– Jak to: nie jedziemy? Żartujesz?! Nareszcie możemy mieć na feriach trochę frajdy, a ty się nie zgadzasz? Wiesz, że mama w życiu mnie nie puści samej. Zrobię, co zechcesz. Serio. Tydzień będę odrabiała za ciebie zadania. Nora, dajże spokój. Powiedz to jedno słówko. Powiedz. Na literę „T"…
Dłoń, w której trzymałam komórkę, tak mi się trzęsła, że musiałam ją podeprzeć drugą.
– Piętnaście minut temu był u mnie Elliot, pijany. Groził mi… fizycznie.
Vee nie odzywała się przez chwilę.
– Jak to „fizycznie"?
– Wywlókł mnie na werandę i przypierał do muru.
– Ale był pijany, tak?
– Co z tego? – odwarknęłam.
– Chłopak ma problemy. Niesłusznie oskarżyli go o udział w samobójstwie jakiejś laski, no i musiał zmienić szkołę. Jeśli zrobił ci krzywdę, a bynajmniej go nie usprawiedliwiam, to może… no, wiesz, potrzebuje terapii?
– Jeśli zrobił mi krzywdę?
– Był zalany. Może… może nie panował nad sobą. Jutro będzie miał wyrzuty sumienia.
Otworzyłam usta i natychmiast je zamknęłam. Nie mieściło mi się w głowie, że Vee trzyma stronę Elliota.
– Muszę kończyć – ucięłam. – Później pogadamy.
– Skarbie, mogę być z tobą tak do końca szczera? Wiem, że się przejmujesz tym gościem w kominiarce. Nie gniewaj się, ale moim zdaniem próbujesz zrzucić to na Elliota tylko dlatego, że nie chcesz, by to była sprawka Patcha. Wszystko tak racjonalizujesz, że można dostać bzika.
Zatkało mnie.
– Racjonalizuję? To nie Patch przyszedł do mnie rano i nie on mną tarmosił.
– Wiesz co? Bez sensu to poruszyłam. Zostawmy to, okej?
– Dobrze – odparłam sztywno.
– Yyy… co dzisiaj robisz?
Wystawiłam głowę za drzwi, nasłuchując mamy. Z kuchni dochodziły odgłosy ubijania jajek. Dalsze wtajemniczanie Vee w moje sprawy nie miało sensu, ale czułam się urażona i zła. Chce znać moje plany? Proszę bardzo. Jak się jej nie spodobają, nic na to nie poradzę.
– Gdy tylko mama wyjedzie na wesele do Old Orchard Beach, wybieram się do Portland. – Ceremonia zaczyna się o czwartej i biorąc pod uwagę przyjęcie, mama nie powinna wrócić wcześniej niż o dziewiątej. Mogłabym więc spokojnie spędzić wieczór w Portland i zdążyć do domu przed nią. – Pożyczyłabyś mi dodge'a? Lepiej, żeby mama nie zorientowała się, sprawdzając licznik.
– O rany. Chcesz szpiegować Elliota! Pomyszkować w Kinghorn.
– Chcę kupić parę rzeczy i zjeść jakąś kolację – odpowiedziałam, przesuwając wieszaki.
Wyjęłam z szafy lekki trykot z długimi rękawami, dżinsy i czapkę w biało-różowe pasy, zarezerwowaną na weekendy i dni, kiedy nie chciało mi się czesać.
– A na tę kolację zatrzymasz się w pewnym barze nieopodal szkoły? Tam gdzie pracowała Kjirsten… zapomniałam jej nazwisko.
– Niezły pomysł – odparłam. – Może.
– A zjesz coś w ogóle czy od razu wypytasz pracowników?
– Może popytam ich o parę rzeczy. Więc jak z tym samochodem?
– Jasne, że ci pożyczę – odpowiedziała Vee. – Od czego ma się najlepszą przyjaciółkę? I nawet z tobą pojadę, chociaż ta wycieczka to porażka. Ale najpierw obiecaj, że wybierzesz się na kemping.
– Nieważne. W końcu jest też autobus.
– O feriach pogadamy później! – zawołała Vee do telefonu, zanim zdążyłam się rozłączyć.
Byłam w Portland już kilka razy, ale niezbyt dobrze znałam miasto. Wysiadłam z autobusu uzbrojona w komórkę, mapę i wewnętrzny kompas. Wysokie i smukłe budynki z czerwonej cegły przysłaniały zachodzące słońce, które prześwitywało zza gęstych chmur burzowych. Ulice kryły się pod baldachimem cienia. Każdy sklep miał z przodu werandę i oryginalny szyld nad wejściem. Oświetlenie uliczne stanowiły czarne latarnie w kształcie kapelusza czarownicy. Minąwszy tłoczne śródmieście, weszłam w zalesioną okolicę i po chwili ujrzałam znak wskazujący prywatną szkołę Kinghorn. Zza wierzchołków drzew wyłaniały się strzelista katedra i wieża z zegarem.
