Выбрать главу

– Jesteś pewna, że nie mówiłaś o zakupach Patchowi? Bo jakby się tak zastanowić, to gość był zbudowany jak on. Wysokawy. Szczupławy. Silnawy. I seksy, nie licząc napaści.

– Patch nie ma oczu grafitowych, tylko czarne – zauważyłam, uzmysławiając sobie, że niestety wspomniałam mu o naszych zakupach koło mola.

Vee wzruszyła niepewnie ramionami.

– Może i miał czarne. Nie pamiętam. Stało się to tak okropnie szybko. Ale co do rewolweru nie mam wątpliwości – dodała, jakże pomocnie. – Celował we mnie. No wiesz, nie na boki.

Powoli coś zaczynało mi się składać. Skoro Patch napadł na Vee, to na pewno widział, jak wychodzi ze sklepu w mojej kurtce, i stwierdził, że to ja. Kiedy się zorientował, że śledzi kogoś innego, ze złości pobił Vee rewolwerem i zniknął. Problem w tym, że nie umiałam sobie wyobrazić, jak maltretuje Vee. Taki wariant odpadał. Poza tym Patch rzekomo był wtedy do rana na imprezie na wybrzeżu.

– Czy napastnik chociaż trochę przypominał Elliota? -zapytałam.

Vee przeżuwała to chwilę. Nie wiem, jakie dostała lekarstwo, ale wyraźnie spowolniło ono tok myślenia, bo niemal słyszałam, jak mozolnie uruchamia kolejne trybiki mózgu.

– Był od niego co najmniej dziesięć kilo lżejszy i z dziesięć centymetrów wyższy.

– Wszystko przeze mnie – powiedziałam. – Nie powinnam wypuszczać cię ze sklepu w swojej kurtce.

– Pewno ci się to nie spodoba – rzekła Vee, najwyraźniej walcząc z wywołanym przez leki ziewnięciem. – Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym więcej widzę podobieństw między moim napastnikiem i Patchem. Tak samo zbudowani. Takie same długie nogi i identyczny chód. Fatalnie, że w jego kartotece nic nie ma. Przydałby się adres. Musimy obadać jego okolicę. Znaleźć łatwowierną sąsiadkę staruszkę i podstępem namówić ją, żeby zamontowała sobie w oknie kamerę i nakierowała ją na dom Patcha. Bo coś jest z nim nie tak.

– Naprawdę myślisz, że mógłby ci to zrobić? – spytałam, wciąż bez przekonania.

Vee zagryzła wargę.

– Według mnie coś ukrywa. Coś wielkiego. Nie miałam zamiaru zaprzeczać. Zakopała się w pościeli.

– Swędzi mnie całe ciało. Cudownie się czuję.

– Nie mamy adresu – powiedziałam. – Ale wiemy, gdzie pracuje.

– Myślisz o tym samym co ja? – spytała Vee; oczy pojaśniały jej na moment w narkotycznym otumanieniu.

– Doświadczenie uczy, że lepiej nie.

– Musimy podszlifować zdolności badawcze – oznajmiła Vee. – Używajcie głowy, bo wam zardzewieje, jak powie dział trener. Musimy dowiedzieć się więcej o przeszłości Patcha. Założę się, że jak przedstawimy materiał dowodowy, to trener jeszcze nas pochwali.

Uznałam, że to wątpliwe, bo przy udziale Vee z pewnością weszłybyśmy w kolizję z prawem. Poza tym nasze „badanie" nijak się miało do biologii.

Uśmiech, który na siłę wywołała Vee, zniknął mi z twarzy. Bo mimo całej niefrasobliwości, ogarnęło mnie przerażenie. Facet w kominiarce jednak istniał i pewnie znów szykowal się do ataku. W sumie zgadzałoby się, że to sprawka Patcha… Gość w kominiarce wyskoczył mi na maskę dzień po tym, jak pierwszy raz usiedliśmy razem na biologii. Więc może to nie był zbieg okoliczności.

Akurat wtedy musiała pojawić się w drzwiach pielęgniarka.

– Ósma – poinformowała mnie, stukając w zegarek. – Koniec odwiedzin.

– Już wychodzę – odparłam.

Gdy tylko ucichły jej kroki na korytarzu, zamknęłam drzwi. Nie mogłam opowiadać Vee o śledztwie i Elliocie przy świadkach. Gdy jednak znów zbliżyłam się do łóżka, okazało się, że lekarstwo zaczyna działać.

– Nadchodzi – szepnęła z ekstatyczną miną. – Narkotyczny przypływ… już za chwilę… fala ciepła… żegnaj, bólu…

– Vee…

– Puk-puk.

– Posłuchaj, to bardzo ważne. -Puk-puk.

