– Kanapka z indykiem bez majonezu i korniszona i cos do popicia.
– Napadłeś Marcie Millar? – zapytałam cicho. – Chcę usłyszeć prawdę. Teraz.
Patch odsunął 7UP od ust. Jego oczy cięły mnie na wylot -Co?
– Latarka w schowku. Wytłumacz!
– Szperałaś mi w schowku? – nie rozgniewał się, ale też nie ucieszył.
– Na latarce jest zaschła krew. Dziś była u mnie policja. Myślą, że mam z tym coś wspólnego. Marcie napadnięto w środę wieczór, zaraz po tym, jak ci powiedziałam, że jej nie znoszę.
Patch zaśmiał się szorstko, bez cienia wesołości.
– I myślisz, że pobiłem Marcie latarką.
Sięgnął za siedzenie i wydobył wielki pistolet. Krzyknęłam.
Pochylił się i zasłonił mi usta dłonią.
– To pistolet do paintballu – wyjaśnił lodowatym tonem.
Wybałuszyłam oczy.
– Grałem w paintball na początku tygodnia – oznajmił. – Przecież ci mówiłem.
– A… ale to nie tłumaczy śladu krwi na latarce.
– To nie krew, tylko farba – odparł. – Graliśmy w „zdobądź flagę".
Skierowałam wzrok na schowek z latarką. Latarka była… flagą. Ogarnęło mnie poczucie ulgi, skretynienia i winy, że tak oskarżyłam Patcha.
– Aha – szepnęłam słabo. – Wy… bacz. Ale na przeprosiny było już za późno.
Patch wbił wzrok w przestrzeń, wzdychając głęboko. Może chciał milczeniem upuścić trochę pary. W końcu przed sekundą oskarżyłam go o napad. Czułam się z tym okropnie, ale nie mogłam zebrać myśli, żeby go jakoś przeprosić.
– Z tego, co mówisz o Marcie, wynika, że narobiła sobie wielu wrogów – odezwał się wreszcie.
– Na pewno na szczycie tej listy jestem ja i Vee – odrzekłam, by poprawić nastrój, chociaż nie do końca żartobliwie.
Patch zajechał przed mój dom i wyłączył silnik. Oczy zasłaniała mu czapka, ale na ustach wyraźnie igrał cień uśmiechu. Wargi miał tak miękkie i subtelne, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Dzięki Bogu, chyba już mi wybaczył.
– Będzie trzeba popracować nad twoim bilardem, Aniele
– A propos… – odchrząknęłam. – Chciałabym wiedzieć kiedy i w jaki sposób zamierzasz wyegzekwować to… co jestem ci winna.
– Nie dzisiaj. – Spojrzał mi prosto w oczy, sprawdzając jak zareaguję.
Poczułam na poły ulgę i rozczarowanie. Nie! Głównie to drugie.
– Mam coś dla ciebie – powiedział Patch i wyjął spod fotela białą papierową torebkę w czerwone papryczki chili. Opakowanie na wynos z Granicy. Położył ją między nami.
– Z jakiej to okazji? – Zajrzałam do torebki, nie podejrzewając, co w niej znajdę.
– Otwórz.
Wyciągnęłam brązowe tekturowe pudełko i uniosłam wieczko. W środku była śnieżna kula z miniaturowym parkiem rozrywki w Delphic Seaport: zrobione z miedzianych drucików koło diabelskiego młyna, poskręcane pętle kolejki górskiej i latający dywan z arkusików zaśniedziałej blachy.
– Piękna – powiedziałam, zaskoczona, że o mnie pomyślał i nawet zadał sobie trud kupienia mi prezentu. – Bardzo ci dziękuję. Jest cudowna.
Musnął szkło.
– Tak wyglądał Archanioł, zanim go przebudowali. – Za diabelskim młynem powyginane druciki tworzyły doliny i wzgórza kolejki. Na samym szczycie stal bezoki anioł o połamanych skrzydłach.
– Co tak naprawdę zdarzyło się, gdy nim jechaliśmy?
– Lepiej, żebyś nie wiedziała.
– Czy jeśli mi powiesz, będziesz musiał mnie zabić? -odparłam półżartem.
– Nie jesteśmy sami – odpowiedział Patch, patrząc przed siebie.
W otwartych drzwiach stała mama. Ku mojemu przerażeniu zeszła z werandy i ruszyła w naszą stronę.
– Sama to załatwię – oświadczyłam, chowając kulę z powrotem do pudelka. – Nie odzywaj się, ani słowa!
Patch wyskoczył z auta i otworzył przede mną drzwi. Z mamą spotkaliśmy się w połowie podjazdu.
