– Co to były za wyzwiska?
– Głupie – odpowiedziałam, przywołując je w pamięci.
– Będziesz musiała nam je podać, Noro.
– Nazwałam ją anorektycznym prosiakiem.
Piekły mnie policzki, a głos zdradzał upokorzenie. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, żałowałabym, że nie wymyśliłam czegoś bardziej bezwzględnego i okrutnego. A przede wszystkim – trochę mądrzejszego.
Policjanci wymienili spojrzenia.
– Groziłaś jej? – zapytał Holstijic.
– Nie.
– Dokąd później poszłaś?
– Do domu.
– Śledziłaś Marcie?
– Nie. Przecież mówię: wróciłam do domu. Powiecie mi co jej się stało?
– Czy ktoś może to poświadczyć? – spytał Basso.
– Kolega z biologii. Spotkaliśmy się w bibliotece i podwiózł mnie do domu.
Oparłam się ramieniem o przeszklone drzwi pokoju, a detektyw Basso stanął przede mną.
– Opowiedz nam o nim.
– Co to za pytanie? Rozłożył ręce.
– Dosyć proste. Ale jeśli chcesz, chętnie je uściślę. Kiedy byłem w ogólniaku, podwoziłem do domu tylko dziewczyny, które mi się podobały. Pójdźmy zatem dalej. Co cię z nim łączy… poza szkołą?
– Chyba pan żartuje!
Kącik jego ust uniósł się leciutko. -Tak też myślałem. Kazałaś chłopakowi pobić Marcie-Millar?
– Marcie została pobita?!
Podszedł blisko, świdrując mnie oczami.
– Chciałaś jej pokazać, co spotyka dziewczyny, które nie trzymają języka za zębami? Myślisz, że zasłużyła na tak brutalne traktowanie? W ogólniaku też znałem takie dziewczęta. Same się o to proszą, prawda? Dopraszała się tego, tak, Noro? W środę wieczór ktoś ją dotkliwie pobił, a ty chyba wiesz znacznie więcej, niż chcesz nam powiedzieć.
Z całych sił starałam się powstrzymać myśli, przerażona, że dam coś po sobie poznać. Może to zbieg okoliczności, że Marcie pobito akurat tego wieczoru, gdy żaliłam się na nią Patchowi. A jeśli nie…?
– Musimy porozmawiać z twoim chłopakiem – oznajmił detektyw Holstijic.
– Nie jest moim chłopakiem. Tylko siedzimy razem na biologii.
– Wybiera się dziś do ciebie?
Wiedziałam, że powinnam odpowiadać szczerze, ale nie dopuszczałam myśli, że Patch mógłby pobić Marcie. Ona nie była szczególnie sympatyczna i narobiła sobie wielu wrogów, z których kilku byłoby zdolnych do przemocy, na pewno jednak nie należał do nich Patch. Bezsensowne pobicie – to nie w jego stylu.
– Nie – odpowiedziałam. Basso uśmiechnął się zimno.
– I tak się ubrałaś, żeby zostać w domu?
– Zasadniczo – odparłam najchłodniejszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć.
Detektyw Holstijic wyjął z kieszeni mały notes, otworzył go i strzelił długopisem.
– Podaj jego nazwisko i numer telefonu.
Dziesięć minut po wyjściu policjantów pod dom zajechał czarny jeep commander. Patch wbiegł na werandę, ubrany w ciemne dżinsy, buty do kostek i szarą ocieplaną bluzę.
– Nowy samochód? – spytałam, otwierając drzwi. Uśmiechnął się tajemniczo.
– Parę dni temu wygrałem go w bilard.
– Ktoś postawił samochód?!
– Tak, a teraz jest wściekły. Przez jakiś czas będę musiał unikać ciemnych zaułków.
– Słyszałeś o Marcie Millar? – spytałam po prostu, licząc, że go zaskoczę.
– Nie. A co? – odparł bez zastanowienia, uznałam więc, że chyba mówi prawdę. Niestety, jeśli chodzi o kłamanie, z pewnością nie był amatorem.
– Ktoś ją pobił.
– Przykre.
– Wiesz, kto by to mógł zrobić?
Nawet jeśli usłyszał niepokój w moim głosie, niczego po sobie nie pokazał. Opierając się o balustradę werandy, w zadumie potarł dłonią brodę.
– Nie.
Zastanowiłam się, czy jednak czegoś nie ukrywa, ale rozpoznawanie kłamstwa nie było moją najmocniejszą stroną Nie miałam w tej dziedzinie wielkiego doświadczenia. Zwykle trzymałam się ludzi budzących zaufanie… Zwykle.