– Chodzi o Elliota…

– Puk-puuuuuk – powtórzyła śpiewnie. Westchnęłam.

– Kto tam?

– Sara.

– Jaka Sara?

– Sara, bo czerwone wyszły! – wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Widząc, że dalszy nacisk byłby pozbawiony sensu, powiedziałam:

– Zadzwoń jutro, kiedy wyjdziesz. – Rozpięłam plecak. – Żebym nie zapomniała, przyniosłam twoje zadanie. Gdzie położyć?

Wskazała kosz na śmieci.

– Najlepiej tam.

Postawiłam fiata w garażu, zamknęłam i schowałam kluczyki do kieszeni. Kiedy wracałam do domu, na niebie nie było ani jednej gwiazdy i zaczął siąpić deszcz. Zsunęłam drzwi garażu do ziemi i przekręciłam klucz w zamku. Weszłam do kuchni. Na górze paliło się światło i już po chwili po schodach zbiegła mama i objęła mnie czule.

Mama ma faliste ciemne włosy i zielone oczy. Jest wyższa ode mnie o dwa i pół centymetra, ale figurę mamy identyczną. Zawsze pachnie Love Ralpha Laurena.

– Jak dobrze, że nic ci nie grozi. – Przytuliła mnie mocno. Nie byłabym tego taka pewna – pomyślałam.

ROZDZIAŁ 13

Następnego dnia o siódmej wieczór parking Granicy był kompletnie zapchany. Po blisko godzinie błagań udało mi się z Vee przekonać jej rodziców, że musimy uczcić pierwszy wieczór od jej wyjścia ze szpitala chiles rellenos i daiquiri ze świeżymi truskawkami. Tak w każdym razie im powiedziałyśmy. A naprawdę kierowały nami niskie pobudki.

Postawiwszy w końcu dodgea na parkingu, wyłączyłam silnik.

– Bleee – skrzywiła się Vee, gdy oddając jej kluczyki, musnęłam ją dłonią. – Nie mogłabyś się mniej pocić?

– Jestem zdenerwowana.

– Ojej, co ty powiesz. Mimowolnie spojrzałam na drzwi.

– Wiem, co kombinujesz – powiedziała Vee, zaciskając wargi. – Wybij to sobie z głowy. Kategorycznie!

– Nie wiesz, o czym pomyślałam. Ścisnęła mnie za ramię.

– Akurat.

– Nie zwieję – odparłam. – Ja na pewno.

– Kłamczucha.

We wtorki Patch miał wolne i Vee przekonała mnie, że to najlepszy moment, by podpytać jego współpracowników. Wyobrażałam sobie, jak pewnie sunę do baru, nieśmiało -a la Marcie Millar – spoglądam na barmana i jakby nigdy nic zagaduję go o Patcha. Musiałam się dowiedzieć, gdzie mieszka. Musiałam się dowiedzieć, czy już był notowany. Musiałam się dowiedzieć, czy coś, choć w najmniejszym stopniu, łączy go z facetem w kominiarce. No i – skąd wzięli się w moim życiu facet w kominiarce i dziewczyna.

Zajrzałam do torebki, sprawdzając, czy nie zgubiłam listy pytań. Na jednej stronie miałam zapisane pytania o prywatne życie Patcha, a na odwrocie – podpowiedzi, jak flirtować. Na wszelki wypadek.

– Czekaj, czekaj – powiedziała Vee. – Co to???

– Nic – odparłam, składając kartkę.

Chciała mi ją wyrwać, ale byłam szybsza i wepchnęłam listę na samo dno torebki.

– Zasada numer jeden – pouczyła Vee. – Przy flirtowaniu nie ma mowy o notatkach.

– Od każdej zasady jest wyjątek.

– Ale nie w twoim wypadku! – Wzięła z tylnego siedzenia dwa plastykowe worki 7-Eleven i wygramoliła się z samochodu. Gdy tylko wysiadłam, rzuciła mi je nad dachem.

– Co to? – zapytałam, łapiąc reklamówki.

Miały zawiązane uchwyty, więc nie było widać, co jest w środku, ale na sto procent zauważyłam wypuczenie od obcasa szpilki.

– Rozmiar osiem i pól – oznajmiła Vee. – Ze skóry rekina, żebyś się mogła bardziej wczuć w rolę.

– Nie umiem chodzić na wysokich obcasach.

– No to się ciesz, bo nie są wysokie.

– Ale tak wyglądają – odparłam, zerkając na wystający obcas.

– Prawie trzynaście centymetrów. Wysokie mają co najwyżej dziesięć.

Pięknie. Jeśli uwodząc kolegów Patcha, nie złamię sobie karku, to przynajmniej się przed nimi upokorzę.