Выбрать главу

Po skończonych zajęciach trener zatrzymał mnie w drodze do drzwi.

– Zaczekaj chwilę, Noro.

Odwróciłam się i podciągnęłam plecak na ramieniu.

– Proszę?

Wręczył mi złożoną kartkę.

– Pani Greene wpadła do mnie przed lekcją i poprosiła, żebym ci to przekazał.

Wzięłam kartkę.

– Pani Greene? – spytałam, bo nikt o tym nazwisku mnie nie uczył.

– Nowy psycholog szkolny. Właśnie zastąpiła doktora Hendricksona.

Rozłożyłam papier i przeczytałam skreślone na nim iłowa:

Droga Noro,

przejmuję po doktorze Hendricksonie obowiązki twojego szkolnego psychologa. Zauważyłam, że opuściłaś ostatnie dwie sesje u niego. Proszę, wstąp do mnie zaraz, żebyśmy się zapoznały. O zmianie powiadomiłam też listownie Twoją Mamę.

Serdecznie pozdrawiam, D. Greene

– Dziękuję – powiedziałam do trenera, składając list kilka razy, żeby zmieścił się w kieszeni.

Na korytarzu włączyłam się w przepływający tłum. Nie mogłam dłużej unikać spotkań z psychologiem. Minąwszy kolejne sale, stanęłam przed zamkniętymi drzwiami gabinetu doktora Hendricksona. Oczywiście była już na nich nowa tabliczka. Na tle bezbarwnych drzwi z drewna dębowego połyskiwał w wypolerowanym mosiądzu napis:

D. GREENE, PSYCHOLOG SZKOLNY

Zapukałam i po chwili drzwi otworzyły się od środka. Pani Greene miała nieskazitelnie bladą skórę, oczy niebieskie jak morze, pełne usta i proste jasne włosy do pasa, z przedziałkiem nad owalną twarzą. Na czubku jej nosa spoczywały turkusowe okulary typu „kocie oczy". Jej strój do pracy składał się z szarej ołówkowej spódnicy i różowej jedwabnej bluzki. Miała wiotką, ale kobiecą figurę. Mogła być najwyżej o pięć lat starsza ode mnie.

– Nora Grey, prawda? Wyglądasz tak samo jak na zdjęciu w kartotece – powiedziała, mocno ściskając moją rękę. Jej głos zabrzmiał szorstko, ale nie niegrzecznie. Raczej zawodowo.

Cofając się lekko, gestem zaprosiła mnie do środka.

– Napijesz się soku, wody? – zapytała.

– Co się stało z doktorem Hendricksonem?

– Przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Już jakiś czas temu upatrzyłam sobie tę posadę i teraz skorzystałam z okazji. Dotąd pracowałam w stanie Floryda, ale dorastałam w Portland i moi rodzice nadal tu mieszkają. Przyjemnie znowu być blisko nich.

Obejrzałam niewielki gabinet. Zmienił się drastycznie, odkąd byłam w nim ostatnio. Półki od ściany do ścian wypełniały teraz naukowe, ale dość typowo wyglądającej książki w twardych okładkach, wszystkie oprawione w neutralne kolory ze złotym liternictwem. Doktor Hendrickson wystawiał na nich swoje rodzinne zdjęcia, a pani Greene najwyraźniej wołała zachować obrazki z życia prywatnego tylko dla siebie. Przy oknie wisiała ta sama paprotka, która pod opieką doktora była raczej brunatna niż zielona. Pani Greene przywróciła jej wigor w ciągu za ledwie paru dni. Naprzeciw biurka stało wyścielane różowym brokatem krzesło, a w kącie – kilka pojemników na kółkach.

– Zaczęłam pracę w piątek – wyjaśniła, widząc, że za trzymałam wzrok na pojemnikach. – Jeszcze się rozpakowuję. Usiądź.

Zsunęłam plecak z ramienia i usiadłam na brokatowym krześle. Pokój nie miał żadnego rysu osobowości pani Greene. Na biurku leżał – ani zbyt porządny, ani bezładny – stos, teczek i stal biały kubek, chyba z wrzątkiem. W powietrzu nie czuło się śladu perfum czy odświeżacza powietrza. Monitor komputera lśnił czernią.

Pani Greene przykucnęła przed stojącą za biurkiem szafką z kartoteką, wyjęła nową szarą teczkę i czarnym flamastrem napisała na etykiecie moje nazwisko. Położyła teczkę na biurku obok mojej starej kartoteki, poplamionej kawą przez doktora Hendricksona.

