– Aha – odezwała się Vee, gdy ruszyłyśmy chodnikiem do frontowego wejścia. – Zaprosiłam dwie osoby. Im więcej ludzi, tym lepiej, prawda?
– Kogo? – Od złych przeczuć aż zakłuło mnie w żołądku
– Julesa i Elliota.
Nim zdążyłam uświadomić Vee, dlaczego to poroniony pomysł, dodała:
– Chwila prawdy: Tak jakby chodzę z Julesem. Po kryjomu.
– Co???
– Żebyś ty widziała jego chatę. Bruce Wayne może się schować. Jego rodzice to albo narkotykowi magnaci z Arno ryki Południowej, albo odziedziczyli jakiś wielki spadek. Nie wiem, bo ich na razie nie poznałam.
Odjęło mi mowę. Usta otworzyły mi się i zamknęły – bez słów.
– Od kiedy? – wydusiłam wreszcie.
– W sumie to od tego pamiętnego śniadania u Enza.
– Pamiętnego? Vee, nie masz pojęcia…
– Żeby tylko przyszli pierwsi i zajęli stolik. Westchnęli, z wyciągniętą szyją rozglądając się w coraz większym tłumie przy drzwiach. – Nie chce mi się czekać. Jeszcze dwie minuty i padnę z głodu.
Chwyciłam ją za zdrowy łokieć i odciągnęłam na bok.
– Muszę ci powiedzieć coś ważnego…
– Wiem, wiem – odparła. – Podejrzewasz, że to Elliot mnie napadł. Więc chyba pomylił Ci się z Patchem. Ale jak trochę dzisiaj poszpiegujesz, przekonasz się, że mam rację.
Słowo daję, tak samo bym chciała wiedzieć, kto na mnie napadł. Może nawet bardziej niż ty, bo teraz dotyczy mnie to osobiście. A skoro już tak sobie doradzamy, to trzymaj się z daleka od Patcha. Na wszelki wypadek.
– Dobrze, że sobie to wszystko przemyślałaś – rzuciłam krótko – a teraz słuchaj: Znalazłam artykuł…
Drzwi Granicy otworzyły się. Uderzyła nas nowa fala gorąca, zapachów limonki i kolendry, a z głośników buchnęły dźwięki zespołu mariachi.
– Zapraszamy do Granicy – powitała nas hostessa. – Dzisiaj tylko we dwie?
Tuż za nią stał w ciemnym foyer Elliot. Zobaczyliśmy się w tej samej chwili. Uśmiechał się, zupełnie bez wyrazu.
– Dobry wieczór. – Podszedł, zacierając ręce. – Jak zwykle wyglądacie wspaniale.
Dostałam gęsiej skórki.
– A gdzie twój wspólnik? – zapytała Vee, ogarniając wzrokiem foyer. Z sufitu zwisały papierowe lampiony, a dwie ściany zdobiło malowidło meksykańskiego puebla. Na ławkach dla czekających nie było już wolnego miejsca. I… ani śladu Julesa.
– Niestety – odparł Elliot. – Gość jest chory. Będziecie musiały zadowolić się mną.
– Chory? – zdziwiła się Vee. – Jak to chory? Co to w ogóle za wymówka?
– Wychodzi mu i górą, i dołem. Vee zmarszczyła nos.
– Oszczędź sobie szczegółów.
Nie mogłam oswoić się z myślą, że Vee i Julesa coś łączy. Jules sprawiał wrażenie ponurego, zajętego własnym światem i kompletnie niezainteresowanego towarzystwem Vee czy innych ludzi. Wizja mojej przyjaciółki sam na sam z Julesem nie nastrajała zbyt optymistycznie… Nawet nie dlatego, że był nieprzyjemny i właściwie nic o nim nie wiedziałam, ale ze względu na to, co było jasne jak słońce, przyjaźnił się z Elliotem.
Hostessa wyjęła z otwartej szafki trzy karty i zaprowadziła nas do boksu tak blisko kuchni, że przez ścianę czułam żar dobywający się z pieców. Po lewej mieliśmy bar. Z prawej – zaparowane drzwi na patio. Popelinowa bluzka momentalnie przykleiła mi się do pleców, choć potu raczej nie wywołało gorąco, tylko wiadomość o Vee i Julesie.
– Może być? – spytała kelnerka, wskazując nasz boks
– Rewelacja. – Elliot zrzucił kurtkę ze ściągaczem. – Super lokal. Bo jak nie od ciepła, zawsze można się tu spocić od jedzenia.
Twarz hostessy pojaśniała.
– Byłeś już u nas, pamiętam. To może na początek frytki i nowość: salsa jalapeno? Najostrzejsza w karcie.
– Lubię ostre rzeczy – oznajmił Elliot.
