Jednym okiem cały czas spoglądałam przez wystawę.
– Chyba ktoś mnie śledzi. Vee uniosła głowę.
– Patch?
– Nie. Spójrz tam, po drugiej stronie. Zmrużyła oczy.
– Nikogo nie widzę.
Ja też już nie widziałam. Pole widzenia zakłóciło mi przejeżdżające auto.
– Pewnie wszedł do sklepu.
– Skąd wiesz, że cię śledzi?
– Czuję.
– A wygląda znajomo? Na przykład… skrzyżowanie Fizi Pończoszanki i Złej Czarownicy z Zachodu niechybnie dałoby nam Marcie Millar.
– To nie Marcie – odparłam, zapatrzona w tamtą stronę. -Jak wczoraj wychodziłam z salonu, żeby kupić watę, zauważyłam, że ktoś mnie obserwuje. I teraz to chyba ta sama osoba.
– Serio? I mówisz mi dopiero teraz? Kto to?
Nie miałam pojęcia. I to przerażało mnie najbardziej.
– Czy w sklepie jest tylne wyjście? – zwróciłam się do ekspedientki.
– Tylko dla pracowników – odparła, nie przerywając porządkowania szuflady.
– Mężczyzna czy kobieta? – chciała się dowiedzieć Vee.
– Nie wiem.
– Jak myślisz, czemu cię śledzi? Czego chce?
– Chce mnie nastraszyć – zabrzmiało to dość rozsądnie.
– A po co miałby cię straszyć?
Na to pytanie również nie znałam odpowiedzi.
– Musimy zrobić unik – poinformowałam Vee.
– Też sobie tak pomyślałam – odrzekła. – A jak wiadomo jestem w tym rewelacyjna. Daj mi swoją kurtkę.
Spojrzałam na nią.
– Nie ma mowy. Nic o tym kimś nie wiemy. Nie pozwolę, żebyś wyszła przebrana za mnie. A jeżeli ma broń?
– Twoja wyobraźnia czasami mnie przeraża – oświadczyła Vee.
Trzeba przyznać, że argument o uzbrojeniu byl mocno naciągnięty. Ale wziąwszy pod uwagę upiorne rzeczy, które mi się ostatnio przytrafiały, ani trochę nie miałam sobie za złe wiecznego napięcia i nadmiernej podejrzliwości.
– Wyjdę pierwsza – powiedziała Vee. – Jak zacznie mnie śledzić, pójdziesz za nim. Skieruję się wzgórzem do cmentarza. Weźmiemy go w dwa ognie i w końcu czegoś się dowiemy.
Sześćdziesiąt sekund później Vee wyszła ze sklepu w mojej dżinsowej kurtce. Wzięła też moją czerwoną parasolkę, zasłaniając sobie głowę. Poza tym, że była o kilka centymetrów za wysoka i o parę kilo zbyt bujna, ale spokojnie można było ją pomylić ze mną. Przykucnąwszy za szlafrokami, patrzyłam, jak zakapturzona postać wychodzi ze sklepu po drugiej stronie ulicy i rusza w ślad za Vee. Pod kradłam się do wystawy. Wbrew androgenicznenm w zamierzeniu strojowi – wyciągniętej bluzie i dżinsom tajemnicza sylwetka miała zdecydowanie kobiecy chód.
Gdy Vee i dziewczyna skręciły za rogiem i zniknęły, odwróciłam się do drzwi. Na zewnątrz deszcz zdążył już przeje w ulewę.
Rozłożyłam parasolkę Vee i przyspieszyłam kroku, kryjąc się pod markizami. Nogawki dżinsów zmokły mi od dołu. Pożałowałam, że nie mam na nogach solidniejszych butów.
Za moimi plecami molo wcinało się daleko w betonowoszary ocean. Widoczny przede mną ciąg sklepów kończył się u stóp stromego, obrośniętego trawą wzgórza. Na jego szczycie majaczyło w strugach wody wysokie żeliwne ogrodzenie miejscowego cmentarza.
Otworzyłam drzwiczki dodge'a, odkręciłam nadmuch do końca i nastawiłam wycieraczki na pełną moc. Ruszyłam z pobocza i skręciłam w lewo, dodając gazu na krętej drodze pod górę. Zza ściany deszczu wyłoniły się cmentarne drzewa, których gałęzie raz po raz ożywały zwodniczo w szalonym pędzie wycieraczek. Białe marmurowe nagrobki zdawały się napierać na auto wśród ciemności – a szare jak gdyby roztapiały się powietrzu…
Raptem na przednią szybę wpadło coś czerwonego, minęło w nią na linii mojego wzroku, po czym się odbiło, przelatując nad autem. Przyhamowałam tak gwałtownie, że dodge'a aż zarzuciło na skraj drogi.
Otworzyłam drzwiczki i wysiadłam. Podbiegłam do tyłu samochodu, by sprawdzić, co w niego uderzyło.