Patch zajechał przed Bo's Arcade. Gdy znaleźliśmy się na początku kolejki, kasjer zaczął na nas zerkać, jakby nas kojarząc.
– O co chodzi? – spytał Patch i położył na kontuarze trzy dziesięciodolarówki.
Kasjer przyglądał mi się bacznie. Na pewno spostrzegł, że nie mogę oderwać oczu od zgniłozielonych tatuaży na jego przedramionach. Przesunął coś pod dolną wargę: gumę, może tytoń.
– Szukasz czegoś? – spytał.
– Fajne ma pan tatu… – zaczęłam. Obnażył spiczaste psie zęby.
– Chyba mnie nie lubi – szepnęłam do Patcha, gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od kasy.
– Bo nie lubi nikogo.
– To właściciel?
– Junior. Senior zmarł parę lat temu.
– Jak? – spytałam.
– W bójce przy barze. Na dole.
Ogarnęła mnie przemożna chęć powrotu do jeepa i szybkiej ewakuacji.
– Nic nam nie grozi? – zapytałam. Patch spojrzał na mnie z boku.
– Aniele…
– Sorry.
Sala na dole wyglądała identycznie jak w dniu, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Pomalowane na czarno ściany. Pośrodku obite suknem stoły do bilardu. Po bokach kilka stolików do pokera. Przyćmione światło podwieszonych pod sufitem reflektorków. W powietrzu duszący zapach dymu z cygar.
Patch wybrał stół najdalej od schodów. Wziął z baru dwie butelki 7UP i zdjął z nich kapsle, uderzając o kontuar.
– Nigdy nie grałam w bilard – wyznałam.
– Wybierz kij. – Wskazał mi przymocowany do ściany stojak. Wzięłam jeden z kijów i wróciłam z nim do naszego stołu.
Patch przesunął dłonią po ustach, ścierając z nich uśmiech.
– Coś nie tak? – spytałam.
– W bilardzie nie ma home run. Przytaknęłam.
– Nie ma. Rozumiem.
Uśmiechnął się szeroko.
– Trzymasz go jak kij baseballowy. Spojrzałam na ręce. Faktycznie. Trzymałam go jak kij do baseballu.
– Tak mi jest wygodnie.
Stanął za moimi plecami, położył dłonie na moich biodrach i ustawił mnie przed stołem. Otaczając mnie ramio nami, chwycił kij.
– W ten sposób – powiedział, przesuwając moją dłoń o kilkanaście centymetrów. – I… tak. – Ujął mnie za lewą rękę, układając kciuk i palec wskazujący w „pętelkę". Następnie wsparł lewą rękę na stole, jak trójnóg. Wsunął czubek kija między „pętelkę", nad kostką serdecznego palca. – Ugnij się w talii – pouczył.
Pochyliłam się nad stołem, czując na karku ciepły oddech Patcha, który szybkim ruchem wyciągnął kij spomiędzy moich palców.
– W którą bilę chcesz uderzyć? – spytał, mając na myśli kule ustawione na stole, naprzeciw mnie, w trójkąt. – Polecam tę żółtą, z przodu.
– Najbardziej lubię czerwony kolor.
– Niech będzie czerwona.
Patch przesunął kijem w przód i w tył, celując w wygrywającą bilę, żeby mnie nauczyć ruchu.
Przymrużywszy oczy, popatrzyłam na bilę rozgrywającą i kule ustawione w trójkącie.
– Ciut za daleko – powiedziałam. Poczułam, że się uśmiecha.
– O ile się założysz, że nie?
– O pięć dolców. Lekko pokręcił głową.
– Kurtka.
– Chcesz moją kurtkę?
– Chcę, żebyś ją zdjęła.
Straciłam panowanie nad ręką, tak że wyrwała się do przodu i uderzyła w bilę rozgrywającą, która trafiła w czerwoną i rozbiła trójkąt. Odbite rykoszetem bile potoczyły się w różne strony.
– Okej – powiedziałam, ściągając kurtkę – może i trochę mi zaimponowałeś.
Patch przyjrzał się mojej jedwabnej bluzce bez pleców. Miał zamyślone wejrzenie i oczy czarne jak ocean o północy.
– Ładnie – pochwalił.
Podszedł na drugi koniec stołu, taksując układ bil.
– Stawiam pięć dolarów, że nie wbijesz tej w niebieskie paski – powiedziałam, wybierając ją umyślnie, bo przed rozgrywającą zasłaniała ją masa kolorowych.