Выбрать главу

W ciągu pól godziny obeszliśmy cały park rozrywki. Dodge neon zniknął. Nie mogłam uwierzyć, że Vee odjechała beze mnie. Czyżby zdarzył się wypadek? Nie dało się tego sprawdzić, bo komórka ciągle nie działała. Starałam się trzymać emocje na wodzy, ale gdyby Vee rzeczywiście mnie zostawiła, nie zdołałabym dłużej tłumić wzbierającej furii.

– Wyczerpały ci się opcje? – zapytał Patch. Zagryzłam usta, rozważając inne możliwości, ale ich nie miałam. Co gorsza, bałam się przyjąć jego propozycję. O ile zwykle emanował zagrożeniem, to dziś niestety odbierałam z jego strony grozę pomieszaną z tajemnicą.

W końcu westchnęłam, prosząc Boga, żeby ta decyzja nie okazała się pomyłką.

– Zawieziesz mnie prosto do domu – powiedziałam. Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż nakaz.

– Skoro tego chcesz.

Już miałam go spytać, czy nie zauważył na Archaniele czegoś dziwnego, ale powstrzymałam się ze strachu. A jeśli nie spadłam? A jeśli byl to tylko wytwór mojej wyobraźni? A jeśli miałam zwidy? Najpierw ten facet w kominiarce, a teraz wypadek. Co do tego, że Patch przenika moje myśli, nie miałam cienia wątpliwości, ale reszta???

Minąwszy kilka miejsc parkingowych, podszedł do swe jego pojazdu: lśniącego czarnego motocykla. Uruchomił silnik i wskazał mi głową tylne siedzenie.

– Wskakuj.

– Niezły motor! – pochwaliłam.

Obłudnie, bo sprawiał wrażenie połyskliwej śmiertelnej pułapki. Dotąd jeszcze nigdy nie siedziałam na motorze i nie byłam pewna, czy chcę to teraz zmienić.

– Lubię, jak wiatr owiewa mi twarz – ciągnęłam, licząc, że brawura ukryje strach przed jazdą z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę i to bez żadnych zabezpieczeń.

Patch wręczył mi swój jedyny kask, czarny z tęczową osłoną.

Wzięłam go, wsiadłam na motocykl i uzmysłowiłam sobie, jak niepewnie się czuję, mając pod sobą tylko wąskie siodełko. Nasunęłam kask na głowę i zapięłam pod brodą.

– Ciężko się go prowadzi? – spytałam, co naprawdę znaczyło: „Nic mi się nie stanie?".

– Nie – odpowiedział Patch na oba moje pytania. – Jesteś spięta, wyluzuj – dodał z uśmiechem.

Gdy wyjeżdżał z parkingu, przeraziła mnie raptowna eksplozja przyspieszenia; chwilę przytrzymywałam się jego koszuli, na tyle tylko, by zachować równowagę, ale zaraz objęłam go ramionami w pasie.

Kiedy skręcając na autostradę, dodał gazu, przywarłam do niego udami w nadziei, że nie wie o tym nikt poza mną.

Gdy dotarliśmy do domu, Patch zwolnił na spowitym mglą podjeździe, wyłączył silnik i zsiadł z motocykla. Zdjąwszy kask, ostrożnie położyłam go na siedzeniu przed sobą i otworzyłam usta, by powiedzieć coś w stylu: „Dzięki za podwiezienie, do zobaczenia w poniedziałek".

Jednak słowa zamarły we mnie, bo… przebiegł podjazd i wszedł po schodach na werandę.

Nie miałam pojęcia, co chce zrobić. Odprowadzić mnie do drzwi? Mało prawdopodobne. A więc?

Weszłam za nim na werandę i zastałam go pod drzwiami. Zmieszana i coraz bardziej zaniepokojona, patrzyłam, jak wyjmuje z kieszeni znany mi pęk kluczy i wsuwa jeden z nich do zamka.

Zsunęłam z ramienia torebkę i rozpięłam schowek na klucze. Był pusty.

– Oddawaj klucze – zażądałam w przestrachu, że nie wiem, jak się znalazły w jego posiadaniu.

– Upuściłaś je w salonie, szukając komórki – odparł.

– Guzik mnie obchodzi, gdzie je upuściłam. Oddawaj! Patch podniósł ręce na znak, że jest niewinny, i odsunął się od drzwi. Wsparty o ścianę, obserwował, jak zbliżam się do zamka. Spróbowałam przekręcić klucz, ale nawet nie drgnął.

– Zablokowałeś go – powiedziałam, gmerając w zamku. Cofnęłam się o krok. – No proszę, próbuj, ciekawe, czy dasz radę.

Wziął klucz i przekręcił go z ostrym trzaskiem. Ujmując klamkę, uniósł brwi, jakby w pytaniu: „Mogę?".

