Roztarłam kąciki oczu.
– Z Patchem.
– Z tym bandziorem?
– A miałam inny wybór? – odparłam lakonicznie. Odjechałaś beze mnie.
– Wydajesz się zdenerwowana. I to bardzo. Nie, nie. Jakaś poruszona… wzburzona… podniecona. – Fizycznie poczułam, jak rozszerzają się jej oczy. – Pocałował cię, tak?
Zero odpowiedzi.
– No pewnie! Wiedziałam! Widziałam, jak na ciebie patrzy. Wiedziałam, że tak będzie. Wyczułam pismo nosem.
Nie miałam ochoty o tym myśleć.
– Jak się całowaliście? – naciskała Vee. – Na brzask winkę? Na śliwkę? A może na lu-cer-nę?
– Co?!
– No musnął cię wargami, mieliście otwarte usta czy z języczkiem? Zresztą nie musisz opowiadać. Patch jest z wielu, co od razu przechodzą do rzeczy. Na pewno było z językiem. Mogę się założyć.
Schowałam twarz w dłoniach. Patch niewątpliwie stwierdził, że nie mam grama samokontroli. Rozkleiłam się w jego ramionach. Stopniałam jak masło. A wypraszając go z domu, na sto procent wydałam coś pomiędzy westchnieniem rozkoszy a ekstatycznym jękiem.
To by wyjaśniało jego arogancki uśmiech.
– Pogadamy o tym później, dobra? – zapytałam, szczypiąc się w grzbiet nosa.
– Nie ma mowy. Westchnęłam.
– Jestem wykończona.
– Nie wierzę, że chcesz mnie dalej trzymać w niepewności.
– Liczę, że zapomnisz.
– W życiu!
By ubiec zbliżającą się migrenę, próbowałam zwizualizować sobie rozluźnienie mięśni karku.
– A co z zakupami?
– Przyjadę po ciebie o czwartej.
– Myślałam, że umówiłyśmy się na piątą.
– Sytuacja się zmieniła. Będę jeszcze wcześniej, jak tylko da mi się wymknąć z domu. Mama przechodzi załamanie nerwowe, na które lekarstwem jest niby przebywanie ze mną. Trzymaj za mnie kciuki.
Odłożyłam komórkę i zakopałam się w pościeli. Przywołałam w pamięci nieprzyzwoity uśmiech i błyszczące czarne oczy Patcha. Po kilku minutach rzucania się na łóżku zrezygnowałam z szukania wygodnej pozycji. Prawdę mówiąc, wszelka myśl o Patchu wykluczała komfort.
Raz, kiedy byłam mała, wnuczek Dorothei Lionel rozbił u nas w kuchni szklankę. Starannie pozamiatał szkło, a jeden kawałek zostawił i dał mi do polizania. Pomyślałam, że zakochanie się w Patchu trochę przypomina lizanie szklanego odłamka. Wtedy przecież tak samo wiedziałam, że to głupota. Wiedziałam, że się zranię. Mimo upływu lat jedno się we mnie nie zmieniło: wciąż uwielbiałam ryzyko.
Wyprostowałam się na łóżku i sięgnęłam po komórkę. Włączyłam lampkę nocną.
Bateria telefonu była wyładowana.
Poczułam złowróżbny dreszcz na krzyżu. Telefon nie powinien działać. Więc jakim cudem mama i Vee się do mnie dodzwoniły?
Deszcz tłukł się o kolorowe markizy sklepów wzdłuż mola i zalewał chodnik. Zapłonęły ustawione naprzemiennie po obu stronach ulicy „antyczne" lampy gazowe. Obijając się parasolkami, Vee i ja wbiegłyśmy pod różowo-białą markizę Victoria's Secret. Zgodnie otrząsnąwszy parasolki, oparłyśmy je o ścianę przy wejściu.
Gnane potwornym grzmotem, wleciałyśmy do środka. Zatupałam parę razy, wzdrygając się z zimna. Na podeście wewnątrz sklepu paliło się kilka lampek zapachowych, otaczając nas egzotyczną, zmysłową wonią. W naszą stronę ruszyła kobieta w czarnych spodniach i obcisłej czarnej koszulce. Wokół szyi miała owinięty centymetr krawiecki i chciała po niego sięgnąć.
– Może was zmierzę, dziewczynki, gratis…
– Niech pani odłoży tę cholerną taśmę – nakazała Vee. Już znam swój rozmiar. Nie trzeba mi go przypominać.
Rzuciłam kobiecie przepraszający uśmiech, równocześnie podążając za Vee, która poszła w głąb sklepu, do koszy z przeceną.
– Miseczka D to żaden wstyd – pocieszyłam ją. Podniosłam stanik z błękitnej satyny, by sprawdzić, ile kosztuje.
