Выбрать главу

– Mimo że byłabyś prymuską na każdym z tych trzech uniwersytetów, gardzisz nimi, bo powszechnie kojarzy się je z sukcesem. Ferowanie wyroków to trzecia z twoich największych słabości.

– A druga? – spytałam z lekką furią. Kim jest ten facet? Czy to ma być jakiś wkurzający dowcip?

– Nie wiesz, komu zaufać. Nie: odwołuję. Ufasz ludziom, tyle że zawsze niewłaściwym.

– No, a pierwsza? – zapytałam.

– Trzymasz życie bardzo krótko.

– A cóż to ma znaczyć?

– Boisz się wszystkiego, nad czym nie masz kontroli.

Zjeżyły mi się włosy na karku, a salę ogarnęło lodowate zimno. Normalnie w takiej sytuacji podeszłabym do biurka trenera i poprosiła go o zmianę miejsca, ale nie miałam zamiaru dać odczuć chłopakowi, że może mnie zastraszyć. W irracjonalnym odruchu samoobrony postanowiłam, że nie wycofam się pierwsza.

– Sypiasz nago? – zapytał.

Myślałam, że padnę, ale jakoś się opanowałam.

– Nie jesteś osobą, której chciałabym się z tego zwierzać.

– Byłaś kiedyś u psychiatry?

– Nie – skłamałam. Tak naprawdę chodziłam na terapię do szkolnego psychologa, doktora Hendricksona. Bynajmniej nie z wyboru, no i nie lubiłam rozmawiać na ten temat.

– Popełniłaś przestępstwo?

– Nie – odparłam. Fakt, że parę razy przekroczyłam dozwoloną szybkość, nie zrobiłby na nim wrażenia. – Może byś mnie zapytał o coś normalnego? Sama nie wiem… O ulubiony rodzaj muzyki.

– Nie będę pytał o to, czego się domyślam. -Nie masz pojęcia, czego słucham.

– Baroku. Twój świat to przecież lad, porządek. Pewnie grasz… na wiolonczeli? – powiedział to lak, jakby odpowiedź przyszła mu z powietrza.

– Mylisz się – kolejne kłamstwo, lecz tym razem dreszcz przeszedł mi po ciele. Skąd się w ogóle wziął ten facet? Skoro wie, że gram na wiolonczeli, to o czym jeszcze może wiedzieć?

– Co to? – Paten dotknął piórem wewnętrznej strony mojego przegubu. Odsunęłam się odruchowo.

– Znamię.

– Wygląda jak blizna. Noro, masz skłonności samobójcze? – Nasze oczy się spotkały i fizycznie poczułam, że on się śmieje. – Rodzice są razem czy się rozwiedli?

– Mieszkam z mamą.

– A ojciec?

– Tato zmarł w ubiegłym roku.

– Na co?

Wzdrygnęłam się.

– Został… zamordowany. Wybacz, ale to są jednak sprawy osobiste.

Na chwilę zapadło milczenie, a bezwzględność w jego wzroku jakby nieco złagodniała.

– Na pewno jest ci ciężko – zabrzmiało to szczerze. Zadzwonił dzwonek i Patch wstał, kierując się do drzwi.

– Poczekaj! – zawołałam, ale się nie odwrócił. – Patch! -Był już za drzwiami. – Przecież ja nie mam nic o tobie!

Zawrócił i podszedł do mnie. Ujmując moją rękę, napisał coś na niej, zanim pomyślałam, żeby mu ją wyrwać.

Spojrzałam na siedem cyfr skreślonych na dłoni czerwonym atramentem – i zacisnęłam ją w pięść. Chciałam mu powiedzieć, żeby nie liczył na mój telefon dziś wieczorem. Chciałam powiedzieć, że przez te jego pytania zmarnowałam całą lekcję. Chciałam masę rzeczy, ale stałam bez słowa, jakby mnie zamurowało.

– Dziś wieczór jestem zajęta – odezwałam się wreszcie.

– Ja też. – Uśmiechnął się szeroko i już go nie było. Sterczałam jak zaklęta, próbując zrozumieć to, co zaszło.

Czyżby celowo wypytywał mnie do końca zajęć, żebym nie mogła odrobić zadania? Czyżby sądził, że zrehabilituje go jeden promienny uśmiech? Tak – pomyślałam – jasne.

– Nie zadzwonię! – krzyknęłam za nim. – W życiu!!!

– Skończyłaś ten felieton na jutro? – spytała Vee. Zbliżyła się, notując coś w skoroszycie, z którym nigdy się nie rozstawała. – Bo ja zamierzam napisać o niesprawiedliwości tego rozsadzenia. Dostała mi się dziewucha, która właśnie dziś rano skończyła leczyć wszawicę.

– Mój nowy kolega – powiedziałam, wskazując korytarz za plecami Patcha. Chód miał wkurzająco pewny, w stylu „wyblakłe dżinsy i kowbojski kapelusz". Tyle że tak się nie ubierał. Patch należał do facetów, którzy noszą ciemne lewisy, ciemne T-shirty na guziki i ciemne buty do kostek.

