– Możesz zachować te pieniądze – odparł Patch.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, na jego twarzy pojawiły się lekkie dołeczki.
Moja temperatura znów podskoczyła o stopień.
– No, co? – zapytałam.
Pochyliwszy się nad stołem, wytrawnie wycelował i uderzył w rozgrywającą, która z impetem trafiła w zieloną i ósemkę, wrzucając bilę w niebieskie paski do luzy.
Roześmiałam się nerwowo i aby to ukryć, zaczęłam wyłamywać kostki w paskudnym odruchu, któremu nie ulegałam jeszcze nigdy.
– Okej, może i zaimponowałeś mi trochę bardziej. Wciąż pochylony nad stołem, Patch popatrzył na mnie.
Skórę ogarnęło ciepło.
– Nie było żadnego zakładu – powiedziałam, opierając się pokusie zmiany pozycji. Kij trochę ślizgał mi się w rękach, więc dyskretnie wytarłam dłoń o biodro.
Jakbym nie pociła się już i tak za bardzo, Patch odpowiedział:
– Mam u ciebie dług i kiedyś go odbiorę. Zaśmiałam się niepewnie.
– Akurat.
Na schodach po drugiej stronie sali rozbrzmiał głos i tupot. Po chwili na dole pojawił się wysoki żylasty facet o jastrzębim nosie i kędzierzawych granatowoczarnych włosach. Najpierw spojrzał na Patcha, a potem przesunął wzrok na mnie. Z krzywym uśmiechem na twarzy podszedł do nas i wychylił butelkę 7UP, którą zostawiłam na brzegu stołu.
– Przepraszam, ale to… – zaczęłam.
– Nie mówiłeś, że jest taka delikatna – zwrócił się do Patcha, ocierając usta wierzchem dłoni. Miał silny irlandzki akcent.
– Jej też nie mówiłem, jaki z ciebie prymityw – zripostował Patch, rozciągając usta w uśmiechu.
Facet oparł się o stół przy mnie i wyciągnął rękę.
– Nazywam się Rixon, słońce – przedstawił się. Niechętnie wsunęłam dłoń w jego dłoń.
– Nora.
– Przeszkadzam? – zapytał Rixon, spoglądając na mnie i na Patcha.
– Nie – odparłam w tej samej chwili, gdy Patch odpowiedział „tak".
Wtem Rixon rzucił się figlarnie na Patcha i obaj padli na podłogę, turlając się i okładając. Rozległy się chrapliwo śmiechy, odgłosy razów i trzask rozrywanego ubrania. Zobaczyłam nagie plecy Patcha. Miał na nich dwie podłużne grube blizny, biegnące od okolicy nerek do łopatek, w formie odwróconej litery „V". Wyglądały tak okropnie, że z przerażenia zaparło mi dech.
– Ej! Złaź ze mnie! – wrzasnął Rixon.
Patch puścił go i kiedy wstawał, rozdarta koszula rozchyliła się. Zrzucił ją i cisnął do kosza na śmieci w kącie.
– Dawaj bluzę – nakazał Rixonowi. Rixon mrugnął do mnie szelmowsko.
– Co ty na to, Nora? Oddać?
Patch przyskoczył do Rixona, rozbawiony, a ten przystopował go rękami.
– Spokojnie – cofnął się o krok. Zdjął bluzę i rzucił ją Patchowi, odsłaniając obcisły biały podkoszulek.
Gdy Patch wciągał bluzę na brzuch tak twardy, że nieomal stanęło mi serce, Rixon zwrócił się do mnie:
– Mówił ci, skąd ma to przezwisko?
– Słucham?
– Zanim nasz koleżka wziął się na dobre do bilardu, preferował goły boks irlandzki, a nie był za dobry w te klocki. – Rixon pokiwał głową. – Szczerze mówiąc, był żałosny. Co noc musiałem go latać i potem już wszyscy tak na niego mówili. Radziłem mu, żeby zrezygnował z boksu, ale mnie nie słuchał.
Podchwyciwszy moje spojrzenie, Patch posłał mi uśmiech złotego medalisty barowych bijatyk. Uśmiech szorstki i straszny, ale z nutą pożądania. Nie nutą – wręcz symfonią. Kiwnął głową w stronę schodów i wyciągnął do mnie rękę.
– Chodźmy stąd – powiedział.
– Dokąd? – Żołądek opadł mi do kolan.
– Zobaczysz.
Gdy szliśmy po schodach, Rixon zawołał do mnie:
– Powodzenia, mała!
