Выбрать главу

Nadszedł czas, aby zmienić temat:

– A co u, mmm, twojego wnuka… Lionela? Wybałuszyła oczy.

– Masz słabość do Lionelka?

– Nieeeee.

– Ja mogę coś wymyślić…

– Nie, Dorotheo, daj spokój. Dziękuję, ale… w tej chwili jestem skupiona głównie na ocenach. Marzę o prestiżowym college'u.

– Gdybyś w przyszłości…

– Dam ci znać.

Dokończyłam precel przy wtórze monotonnej paplaniny Dorothei, wrzucając „mhm" za każdym razem, gdy milkła, czekając na reakcję. Bez reszty pochłaniała mnie kwestia wieczornego spotkania z Elliotem. Z jednej strony zapowiadało się fantastycznie. Im dłużej się jednak nad tym zastanawiałam, tym większe ogarniały mnie wątpliwości.

I choćby dlatego że znałam go zaledwie parę dni. Poza m nie byłam pewna, jak odniesie się do tego mama. Czas płynął nieubłaganie, a Delphic Seaport był oddalony o co najmniej pół godziny drogi. Nie mówiąc o tym, że słynął mocno odjechanych weekendowych imprez… Zadzwonił telefon. Na ekraniku wyświetlił się numer Vee.

– Robimy coś dzisiaj? – zapytała.

Otworzyłam usta, starannie ważąc odpowiedź. Gdybym jej powiedziała o Elliocie, nie miałabym odwrotu.

– Kurde! – zapiszczała Vee. – Kurdekurdekurde! Rozlałam lakier do paznokci na kanapę. Moment, wezmę jakiś papierowy ręcznik. Czy woda rozpuszcza lakier? – Wróciła po chwili. – Chyba zniszczyłam kanapę. Musimy się gdzieś wybrać. Wolę, żeby mnie tu nie było, gdy odkryją moje najnowsze dzieło sztuki przypadkowej.

Dorothea przeniosła się do łazienki. Nie miałam ochoty trwonić wieczoru na słuchanie, jak zrzędzi, myjąc wannę I umywalkę, więc podjęłam decyzję.

– Co powiesz na Delphic Seaport? Będzie Elliot z Julesem. Chcą się z nami spotkać.

– I ty się tajniaczysz? Wreszcie coś konkretnego! Przyjadę za piętnaście minut. – Vee odłożyła słuchawkę.

Poszłam na górę i założyłam dopasowany kaszmirowy sweter, ciemne dżinsy i granatowe mokasyny do jazdy dutem. Przeciągnęłam palcami po włosach wokół twarzy, tak jak się nauczyłam podkreślać ich naturalne skręty… voila! W miarę przyzwoite spiralki. Obróciwszy się dwa razy przed lustrem, stwierdziłam, że wyglądam beztrosko I prawie seksownie.

Równo kwadrans później Vee żwawo zahamowała na podjeździe i zatrąbiła ostro. Ja pokonywałam odległość między naszymi domami w dziesięć minut, tyle że zawsze przestrzegałam ograniczenia prędkości. Vee wprawdzie znała słowo „prędkość", ale już „dozwolona" nie mieściło się w jej słowniku.

– Jadę z Vee do Delphic Seaport – zawołałam do Dorothei. – Mogłabyś przekazać coś mamie, jak zadzwoni?

Dorothea przyczłapała z łazienki.

– Aż do Delphic? Tak późno?

– Baw się dobrze na konferencji! – odkrzyknęłam, wybiegając z domu, nim zdążyła zaoponować albo zadzwonić do mamy.

Grube jasne loki Vee były związane wysoko w koński ogon. Z uszu zwisały jej złote obręcze. Usta umalowała na wiśniowo, a rzęsy – czarnym, wydłużającym tuszem

– Jak ty to robisz? – zapytałam. – Na przygotowanie miałaś tylko pięć minut.

– Mnie nic nie zaskoczy – uśmiechnęła się figlarnie. – Jestem chodzącym marzeniem skautów.

Spojrzała na mnie krytycznie.

– No co?

– Jedziemy się spotkać z chłopakami.

– Owszem i co z tego?

– Chłopcy lubią dziewczyny, które wyglądają jak…dziewczyny.

– A ja jak wyglądam? – spytałam, unosząc brwi.

– Jakbyś wyszła spod prysznica i stwierdziła, że samotność widoczna na twojej twarzy wystarczy, żebyś się jako tako prezentowała. Nie zrozum mnie źle. Te ciuchy są niezłe, fryzura też w porządku, ale reszta… Masz. – Sięgnęła do torebki. – Jako prawdziwa przyjaciółka pożyczę ci szminkę. I maskarę, jeśli dasz słowo, że nie masz zaraźliwej choroby oczu.

