– Czego chcesz? – spytałam.
Jej śmiech zabrzmiał jak grzechotanie kostek lodu.
– Chcę Patcha.
– Tu go nie ma. Skinęła głową.
– Wiem. Czekałam na ulicy, aż odjedzie. A mówiąc „chcę", nie miałam na myśli spotkania.
Krew pulsująca w nogach zawróciła do serca. Oszołomiona, położyłam dłoń na blacie, by nie stracić równowagi.
– Szpiegujesz mnie na tych niby spotkaniach terapeutycznych.
– To wszystko, co o mnie wiesz? – spytała, patrząc mi w oczy.
Przypomniał mi się wieczór, gdy ktoś zaglądał mi przez okno do pokoju.
– Tutaj też mnie szpiegujesz – powiedziałam.
– Jestem tu pierwszy raz. – Przesunęła palcem po krawędzi blatu i usiadła na stołku. – Ładny dom.
– Odświeżę ci pamięć – odparłam w nadziei, że brzmi to odważnie. – Gdy spałam, zaglądałaś do mnie przez okno.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Nie, ale śledziłam cię na zakupach. Napadłam twoją przyjaciółkę i mentalnie poddałam jej to i owo, by sądziła, że skrzywdził ją Patch. Co zresztą prawdopodobne, bo jego łagodność to tylko pozory. Bardzo chciałam wzbudzić w tobie lęk przed nim.
– Żebym trzymała się od niego z daleka.
– Ale mi nie wyszło. Nadal nam przeszkadzasz.
– Ciekawe w czym?
– Nie udawaj. Skoro wiesz, kim jestem, wiesz, o co mi chodzi. Chcę, by odzyskał skrzydła. Jest mu pisane być przy mnie, a nie żyć na ziemi. Popełnił błąd, który ja naprawię – oświadczyła pewnie i stanowczo.
Wstała i ruszyła w moją stronę.
Wycofałam się parę kroków, zastanawiając się. jakby odwrócić jej uwagę i dokąd uciekać. Mieszkałam w tym domu od szesnastu lat. Znałam cały jego rozkład, najmniejszą szczelinę i kryjówkę. W nagłym olśnieniu przyszedł mi do głowy genialny plan. Dotknęłam plecami kredensu.
– Patch nie wróci do mnie, póki żyjesz… – powiedziała Dabria.
– Zdaje się, że przeceniasz jego uczucie do mnie – stwierdziłam, że dobrze będzie zbagatelizować to, co nas łączy, bo Dabria kieruje przede wszystkim zaborczość.
Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
– Sądzisz, że to uczucia tego typu? Więc cały czas myślałaś, że… – parsknęła. – On nie jest tu z miłości. Chce cię zabić.
Pokręciłam głową.
– Na pewno tego nie zrobi. Przybrała surowy wyraz.
– Aha, skoro tak sądzisz, to wiedz, że jesteś kolejną dziewczyną, którą uwiódł, by uzyskać to, czego chce. Ma do tego spory talent – dodała chytrze. – Zresztą nawet ode mnie wydobył twoje imię. Wystarczyło muśnięcie… Uległam mu i zdradziłam, że czeka cię śmierć.
Dobrze wiedziałam, o czym mówi. Byłam przy tym.
– I teraz to samo robi z tobą – ciągnęła Dabria. – Zdrada boli, prawda?
Wolno pokręciłam głową.
– Nie…
– Planuje złożyć cię w ofierze! – wybuchnęła. – Widzisz to znamię? – Dziabnęła mnie palcem w nadgarstek. – Oznacza, że jesteś potomkinią Nefila. I to nie byle kogo, tylko wasala Patcha, Chaunceya Langeaisa.
Zerknęłam na blizenkę i przez upiorny moment byłam gotowa jej uwierzyć. Ale takie numery to nie za mną.
– Jest takie święte pismo, Księga Henocha – powiedziała. – Podaje ono, że upadły anioł może zgładzić swojego wasala, poświęcając którąś z jego żeńskich potomkiń… Nadal uważasz, że Patch cię nie zabije? A czego pragnie najbardziej? Gdy złoży cię w ofierze, stanie się człowiekiem. Spełni swoje marzenia i już nigdy nie wróci ze mną do domu.