ROZDZIAŁ 18
Patch obrał drogę powrotną przez Topsham, gdzie zaparkował samochód nieopodal starej papierni nad brzegiem Androscoggin. Na ścianie budynku, w którym niegdyś przerabiano miazgę drzewną na papier, widniał teraz napis „BROWAR SEA DOG". Po obu stronach szerokiej i wzburzonej rzeki rosły wiekowe drzewa.
Zapadła noc i wciąż lało. Musiałam zdążyć do domu przed mamą. Nie powiedziałam jej, że się umówiłam, bo…szczerze powiedziawszy, Patch nie należał do facetów, do których matki się uśmiechają. Był raczej z tych, przed którymi zmienia się zamki w całym domu.
– Zjemy coś na wynos? – zapytałam. Patch otworzył drzwi od strony kierowcy.
– Na co masz ochotę?
– Na kanapkę z indykiem. Tylko bez korniszona. Aha, i bez majonezu.
Najwidoczniej zasłużyłam na jeden z tych jego tłumionych uśmiechów. Obdarzał mnie nimi bardzo często. Ciekawe dlaczego teraz też.
– Zobaczę, co się da zrobić – odpowiedział, wysiadając.
Zostawił kluczyki w stacyjce i włączone ogrzewanie. Przez parę minut po jego odejściu odtwarzałam sobie w myślach zdarzenia tego wieczoru. I raptem dotarło do mnie, że jestem sama w jego jeepie. Na jego prywatnym terytorium.
Gdybym była na jego miejscu, a chciała ukryć coś ściśle poufnego, nie schowałabym tego w pokoju, w szkolnej szafce, ani nawet w plecaku, bo wszystkie te miejsca można bez ostrzeżenia, spokojnie przeszukać – i skonfiskować tajne rzeczy. Schowałabym to w lśniącym czarnym jeepie z wymyślnym systemem alarmowym.
Rozpięłam pas bezpieczeństwa i zaczęłam grzebać w stercie książek pod nogami, czując, jak na myśl, że odkryję jakiś sekret Patcha, wstępuje mi na usta tajemniczy uśmiech. Nie liczyłam na konkretne znalezisko; wystarczyłby mi szyfr zamka jego szafki albo numer komórki. Starając się nie deptać po starych szkolnych zadaniach, które zaścielały podłogę auta, znalazłam zużyty odświeżacz powietrza o zapachu sosny, kompakt AC/DC Highway to Hell, ogryzki ołówków i kwit z 7-Eleven datowany w środę o dziesiątej osiemnaście wieczorem. W sumie nic szczególnie ciekawego ani odkrywczego.
Kiedy otworzyłam schowek na rękawiczki i przetrząsnęłam instrukcję obsługi samochodu i inne dokumenty, błysnął jakiś chromowany przedmiot. Musnęłam palcami metal. Wyciągnęłam ze schowka stalową latarkę i chciałam ją zapalić, ale bezskutecznie. Odkręciłam denko, zdziwiona jej lekkością, i oczywiście okazało się, że nie ma baterii. Ciekawe, po co Patch trzyma w schowku nieczynną latarkę?… Była to ostatnia myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, nim spostrzegłam na brzegu latarki zaschłą rdzawą plamę.
Krew.
Ostrożnie włożyłam latarkę z powrotem do schowka i zatrzasnęłam go. Stwierdziłam, że latarkę można poplamić krwią w najróżniejszych sytuacjach. Na przykład trzymając ją poranioną ręką, spychając na pobocze martwe zwierzę, uderzając nią w kogoś z całej siły i rozrywając skórę.
Z bijącym sercem chwyciłam się pierwszej opcji. Patch kłamie. To on napadł Marcie w środę. Podrzucił mnie, wymienił motor na jeepa i pojechał jej szukać. A może spotkali się przypadkowo i działał pod wpływem impulsu… Tak czy inaczej, Marcie została pobita, sprawą zajęła się policja i to on był winny.
Racjonalnie rzecz biorąc, wiedziałam, że stanowcze za szybko wyciągam wnioski, ale intuicja podpowiadała mi, że stawka jest zbyt wysoka, żeby się nad tym wszystkim dogłębnie zastanawiać. Patch miał straszną przeszłość i wiele, wiele tajemnic. A jeśli należała do nich okrutna, bezsensowna przemoc, to jazda z nim samochodem me mogła być bezpieczna.
Horyzont rozjaśniła błyskawica. Patch wyszedł z restauracji i w podskokach przebiegł parking, trzymając w jednej ręce brązową torbę, a w drugiej dwa napoje gazowane Zbliżył się do auta i siadł za kierownicą. Uniósł czapkę i otrząsnął włosy z wody. Ciemne falujące kosmyki… Wręczył mi torbę.