Выбрать главу

– Sama nie wiem, Nora. Mam złe przeczucia co do szpiegowskiej operacji w Kinghorn. To znaczy, masz zamiar wypytywać konkretnie o Elliota? A jak się dowie? Co po myśli?

Spojrzałam na nią z góry.

– Będzie miał powód do zmartwienia, tylko jeśli jest winny.

– A potem cię zabije, żebyś go nie wydala. – Vee uśmiechnęła się jak kot z Cheshire. Ja nie. – Tak samo jak ty chcę się dowiedzieć, kto na mnie napadł – dodała poważniejszym tonem – ale mogę się założyć, o co chcesz, że to nie był Elliot. Odtwarzałam to w pamięci chyba ze sto razy. I nie pasuje. Ani trochę. Wierz mi.

– Okej, może Elliot cię nie zaatakował – odpowiedziałam, chcąc ją udobruchać, a nie bronić honoru Elliota. – I tak wiele przemawia przeciwko niemu. Chociażby to, że był za mieszany w śledztwo w sprawie morderstwa. Poza tym, jest jakiś za miły. To przerażające. No i koleguje się z Julesem.

Vee nachmurzyła się.

– A co masz do Julesa?

– To chyba trochę dziwne, że ilekroć się z nimi spoty kamy, Jules zawsze się wymiksowuje.

– I co z tego?

– Jak pojechałyśmy do Delphic, prawie natychmiast się ulotnił. A wrócił? Czy, kiedy poszłam po watę, Elliot go znalazł?

– No nie, ale pewno miał coś nie tak z kanalizacją.

– A zeszłego wieczoru wymówił się chorobą. – W zadumie potarłam nos gumką na ołówku. – Coś często choruje…

– Za dużo analizujesz. Może… cierpi na ZJW. -ZJW?

– Zespól jelita wrażliwego.

Odrzuciłam sugestię Vee, by skupić się na myśli, która mi przed sekundą uleciała. Ogólniak w Kinghorn był oddalony o co najmniej godzinę drogi samochodem. Jeśli panuje tam taki rygor, jak opowiadał Elliot, to jakim cudem Jules zawsze miał czas na wycieczki do Coldwater? Prawie codziennie rano, jadąc do szkoły, widziałam go z Elliotem w bistrze Enzo. A po szkole podrzucał Elliota do domu. Tak jakby Elliot miał go w ręku.

Ale to nie wszystko. Potarłam nos z furią. O czym zapomniałam?

– Dlaczego Elliot miałby zabić Kjirsten? – zastanowiłam się na głos. – Może była świadkiem, jak przekracza prawo, więc ją zabił, żeby się nie wygadała?

Vee westchnęła.

– Pomału zmierzamy do krainy To Całkiem Bez Sensu.

– Jest jeszcze coś. Coś, czego nie widzimy.

Vee spojrzała na mnie tak, jakby moje logiczne myślenie wybrało się na urlop w kosmos.

– Osobiście uważam, że za dużo ci się wydaje. To zaczyna przypominać polowanie na czarownice.

I wtedy do mnie dotarło, o czym zapomniałam. Dręczyło mnie to od rana, dzwoniło gdzieś z zakamarków myśli, ale byłam za bardzo pochłonięta resztą. Detektyw Basso pytał, czy czegoś nie brakuje. I wreszcie uzmysłowiłam sobie, że TAK. Wczoraj wieczorem położyłam artykuł o Elliocie na toaletce. Ale rano – na wszelki wypadek sprawdziłam w pamięci – nie było go tam. Z całą pewnością.

– O rany! – wyszeptałam. – To Elliot włamał się do domu. Na pewno! Ukradł artykuł.

Artykuł leżał na widoku, więc to oczywiste, że Elliot wywrócił pokój do góry nogami, żeby mnie nastraszyć Albo ukarać za to, że odkryłam jego sekret.

– Chwila, co?! – zdziwiła się Vee.

– Wszystko w porządku? – spytał trener, zatrzymując się przy mnie.

– No właśnie, w porządku? – zawtórowała Vee, wskazując mnie i śmiejąc się za jego plecami.

– Yyy… pacjent chyba nie ma tętna. – Wykręciłam Vee rękę.

Gdy trener sprawdzał jej puls, robiła omdlewające ruchy i wachlowała się dłonią. Trener spojrzał na mnie spod okularów.

– Zobacz, Noro. Puls głośny i szybki. Czy aby na pewno pacjent starał się nie ruszać i nie mówić przez cale pięć minut? Ma szybsze tętno, niż się spodziewałem.