Idąc cały czas chodnikiem, na rogu skręciłam w Trzydziestą Drugą Ulicę. Port był nieopodal, tak że przed oczyma, między sylwetami sklepów, raz po raz migały mi wpływające statki. W połowie Trzydziestej Drugiej zobaczyłam szyld bistra U Ślepego Joe. Wyjęłam z kieszeni pytania i przeczytałam je raz jeszcze. Zgodnie z planem wywiad miał wyglądać jak najmniej oficjalnie. Liczyłam, że jeśli niby mimochodem poruszę temat śmierci Kjirsten w rozmowie z pracownikami, uda mi się dowiedzieć czegoś, co wcześniej umknęło dziennikarzom. Z nadzieją, że nie zapomnę pytań, ukradkiem wyrzuciłam listę do najbliższego kosza na śmieci.
Gdy przekroczyłam próg bistra, nad drzwiami zadźwięczał dzwonek.
Podłoga była wyłożona żółto-białymi płytkami, a boksy miały obicie w kolorze morskiego błękitu. Na ścianach wisiały zdjęcia portu. Usiadłam niedaleko drzwi i zrzuciłam płaszcz.
Podeszła do mnie kelnerka w poplamionym białym fartuszku.
– Mam na imię Whitney – oznajmiła skwaszonym tonem. – Witam U Ślepego Joe. Dzisiaj polecamy kanapkę z tuńczykiem i zupę z homara. – Przygotowała długopis, żeby zanotować zamówienie.
– Ślepy Joe? – Marszcząc brew, post u kalam palcami o brodę. – Zaraz, skąd ja znam tę nazwę?
– Nie czytasz gazet? Miesiąc temu pisali o nas cały tydzień. Mieliśmy te piętnaście minut sławy…
– A! – udałam, że kojarzę. – Faktycznie, pamiętam. Morderstwo, prawda? Czy ta dziewczyna nie tu pracowała?
– Tak, Kjirsten Halverson. – Kelnerka niecierpliwie pstryknęła długopisem. – Na początek będzie miska zupy?
Nie miałam ochoty na zupę z homara. W ogóle nie byłam głodna.
– To pewnie dla ciebie niełatwe… Przyjaźniłyście się?
– Gdzie tam! Zamawiasz czy nie? Zdradzę ci pewien sekret. Jak nie pracuję, nie zarabiam. A jak nie zarabiam, to nie płacę czynszu.
Nagle zapragnęłam, by obsługiwał mnie kelner stojący po drugiej stronie sali. Był niski, łysy jak kolano i posturą przy pominął wykałaczki z pojemnika przede mną. Wzrokiem sięgał najwyżej metr nad ziemię. Mimo że po fakcie z pewnością czułabym się okropnie, wystarczyłby jeden uśmiech, żeby wyciągnąć od niego życiorys Kjirsten z detalami.
– Przepraszam – powiedziałam do Wbitney. – Wciąż myślę o tej zbrodni. Naturalnie dla ciebie to nic nowego. Pewno ciągle męczą cię o to dziennikarze.
Spojrzała na mnie krzywo.
– Chcesz jeszcze przejrzeć kartę?
– Mnie osobiście dziennikarze irytują.
Pochyliła się nad stołem, podpierając ręką o blat.
– Mnie drażnią niezdecydowani klienci. Wzdychając cicho, otworzyłam kartę.
– Co byś poleciła?
– Wszystko jest dobre. Spytaj mojego chłopaka – uśmiechnęła się przez zaciśnięte usta – on gotuje.
– A propos chłopaka… Kjirsten kogoś miała? Jak melodyjnie mi się to powiedziało. – uznałam.
– Mów – zażądała Whitney. – Jesteś gliną? Adwokatką? Dziennikarką?
– Zatroskaną obywatelką – zabrzmiało to jak pytanie.
– Aha. Jak tak, to wiesz co? Zamówisz koktajl mleczny, frytki, hamburgera, miskę zupy i dasz mi dwudziestopięcioprocentowy napiwek, a ja ci wtedy opowiem to samo, co każdemu.
Musiałam sobie rozważyć: kieszonkowe czy odpowiedzi.
– Dobra.
– Kjirsten spiknęła się z takim jednym. Elliotem Saundersem. Pisali o nim w gazetach. Bez przerwy tu przesiadywał. Zawsze jak kończyła zmianę, odprowadzał ją do domu.
– Rozmawiałaś z nim?
– Ja nie.
– Myślisz, że Kjirsten popełniła samobójstwo?
– Skąd mogę wiedzieć?
– Czytałam, że w jej mieszkaniu znaleźli list samobójczy, ale były też ślady włamania.