Przełknęłam ślinę, kryjąc nagły przypływ fascynacji i za niepokojenia.

– Proszę. Nikogo nie ma. Jestem sama w domu.

– Do rana?

Natychmiast dotarło do mnie, że nie były to najrozsądniejsze słowa.

– Niedługo wróci Dorothea – skłamałam, bo przecież gosposia wyjechała.

Zbliżała się północ.

– Dorothea?

– Nasza gosposia. Jest stara… ale silna. Bardzo silna. Chciałam wśliznąć się do domu przed nim. Ale bezskutecznie.

– To straszne – stwierdził i wyjąwszy klucz z zamka, podał mi go.

– Umie porządnie wyczyścić ubikację w niecałą minutę. To niewątpliwie straszne. – Z kluczem w ręku próbowałam go obejść, ale zasłonił sobą drzwi, napierając ramionami na framugę.

– Nie zaprosisz mnie? – spytał.

Zamrugałam oczami. Zaprosić go? Do domu? Gdy nikogo nie ma?

– Późno już – oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku, w jego oczach rozbłysły przekorne iskierki. – Pewno jesteś. głodna.

– Nie. Tak. To znaczy tak, ale… Raptem znalazł się w środku.

Cofnęłam się trzy kroki. Patch domknął drzwi nogą.

– Lubisz kuchnię meksykańską? – zapytał. -Yyy…

Chciałabym wiedzieć, co robisz w moim domu? – zapytałam w myślach.

– Taco?

– Taco? – powtórzyłam. Rozbawiło go to.

– Pomidory, sałata i ser.

– Wiem, co to jest taco!

Zanim zdążyłam go powstrzymać, minął mnie. Na końcu holu skierował się w lewo. Do kuchni.

Podszedł do zlewu i odkręcając kurek, starannie umył rece mydłem prawie aż po łokcie. Jak zadomowiony, najpierw zajrzał do spiżarni, potem do lodówki – i powyjmował z nich salsę, ser, pomidora i sałatę. Później pogmerał w szufladzie i wyciągnął nóż.

Na widok Patcha z nożem w ręku byłam bliska ataku paniki, gdy nagle coś zauważyłam. Postąpiwszy parę kroków naprzód, przez zmrużone oczy przejrzałam się w jednej z wiszących na stojaku patelni. Włosy! Moja głowa przypominała stertę amarantowych chwastów. Przytknęłam rękę do ust.

– To naturalnie rudy kolor? – Uśmiechnął się. Przebiłam go wzrokiem.

– Nie mam rudych włosów.

– Przykro mi, ale wiedz, że są rude. Nie byłyby czerwieńsze, nawet gdybym je podpalił.

– Są brązowe. – No dobra, może i miałam lekki, leciutki, leciutenieńki brązoworudawy odcień, ale i tak byłam brunetką. – To od światła – powiedziałam.

– Tak, pewnie od żarówek. – W uśmiechu od ucha do ucha na twarzy Patcha pokazały się dołeczki.

– Zaraz wrócę – krzyknęłam, wybiegając z kuchni. Poszłam na górę i jakoś zdołałam upiąć włosy w koński ogon. Uporawszy się z tym, zebrałam myśli. Niezbyt mi się podobało, że Patch swobodnie kręci się po domu, co gorsza, uzbrojony w nóż. Mama zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że wpuściłam go pod nieobecność Dorothei.

– Jak ci idzie? – zapytałam dwie minuty później, widząc, jak dziarsko krząta się po kuchni. Położyłam dłoń na brzuchu na znak, że coś mi dolega. – Mdli mnie – po wiedziałam. – Chyba od tej jazdy na motorze.

Na chwilę przerwał krojenie i popatrzył na mnie.

– Prawie już skończyłem.

Zauważyłam, że zmienił nóż na większy – i ostrzejszy. Jakby zaglądając w moje myśli, uniósł nóż i przyjrzał mu się. Ostrze błysnęło w świetle lampy. Ścisnęło mniew żołądku.

– Odłóż go – nakazałam cicho.

Patch spojrzał na mnie, na nóż i znów na mnie. Po minucie położył go przed sobą.

– Noro, nie zrobię ci krzywdy.

– To… pocieszające – wydukałam, choć całkiem zaschło mi gardle.

Zakręcił nożem na blacie tak, że rękojeść wycelowali we mnie.

– Chodź tu. Nauczę cię przyrządzać taco.

Ani drgnęłam. Błysk w jego oczach przypomniał mi, ze powinnam się go bać i… poczułam lęk. Ale równocześnie byłam nim urzeczona. Obcowanie z nim miało w sobie coś potwornie niepokojącego. W jego towarzystwie nie mogłam sobie ufać.