– Pacjent ma mały problem z zachowywaniem milczenia – wtrąciła się Vee. – Poza tym pacjentowi trudno się wyluzować na stole twardym jak skała. Pacjent chciałby zaproponować zamienienie się rolami, tak żeby teraz Nora została pacjentem. – Vee wyrwała mi się i usiadła prosto.

– Obym tylko nie musiał żałować, że pozwoliłem wam dobrać się samodzielnie – upomniał trener.

– Obym tylko nie pożałowała, że przyszłam dziś do szkoły – odpowiedziała słodko Vee.

Trener zerknął na nią ostrzegawczo i podniósł mój ar kusz, przebiegając wzrokiem prawie pustą stronę.

– Pacjent przyrównuje salę biologiczną do przedawkowania środków uspokajających na receptę – oznajmiła Vee.

Trener zagwizdał i oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę.

– Patch? – powiedział. – Mógłbyś zastąpić koleżankę. Zdaje się, że nie ma ochoty współpracować.

– Jejku, tylko tak żartowałam – rzekła szybko Vee. -Już się biorę do roboty.

– Trzeba było o tym pomyśleć przed kwadransem – upomniał ją trener.

– Niech mi pan wybaczy – poprosiła, anielsko trzepocąc rzęsami.

Trener wsunął jej zeszyt pod zdrową rękę.

– Nie.

– Przepraszam – bezgłośnie powiedziała do mnie przez ramię, ruszając niechętnym krokiem na przód klasy.

Po chwili Patch usiadł na stole obok mnie. Lekko splótłszy dłonie między kolanami, bacznie mi się przyglądał.

– No co? – zapytałam, wytrącona z równowagi jego opanowaniem.

Uśmiechnął się.

– Przypomniały mi się buty z rekiniej skóry, wczoraj. Jak zwykle przy nim zatrzepotało mi w żołądku i jak zawsze nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.

– Jak ci minął wieczór? – spytałam w miarę obojętnie, starając się przełamać lody. Kwestia moich szpiegowskich przygód nadal nie była między nami załatwiona.

– Ciekawie. A tobie?

– Nie za bardzo.

– Wykończyło cię zadanie, hm? Wyśmiewał się ze mnie.

– Nie robiłam zadania.

Przybrał uśmiech lisa.

– To z kim to robiłaś?

Na sekundę odebrało mi mowę. Stałam, rozchyliwszy lekko usta.

– Czy to aluzja?

– Ciekawe, jakiego mam rywala.

– Nie bądź dzieckiem. Rozpromienił się.

– Wyluzuj.

– Już i tak zadarłam z trenerem, więc bądź tak miły i skupmy się na ćwiczeniu. Nieszczególnie chcę być pacjentem, więc jeśli nie masz nic przeciwko… – Skinieniem wskazałam mu stół.

– Nie mogę – odpowiedział. – Nie mam serca. Stwierdziłam, że nie było to dosłowne. Położyłam się na stole, z rękoma na brzuchu.

– Powiedz, kiedy minie te pięć minut. Zamknęłam oczy, by nie widzieć, jak się w nie wpatruje. Parę chwil później leciutko rozchyliłam jedno.

– Czas minął – oświadczył Patch.

Uniosłam trochę nadgarstek, by mi zbadał tętno. Ujął mnie za dłoń. Ramię gwałtownie ogarnęła fala żaru i ścisnęło mnie w żołądku.

– Tętno pacjenta podniosło się przy dotyku – powiedział.

– Nie zapisuj tego – zamiast oburzenia wyszło to tak, jakbym hamowała uśmiech.

– Trener wymaga od nas skrupulatności.

– O co ci chodzi? – zapytałam.

Nasze oczy się spotkały. Widać było, że w duchu się uśmiecha.

– Oprócz, no wiesz, tego – dodałam.

Po lekcjach poszłam na umówione spotkanie do gabinetu pani Greene. Po sesji doktor Hendrickson zawsze zostawiał drzwi szeroko otwarte, zapraszając w ten sposób do siebie uczniów. Ilekroć ostatnio przechodziłam ten odcinek korytarza, drzwi były zamknięte. Jej ukryty komunikat brzmiał więc „nie przeszkadzać".

– Nora – powiedziała, otwierając drzwi, kiedy zapukałam – wejdź, proszę. Usiądź.

Tym razem w gabinecie wszystko było rozpakowane. Pani Greene go udekorowała. Postawiła jeszcze kilka roślin w doniczkach, a nad jej biurkiem wisiały w rzędzie botaniczne litografie w ramkach.

– Dużo myślałam o tym, co mi powiedziałaś tydzień temu – zagaiła. – I doszłam do oczywistego wniosku, że powinnyśmy zbudować relację opartą na wzajemnym zaufaniu i szacunku. Nie będziemy poruszały tematu ojca, chyba że sama do niego wrócisz.