– Nie wiedziałam, że wychodzisz – powiedziała z uśmiechem, ale podenerwowana. Uśmiech zawierał komunikat: „Pogadamy później".
– Bo to tak wyszło… w ostatniej chwili – wyjaśniłam.
– Wróciłam do domu prosto z zajęć jogi – dodała, dając mi do zrozumienia:,.Na nieszczęście dla ciebie". Liczyłam, że po kursie wybierze się czegoś napić z koleżankami. Robiła tak zawsze, dziewięć razy na dziesięć. Skierowała uwagę na Patcha: – Miło mi cię wreszcie poznać. Z tego, co widzę, masz w mojej córce oddaną wielbicielkę.
Otworzyłam usta, by jak najzwięźlej przedstawić Patcha i go odprawić, ale mama mnie uprzedziła:
– Blythe Grey, mama Nory.
– Patch – powiedziałam, rozpaczliwie szukając w głowie zdania, które by rozładowało tę niby słodką atmosferę, ale nie mogłam wymyślić nic poza krzykiem: „Pali się!", albo udawanym atakiem epilepsji.
– Wiem od Nory, że jesteś pływakiem – oznajmiła mama.
Poczułam, że Patch skręca się ze śmiechu.
– Pływakiem?
– Pływasz w szkolnej drużynie, czy może w lidze miejskiej?
– Bardziej… rekreacyjnie – odparł Patch, zerkając na mnie pytająco.
– Mhm, to też dobrze – podjęła mama. – A gdzie? W ośrodku rekreacji?
– Wolę na powietrzu. W rzece albo w jeziorze.
– Nie marzniesz? – zapytała mama.
Patch lekko się poruszył. Czyżby coś mi umknęło? W rozmowie nie było nic niezwykłego. A jeśli chodzi o ostatnią kwestię, to szczerze popierałam mamę. Maine to nie tropiki i w jeziorze można się przeziębić nawet latem. Jeśli Patch rzeczywiście pływał, to albo był szurnięty, albo miał bardzo wysoki próg odporności.
– Okej! – zawołałam, wykorzystując chwilę milczenia.- Patch musi się zbierać.
– No idź! – upomniałam go bezgłośnie.
– Świetny jeep – zainteresowała się mama. – Dostałeś od rodziców?
– Sam kupiłem.
– No, to masz pewnie niezłą pracę.
– Sprzątam w Granicy.
Starał się wyjawić jak najmniej, otaczając się welonem tajemnicy. Ciekawe, jak wygląda jego życie, kiedy nie jeśliśmy razem… Nieustannie powracały myśli o jego strasznej przeszłości. Dotąd snułam fantazje o odkrywaniu jego głębokich, mrocznych sekretów, bo chciałam udowodnię sobie i jemu, że jednak go rozgryzę. Ale teraz zapragnęłam je poznać, bo stanowiły jego cząstkę. Chociaż z uporem maniaka próbowałam temu zaprzeczać, to jednak coś do niego czułam. Im więcej spędzaliśmy ze sobą czasu, tym bardziej utwierdzałam się w tych emocjach.
Mama skrzywiła się lekko.
– Oby tylko praca nie przeszkadzała ci w nauce. Osobiście uważam, że uczniowie nie powinni pracować w roku szkolnym. I tak już macie mnóstwo zajęć.
– Radzę sobie – uśmiechnął się Patch.
– A mogę spytać cię o średnią ocen? – ciągnęła mama. -Czy to zbyt obcesowe?
– Kurczę, robi się późno… – zaczęłam głośno, zerkając na nieistniejący zegarek.
Nie mieściło mi się w głowie, że mama może się zachować tak obciachowo. To zły znak. Widać odebrała go jeszcze gorzej, niż się spodziewałam. Nie było to żadne zapoznanie, tylko wywiad.
– Dwa koma dwa – odrzekł Patch. Mama spojrzała na niego.
– Żartuje – wtrąciłam szybko, dyskretnie popychając go w stronę jeepa. – Patch ma swoje sprawy. Musi jeszcze gdzieś pójść. Pograć w bilard… – Przytkałam usta ręką.
– Pograć? – nie zrozumiała mama.
– Nora ma na myśli Bo's Arcade – wyjaśnił Patch. – Ale nie tam się wybieram. Muszę jeszcze załatwić to i owo.
– Nigdy tam nie byłam – powiedziała mama.
– Nic specjalnego – oznajmiłam. – Nie masz czego żałować.
– Zaraz – glos mamy zabrzmiał tak, jakby w głowie zapaliło jej się czerwone światełko. – Na wybrzeżu? Niedaleko Delphic Seaport? To nie tam przed kilku laty była wielka strzelanina?