W jego glosie wyczulam fałsz. Bez wątpienia był sto razy gorszy od Marcie. Na początku oceniłam go stanowczo za bardzo pozytywnie, kropka. A na dodatek ukrywał, że przesłuchiwali go w sprawie morderstwa. Kto wie, co jeszcze miał w zanadrzu.
Hostessa spojrzała na niego z aprobatą.
– Już biegnę po frytki i salsę. Zaraz przyjdzie kelnerka i przyjmie zamówienie.
Pierwsza wgramoliła się do boksu Vee. Usiadłam koło niej, a Elliot zajął miejsce naprzeciwko mnie. Gdy popatrzyliśmy na siebie, spostrzegłam w jego oczach coś mrocznego. Urazę, a może nawet wrogość. Ciekawe, czy wiedział, że przeczytałam artykuł…
– Fiolet to twój kolor, Noro – stwierdził, wskazując na chustkę, którą ściągnęłam z szyi, żeby przywiązać do uchwytu torebki. – Rozjaśnia ci oczy.
Vee spojrzała na mnie porozumiewawczo, biorąc to za komplement.
– Może opowiesz nam coś – zagadnęłam ze sztucznym uśmiechem – o szkole w Kinghorn?
– Tak, tak! – przyklasnęła Vee. – Są tam jakieś tajemne stowarzyszenia? Jak w filmach?
– O czym tu gadać? – odparł Elliot. – Świetna szkoła, tyle. – Przebiegł wzrokiem kartę. – Ma ktoś ochotę na przystawkę? Ja zapraszam.
– Skoro taka świetna, to czemu się przeniosłeś? – Nie spuszczając go z oczu, lekko uniosłam brwi.
Zanim uśmiechnął się na siłę, zadrgał mu lekko mięsień twarzy.
– Ze względu na dziewczyny. Słyszałem, że w tej okolicy są dużo ładniejsze. Pogłoska okazała się prawdziwa. – Mrugnął, a mnie od stóp do głów ogarnęło lodowate zimno.
– To czemu Jules też się nie przepisał? – zapytała Vee. -Stworzylibyśmy fantastyczną czwórkę, tylko że z jeszcze większym powerem. Fenomenalną czwórkę.
– Rodzice Julesa mają bzika na punkcie jego wykształcenia. Wariactwo to za mało powiedziane. Gość chce być najlepszy. Nic go nie powstrzyma. Powiem wam, że mnie idzie w szkole całkiem nieźle. Lepiej niż innym. Ale Julesowi nikt nie dorówna. To prawdziwa gwiazda nauki.
W oczach Vee znowu odmalowało się rozmarzenie.
– Nie znam jego rodziców – powiedziała. – Wstąpiłam do niego dwa razy, ale albo gdzieś wyszli, albo byli w pracy.
– Dużo pracują – zgodził się Elliot, znów spuszczając oczy na menu, żebym mogła wyczytać z nich jak najmniej.
– Czym się zajmują? – spytałam.
Elliot upił spory łyk wody. Tak jakby chciał zyskać na czasie, wymyślając odpowiedź.
– Diamentami. Spędzili wiele lat w Afryce i Australii.
– Nie wiedziałam, że Australia liczy się w tej branży.-odparłam.
– No, ja też nie – dorzuciła Vee.
Tak naprawdę byłam pewna, że w Australii nie ma diamentów. Kropka.
– To czemu mieszkają w Maine – zdziwiłam się – a nie w Afryce?
Elliot jeszcze bardziej zagłębił się w menu.
– Co bierzecie? Według mnie nieźle wygląda stek fajitas.
– Jeśli rodzice Julesa handlują diamentami, to na pewno wiedzą, jak wybrać idealny pierścionek zaręczynowy – rzekła Vee. – Marzę o pojedynczym i żeby miał szmaragdu wy szlif.
Kopnęłam ją pod stołem. Dźgnęła mnie widelcem.
– Auli!!! – krzyknęłam.
Do stołu podeszła kelnerka i odczekawszy chwilę, za pytała:
– Coś do picia?
Elliot spojrzał znad karty najpierw na mnie, a potem na Vee, która odpowiedziała:
– Dietetyczna cola.
– Poproszę o wodę z plastrami limonki – zamówiłam Kelnerka zdumiewająco szybko przyniosła napoje. Jej powrót był dla mnie znakiem, żeby odejść od stołu i przy stąpić do realizacji pierwszego punktu planu – o czym Vee przypomniała mi drugim dźgnięciem widelca.
– Vee – wycedziłam przez zęby – zechcesz towarzyszyć mi do toalety? – Nagle coś mi się odwidziało. Nie miałam ochoty zostawiać Vee samej z Elliotem. Bardzo chciałam wywlec ja z boksu i opowiedzieć jej o wiadomym śledztwie, a później postarać się o to, by Elliot z Julesem zniknęli z naszego życia.