jest szkoła.
– Fatalnie. Na plaży jest impreza. Liczyłem, że pójdziemy razem.
Zabrzmiało to szczerze.
Nie umiałam go rozgryźć. Zupełnie. Wciąż podniecona tą myślą, wzięłam spory łyk przez słomkę, próbując ochłodzić uczucia zastrzykiem lodowatej wody. Samotne chwile z Patchem byłyby intrygujące, no i ryzykowne. Lekko skołowana, postanowiłam powierzyć tę kwestię intuicji.
Ziewnęłam teatralnie.
– Jak słyszysz, potem rano jest szkoła. – Z nadzieją, że utwierdzę w tym raczej siebie niż jego, dodałam: – Skoro ta impreza odpowiada tobie, to jestem prawie pewna, że mnie nie zainteresuje.
Dobra – pomyślałam. – Sprawa załatwiona. I nagle, bez uprzedzenia, zapytałam:
– Właściwie dlaczego chcesz się ze mną umówić?
Do tej chwili wmawiałam sobie, że mam w nosie, co Patch o mnie myśli. Teraz jednak poczułam, że to kłamstwo. I nawet gdybym później miała za to słono zapłacić, rozpierała mnie tak wielka ciekawość jego osoby, że byłam gotowa pójść z nim wszędzie.
– Chcę pobyć z tobą sam na sam – odpowiedział i w okamgnieniu moja linia obrony wzięła w łeb.
– Posłuchaj, nie chcę być niegrzeczna, ale…
– Właśnie widzę.
– Sam się dopraszasz! – krzyknęłam pięknie i bardzo dojrzale. – Koniec dyskusji! Nie idę na imprezę.
– Bo rano jest szkoła, czy może boisz się zostać ze mną sam na sam?
– I jedno, i drugie – tak jakoś mi się to wymsknęło.
– Boisz się facetów czy… tylko mnie?
Wzniosłam oczy do nieba na znak, że na takie głupie pytania nie mam zamiaru odpowiadać.
– Czujesz się przy mnie niepewnie? – Nie wykrzywił ust, ale i tak było widać, że jest rozbawiony taką hipotezą.
Szczerze mówiąc, tak właśnie na mnie działał. Poza tym uwielbiał pozbawiać mnie zdolności logicznego myślenia.
– Przepraszam – powiedziałam. – O czym mówiliśmy?
– O tobie.
– O mnie?
– O twojej intymności.
Roześmiałam się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Jeśli chodzi ci o mnie… i płeć przeciwną… to Vee już mi zrobiła taki wykład. Nie chce mi się go słuchać ponownie.
– A co ci powiedziała roztropna i poczciwa Vee? Zaczęłam bawić się rękami, więc prędko je schowałam.
– A czemu cię to tak ciekawi? Lekko pokręcił głową.
– Ciekawi? Rozmawiamy o tobie. Wręcz frapuje – odparł z bajecznym uśmiechem. Serce mi stanęło.
– Zajmij się lepiej pracą – upomniałam.