– Nie mam choroby oczu!

– Musiałam się upewnić.

– Nie chcę, dzięki.

Vee rozdziawiła buzię, zarazem filuternie i poważnie.

– Bez niej będziesz się czuła naga!

– To by ci się chyba podobało – odparłam. Szczerze mówiąc, miałam mieszanie uczucia co do wyjścia bez makijażu. Nie dlatego że faktycznie czułam się troszeczkę goła, tylko dlatego że według Patcha bez make-upu wyglądałam korzystniej. Aby się lepiej poczuć, powiedziałam sobie, że w końcu nie idzie tu o moją godność. Ani też o dumę. Coś mi zasugerował i – jako osoba otwarta – spokojnie mogłam to teraz wypróbować. Nie przyznałabym się jednak nawet w duchu, że przeprowadzam test specjalnie tego wieczoru, wiedząc, że nie spotkam Patcha.

Pół godziny później Vee podjechała pod bramę Delphic Seaport. Na otwarcie przyjechało tyle ludzi, że musiałyśmy postawić samochód na samym końcu parkingu. Wtulony w brzeg, Delphic jest znany z chłodnej aury. Kiedy szłyśmy w stronę kasy, zerwał się wiatr i omiótł nasze łydki torebkami po popcornie i papierkami po cukierkach. Drzewa wciąż jeszcze nie miały liści i gałęzie poruszały się nad nami złowieszczo jak pozbawione stawów palce. Przez całe lato Delphic Seaport ściągał tłumy spragnionych rozrywek, maskarad, wróżb, cygańskiej muzyki i widoku rozmaitych dziwolągów. Nigdy nie udało mi się dociec, czy pokazywane tam deformacje ciała były autentyczne czy podrabiane.

– Jeden dla dorosłych – poprosiłam kobietę za kontuarem.

Wzięła pieniądze i podała mi przez okienko opaskę na rękę, po czym uśmiechnęła się, odsłaniając plastykowe białe kły wampira, umazane na czerwono szminką.

– Dobrej zabawy – powiedziała zadyszana. – Polecam naszą świeżo przebudowaną kolejkę. – Stuknęła w szybę, wskazując stosik map parku i ulotki.

Przechodząc przez obrotowe drzwi, wzięłam jedną z ulotek. Widniał na niej napis:

NAJNOWSZA SENSACJA PARK LI ROZRYWKI DELPHIC! ARCHANIOŁ PO PRZEBUDOWIE (RENOWACJI) PRZEŻYJ WIELKI UPADEK Z WYSOKOŚCI TRZYDZIESTU PIĘCIU METRÓW!

Zerkając mi przez ramię, Vee przeczytała ulotkę. O mało nie przebiła mi paznokciami skóry na barku.

– Musimy się przejechać! – zapiszczała.

– Na końcu – przyrzekłam w nadziei, że jeśli najpierw przeżyjemy wszystkie inne atrakcje, Vee o tej zapomni. Od lat myślałam, że nie boję się wysokości, przypuszczalnie dlatego, że zawsze sprytnie unikałam tego typu wyzwań. Nie byłam do końca gotowa sprawdzić, czy czas osłabił we mnie strach.

Po diabelskim młynie, samochodzikach, przejażdżce na latającym dywanie, strzelnicy i paru innych grach stwierdziłyśmy, że nadeszła pora, by poszukać Julesa i Elliota.

– Hm – mruknęła Vee, rozglądając się po krętej ścieżce wokół parku.

Przez chwilę milczałyśmy w zadumie.

– Może salon gier? – zasugerowałam w końcu.

– Racja.

Ledwie minęłyśmy drzwi salonu – spostrzegłam go. Ale nie Elliota. Ani Julesa. Patcha.

Uniósł głowę znad gry wideo. Twarz przysłaniała mu ta sama baseballowa czapka, w której widziałam go na wuefie, ale z całą pewnością ujrzałam cień uśmiechu… Na pierwszy rzut oka wyglądał przyjaźnie, ale zaraz mi się przypomniało, jak przeniknął moje myśli, i aż mnie zmroziło.

Liczyłam, że Vee go nie zauważy. Prędko pchnęłam ją naprzód, aby nie zdążyła go dostrzec. Brakowało mi jeszcze tylko tego, abyśmy zagadnęły Patcha.

– Są tam! – wykrzyknęła, wymachując w górze ręką. -Jules! Elliot! Chodźcie!

– Dobry wieczór paniom – przywitał nas Elliot, przecinka jąc się przez tłum. Jules szedł w ślad za nim, z miną tak entuzjastyczną jak trzydniowy klops. – Mogę wam postawić colę?