Zbita z tropu, przez chwilę trawiłam w myśli to,co zobaczyłam. Wśród chwastów leżała moja czerwona parasolka. Jej połamana płachta zwisała z jednej stronyuk, jakby ktoś grzmotnął nią z całej siły w coś dużo większego l mocniejszego.
Wśród szumu zacinającego deszczu usłyszałam zdławione łkanie.
– Vee? – zawołałam.
Przebiegłam drogę, równocześnie osłaniając oczy przed deszczem i ogarniając wzrokiem krajobraz. Kilkanaście metrów przede mną ktoś leżał zwinięty w trawie. Przyspieszyłam kroku.
– Vee! – padłam przy niej na kolana. Leżała na boku z nogami podkulonymi pod klatką piersiową. Jęczała.
– Co się stało? Nic ci nie jest? Dasz radę się poruszać? Odrzucając głowę do tyłu, panicznie zamrugałam w deszczu. Myśl! – nakazałam sobie. Komórka. W samochodzie. Wystukać dziewięćset jedenaście.
– Sprowadzę pomoc – chciałam dodać Vee otuchy. Jęknęła i kurczowo ścisnęła mnie za rękę. Pochyliłam się i mocną ją objęłam. W oczach wezbrały łzy.
– Co się stało? To ten, co cię śledził? To ta osoba cię skrzywdziła? Co ci zrobiła, powiedz?
Vee od mruknęła coś niezrozumiale. Zabrzmiało to trochę jak „torebka". No jasne, zgubiła torebkę.
– Wszystko będzie dobrze – starałam się zachować spokojny ton głosu.
Ogarnięta mrocznym przeczuciem, próbowałam je w sobie ujarzmić. Byłam pewna, że to sprawka osoby, która obserwowała mnie w Delphic i śledziła przy dzisiejszych zakupach, i nie mogłam sobie wybaczyć, że tak naraziłam Vee. Biegiem wróciłam do auta i wystukałam w komórce dziewięćset jedenaście.
Z tłumioną histerią powiedziałam:
– Przyślijcie ambulans. Moja przyjaciółka została napadnięta i okradziona.
ROZDZIAŁ 11
Poniedziałek mijał mi w oszołomieniu. Chodziłam z jednej lekcji na drugą, czekając na ostatni w tym dniu dzwonek. Rano zatelefonowałam do szpitala i dowiedziałam się, że kierują Vee na chirurgię. Podczas napaści złamano jej lewe ramię, a ponieważ kości nie można było po prostu nastawić, wymagała operacji. Chciałam się z nią zobaczyć, ale było to możliwe dopiero późnym popołudniem, gdy narkoza przestanie działać i przeniosą ją do pokoju. Koniecznie musiałam poznać jej wersję zdarzenia – nim zapomni albo ubarwi szczegóły. Wszystko, co zapamiętała, mogło się okazać kluczowe dla wykrycia złoczyńcy.
Kiedy godziny wlokły się niemiłosiernie, pomału przeniosłam myśli z Vee na dziewczynę zobaczoną przed Victoria's Secret. Kim była? Czego chciała? Nawet jeśli fakt, że Vee napadnięto kilka minut po tym, jak zobaczyłam, że dziewczyna rusza w ślad za nią, był niejasnym zbiegiem okoliczności – instynkt podpowiadał mi co innego. Że też nie przyjrzałam się jej uważnie! Obszerna kurtka z kapturem i dżinsy w połączeniu z deszczem zakamuflowały ją wprost idealnie. I chociaż mogła to być Marcie Millai, to w głębi duszy czułam, że ona jednak nie pasuje do całej sytuacji.
Przed ostatnia lekcją wzięłam z szafki podręcznik do biologii. Krzesło Patcha było puste. Zwykle pojawiał się w ostatniej chwili, równo z dzwonkiem – teraz jednak dzwonek wybrzmiał i trener zajął miejsce pod tablicą, zaczynająć wykład o równowadze.
Zadumałam się nad nieobecnością Patcha. Cichy głosik w głowie podsunął mi myśl, że może to być związane z napaścią na Vee. Dziwnym zrządzeniem nie przyszedł do szkoły na drugi dzień po wypadku. No i nie mogłam zapomnieć lodowatego dreszczu, który poczułam w Victoria's Secret, gdy sobie uzmysłowiłam, że jestem śledzona. Na ogół doznawałam tego, gdy obok mnie pojawiał się Patch.
Szybko jednak glos rozsądku wykluczył jego udział w sprawie. Bo może chłopak się przeziębił. Albo w drodze do szkoły skończyła mu się benzyna i utknął Bóg wie jak daleko. A może w Bo's Arcade tego popołudnia grali w bilard o wysoką stawkę i stwierdził, że skorzysta na tym bardziej niż na lekcji o zawiłościach ludzkiego ciała.