– Kto tu mówi o wstydzie? – odparła Vee. – Wcale się nic wstydzę. Niby dlaczego miałabym się wstydzić? Co druga szesnastolatka z biustem tak dużym jak mój jest napompowana silikonem i wszyscy o tym wiedzą. Więc czego ja miałabym się wstydzić? – spytała, grzebiąc w koszu. – Myślisz, że mają jakiś stanik, który by spłaszczył moje maleństwa?
– Jest coś takiego: nazywa się biustonosz sportowy, ale ma paskudne działanie uboczne: piersi zlewają się w jedną -odpowiedziałam, wyławiając oczami ze sterty koronkowy czarny stanik.
Nie powinnam interesować się bielizną. Od razu zaczęłam myśleć o podniecających sprawach. Jak choćby całowanie. Albo Patch.
Przymknąwszy oczy, odegrałam w wyobraźni nasz wspólny wieczór. Dotyk jego dłoni na moim biodrze, usta smakujące moją szyję…
Vee wyrwała mnie z zamyślenia, rzucając we mnie turkusowymi majtkami z lamparcim nadrukiem.
– Byłoby ci w nich do twarzy – oznajmiła. – Gdybyś tylko miała taki tłusty tyłek jak ja.
Pogięło mnie czy co? O mały włos nie pocałowałam Patcha. Tego samego Patcha, który może w tej chwili przenikał moje myśli. Patcha, który ocalił mnie przed śmiertelnym Upadkiem z Archanioła – bo co do tego nie miałam cienia Wątpliwości, choć żadną miarą nie umiałabym go logicznie wytłumaczyć. Ciekawe, czy jakimś cudem zatrzymał czas z złapał mnie, gdy spadałam. A skoro jest zdolny przemawiać do moich myśli, to kto wie, może potrafi też inne rzeczy.
A może – pomyślałam z lękiem – przestaję już sobie ufać…
Wciąż miałam przy sobie kartkę, którą Patch wsunął mi do kieszeni, ale absolutnie nie wybierałam się na dzisiejszą Imprezę. W skrytości ducha byłam zachwycona, że się wzajemnie pociągamy, ale w ogólnym rozrachunku przeważały tajemnica i groza. Postanowiłam czym prędzej wypłukać Patcha z organizmu – tym razem z całą stanowczością. Jak w diecie oczyszczającej. Tyle że jedyna dieta, jaką dotąd zastosowałam, odniosła odwrotny skutek. Parę lat temu chciałam przeżyć miesiąc bez grama czekolady. Niestety, po dwóch tygodniach złamałam się i pożarłam więcej czekolady, niż normalnie zjadłabym w trzy miesiące.
Oby tylko moje unikanie Patcha nie skończyło się tak jak dieta bezczekoladowa…
– Co robisz? – zapytałam, skupiając się na Vee.
– A jak ci się wydaje? Przeklejam ceny z przecenionych staników na najnowsze. W ten sposób kupię seksowne za cenę tandety.
– Nie rób tego. Laska zeskanuje kody kreskowe przy płaceniu. Od razu się zorientuje, co wykombinowałaś.
– Kody kreskowe? Nie skanują kodów – odparła Vee bez przekonania.
– Skanują. Przysięgam. Słowo daję – uznałam, że lepiej skłamać, niż patrzeć, jak ją aresztują.
– No, ale fajnie by było…
– Koniecznie weź to – zachęciłam, rzucając w nią jedwabnymi majtkami.
Obejrzała je. Były wyszywane w czerwone krabiki.
– W życiu nie widziałam większego paskudztwa! Ale za to podoba mi się ten czarny stanik, który trzymasz. Powinnaś go kupić. Zapłać, a ja sobie coś jeszcze pooglądam.
Zapłaciłam i – z myślą, że łatwiej mi będzie zapomnieć o Patchu, kiedy popatrzę na coś przyzwoitszego – powędrowałam do półek z tonikami. Wąchając butelkę Sennych Aniołów, doznałam znajomego już uczucia… Tak jakby ktoś wrzucił mi za bluzkę gałkę lodów. Identyczny dreszcz przenikał mnie zawsze, gdy w pobliżu pojawiał się Patch.
Vee i ja byłyśmy jedynymi klientkami w sklepie, ale przez szybę wystawową spostrzegłam kryjącą się w cieniu markizy po drugiej stronie ulicy zakapturzoną postać. Pełna niepokoju, stałam nieruchomo przez całą minutę. W końcu wzięłam się w garść i zaczęłam szukać Vee.
– Zbierajmy się – szepnęłam. Gmerała w szlafrokach na stojaku.
– Kurczę, zobacz, flanelowa piżama za pół ceny. Przydałoby mi się coś takiego.