– Cały weekend wertowałam kartoteki doktora – powiedziała. – Między nami mówiąc, jego charakter pisma przyprawia mnie o migrenę, więc wszystko przepisuję. Dziwne, że do notatek nie używał komputera. Kto w dzisiejszych czasach pisze ręcznie?

Usadowiła się na obrotowym krześle, założyła nogę na nogę i uprzejmie się do mnie uśmiechnęła.

– To co? Może mi trochę opowiesz o swoich sesjach z doktorem Hendricksonem? Niewiele odcyfrowałam z tego, co zapisał. Omawialiście twój stosunek do nowego zajęcia mamy, prawda?

– Nie jest znów takie nowe. Mama pracuje od roku.

– Przedtem zajmowała się domem, tak? A po śmierci taty zatrudniła się na pełny etat. – Pani Greene zerknęła na arkusz papieru w mojej kartotece. – Pracuje w spółce akcyjnej, tak? Koordynuje sprzedaż posiadłości na całym wybrzeżu. – Spojrzała na mnie znad okularów. – Na pewno więc spędza mnóstwo czasu poza domem.

– Chciałyśmy zostać w domu na wsi – odparłam, przyjmując lekko defensywny ton. – Gdyby zatrudniła się na miejscu, nie byłoby nas stać na spłacanie hipoteki.

Mimo że niezbyt przepadałam za spotkaniami z doktorem Hendricksonem, to nagle poczułam się urażona, że przeszedł na emeryturę i zostawił mnie pani Greene. Powoli zaczynała mnie drażnić swoją drobiazgowością. Poczułam, że ma ochotę wsadzić nos w najmroczniejsze zakątki mojego życia.

– No tak, ale pewnie doskwiera ci w domu samotność.

– Mamy gosposię, która zostaje ze mną codziennie do dziewiątej, dziesiątej wieczorem.

– Gosposia jednak nie zastąpi ci matki. Popatrzyłam na drzwi z myślą, że powinnam być dyskretniejsza.

– Masz przyjaciółkę od serca? Chłopaka? Osobę, z którą możesz porozmawiać, kiedy gosposia… nie do końca czai. Zamaczała torebkę herbaty w kubku i unosząc go, upiła łyk.

– Mam przyjaciółkę od serca – postanowiłam mówić jak najoszczędniej. Im mniej powiem, tym sesja będzie krótsza. A im krótsza sesja, tym szybciej odwiedzę Vee.

Pani Greene uniosła brwi.

– A chłopaka?

– Nie mam.

– Jesteś atrakcyjna. Z pewnością wzbudzasz zainteresowanie płci przeciwnej.

– Proszę posłuchać – zaczęłam najspokojniej jak umiałam. – Jestem bardzo wdzięczna, że chce mi pani pomóc, ale identyczną rozmowę przeprowadziłam już z doktorem Hendricksonem rok temu, gdy zginął tato. Odgrzewanie jej nic mi nie da. To tak, jakbym cofała się w czasie, aby przebrnąć przez to wszystko na nowo. Owszem, przeżyłam tragedię i koszmar i nadal codziennie próbuję się z tym uporać, ale tak naprawdę chciałabym wreszcie pójść do przodu.

Ścienny zegar między nami odliczał kolejne sekundy

– Taaak – odezwała się w końcu pani Greene z przy kleju nym uśmiechem. – Ogromnie mi się przyda znajomość twojej perspektywy, Noro. Zresztą od początku dążyłam do tego, by zrozumieć twój punkt widzenia. Twoje odczucia odnotuję w kartotece. Chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?

– Nie. – Uśmiechnęłam się dla potwierdzenia, że sobie świetnie radzę.

Przerzuciła kilka stron w mojej kartotece. Nie miałam pojęcia, jakie obserwacje uwiecznił tam doktor Hendrickson – i nie chciało mi się czekać na ich ujawnienie.

Podnosząc plecak z podłogi, przesunęłam się na krawędź krzesła.

– Nie żebym panią popędzała, ale o czwartej muszę być w pewnym miejscu.

– Ach tak?

Nie miałam zamiaru wtajemniczać jej w napaść na Vee.

– Muszę czegoś poszukać w bibliotece.

– Z którego przedmiotu? Powiedziałam pierwsze, co mi się nasunęło:

– Z biologii.

– A skoro mowa o przedmiotach, jak ci idzie? Masz jakieś problemy?

– Nie.

Znów odwróciła kilka kartek.

– Znakomite stopnie – zauważyła. – Jak widzę, pomagasz w biologii koledze z ławki, Patchowi Cipriano. Popatrzyła na mnie, licząc, że to potwierdzę.