– Ten kiblujący? Pewnie nie przykładał się do nauki. Kto wie, może repetuje już drugi raz. – Popatrzyła na mnie porozumiewawczo. – Za trzecim razem to sam miód.

– Przyprawia mnie o gęsią skórkę. Wie, czego lubię słuchać. Bez żadnych wskazówek, od razu powiedział: „baroku" – próba naśladowania jego niskiego głosu wyszła mi fatalnie.

– Pewno zgadł.

– Wie też… o innych sprawach.

– Na przykład?

Westchnęłam. Wiedział znacznie więcej, niżbym chciała. -Jak mnie wnerwić – odparłam w końcu. – Powiem trenerowi, żeby nas rozsadził.

– Popieram. Miałabym świetny nagłówek do następnego artykułu: „Dziesiątoklasistka kontratakuje". Albo jeszcze lepszy: „Rozsadzaj, a dadzą ci po nosie". Mmm, coś fantastycznego.

Ostatecznie jednak po nosie dostałam ja. McConaughy odrzucił moją prośbę o przeniesienie na poprzednie miejsce. Najwyraźniej zostałam skazana na siedzenie z Patchem.

Na razie.

ROZDZIAŁ 2

Mama i ja mieszkamy na peryferiach Coldwater, w osiemnastowiecznym wiejskim domu. w którym ciągle wieje. Jest to jedyny budynek przy Hawthorne Lane, tak że najbliższych sąsiadów mamy w odległości prawie mili. Nieraz sie zastanawiam, czy jego budowniczy, mając do wyboru mnóstwo działek wokół, świadomie stawiał fundamenty w epicentrum tajemniczej pogodowej anomalii, która najwyraźniej wsysa całą mgłę z wybrzeża Maine i przenosi ją nad nasz ogródek. Dom spowija wtedy mrok przywodzący mysi zabłąkane duchy.

Tego wieczoru uplasowałam się na taborecie w kuchni, w towarzystwie zadania domowego z algebry oraz naszej gosposi, Dorothei. Mama pracuje w Domu Aukcyjnym Hugona Renaldiego; zajmuje się koordynowaniem aukcji nieruchomości i antyków na całym Wschodnim Wybrzeżu. W tym tygodniu była na północy stanu Nowy York. Ze względu na pracę stale podróżuje, więc zatrudniła Dorotheę polowania i sprzątania, ale jestem pewna, że w spisie jej obowiązków umieściła też czujną opiekę nade mną.

Jak było w szkole? – spytała z lekkim niemieckim akcentem Dorothea. Stała przy zlewozmywaku, szorując naczynie żaroodporne z resztek przypalonej lazanii.

– Na biologii siedzę z inną osobą.

– To dobrze czy źle?

– Dotąd siedziałam z Vee.

– Hm… – Od energicznego szorowania aż trzęsła się jej skóra na ramieniu. – Czyli że niedobrze.

Westchnęłam zgodnie.

– Opowiedz mi o tej nowej koleżance. Jaka jest? -Jest wysoki, ciemnowłosy i irytujący.

I niesamowicie zamknięty. Oczy Patena są jak czarne kule. Bierze wszystko, a sam nie daje nic. Choć wcale nie muszę wiedzieć o nim więcej. Nie spodobało mi się to, co spostrzegłam na pierwszy rzut oka, było więc bardzo wątpliwe, że spodoba mi się to, co się czai w jego wnętrzu.

Tylko że to nie do końca prawda. Z tego, co zobaczyłam, spodobało mi się w nim wiele.

Długie, smukłe mięśnie rąk, szerokie, ale nienapięte barki i uśmiech, zarazem figlarny i uwodzicielski. Byłam w wewnętrznej niezgodzie ze sobą, próbując zignorować coś, co miało nieodparty urok.

Przed dziewiątą Dorothea skończyła swój dzień pracy i wychodząc, zamknęła dom na klucz. Na pożegnanie dwa razy błysnęłam jej światłem z werandy, które chyba przeniknęło mgłę, bo w odpowiedzi zatrąbiła. I zostałam sama.

Zrobiłam remanent uczuć, jakie się we mnie kotłowały. Nie byłam głodna. Nie byłam zmęczona. Ani znów tak strasznie samotna. Jednak trochę niepokoiło mnie zadanie z biologii. Powiedziałam Patchowi, że do niego nie zadzwonię, i sześć godzin temu naprawdę nie miałam takiego zamiaru. Teraz myślałam tylko o jednym – żeby nie ponieść klęski. Biologia szła mi najgorzej ze wszystkich przedmiotów. Moje oceny problematycznie chwiały się między bardzo dobrymi i dobrymi, co dla mnie sprowadzało się do tego, czy w przyszłości dostanę całe stypendium, czy tylko połowę.