Wyjęła duży nóż z drewnianego stojaka.
– I dlatego muszę się ciebie pozbyć. Wszystko wskazuje na to, że nie omyliłam się w przeczuciach. Zginiesz.
– Patch zaraz wróci. – Zrobiło mi się niedobrze. – Może byście to jeszcze obgadali?
– Uwinę się szybko – ciągnęła. – Jako anioł śmierci przenoszę istnienia w zaświaty. Gdy tylko skończę, twoja dusza znajdzie się po tamtej stronie. Niczego się nie obawiaj.
Chciałam krzyczeć, ale głos u wiązł mi w gardle. Weszłam między kredens a stół.
– Skoro jesteś aniołem, to gdzie podziałaś skrzydła?
– Dość pytań. – Zniecierpliwiona ruszyła w moją stronę.
– Kiedy opuściłaś niebo? – zagrałam na zwłokę. – Przed kilkoma miesiącami, prawda? Chyba się zorientowali, że długo cię nie ma?
– Ani kroku dalej – warknęła, podnosząc nóż, który zalśnił srebrem.
– Przysporzysz Patchowi masy kłopotów – powiedziałam, nie do końca pewnie. – Dziwię się, że masz mu za złe, iż wykorzystuje cię dla swoich celów. Dziwi mnie też, że tak się upierasz, by odzyskał skrzydła. Czy po tym, co ci zrobił, nie cieszysz się, że go wypędzono?
– Zostawił mnie dla marnej śmiertelniczki! – ucięła z ogniem w oczach.
– Wcale nie. Niezupełnie. Upadł…
– Upadł, bo zapragnął być człowiekiem tak jak ona! Przecież miał mnie! Miał mnie, rozumiesz?! – Szyderczy śmiech nie ukrył furii ani żalu. – Z początku byłam zła, cierpiałam… Robiłam co w mojej mocy, by o nim zapomnieć. Ale gdy archaniołowie odkryli, że naprawdę chce zostać człowiekiem, przysłali mnie tu, bym go nakłoniła do zmiany decyzji. Przyrzekałam sobie, że już nigdy mnie nie skrzywdzi, ale to nic nie dało.
– Dabrio… – zaczęłam delikatnie.
– Nie przeszkodziło mu nawet to, że dziewczyna powstała z ziemskiego prochu!!! Wszyscy tu jesteście samolubni i odrażający! Wasze ciała są dzikie i nieokiełznane. Raz unosi was radość, za chwilę pogrążacie się w rozpaczy! Żałosne! Czegoś podobnego nie zaznaje żaden anioł! – W geście pełnym bólu otarła łzy z twarzy. – Spójrz tylko! Prawie nad sobą nie panuję! Za długo już się nurzam w tym ludzkim plugastwie!
Odwróciłam się i wybiegłam z kuchni, przewracając na jej drodze krzesło. Pognałam w głąb korytarza… I znała złam się w pułapce. Dom miał dwa wyjścia: od frontu, dokąd Dabria szybko dotarłaby na skróty przez salon, i tylne, od strony jadalni, które zablokowała.
Poczułam silne pchnięcie i upadłam na podłogę, na brzuch. Kiedy obróciłam głowę – Dabria unosiła się w powietrzu metr nade mną, w oślepiającym białym blasku, z wycelowanym we mnie nożem.
Bez namysłu z całej siły kopnęłam ją w przedramię. Upuściła nóż. Ledwie się podniosłam, wskazała lampkę na stoliku i strzelając palcami, rzuciła nią we mnie. Zdążyłam zrobić unik i szkło roztrzaskało się o podłogę.
– Przesuń się! – Na jej komendę ława przy wejściu zastawiła drzwi, przez które chciałam uciec.
Zaczęłam wspinać się po dwa schody w górę, dla rozpędu chwytając się poręczy. Usłyszałam za sobą śmiech Dabrii i w tym momencie złamana poręcz runęła na ziemię. Odsunęłam się znad krawędzi schodów. Ledwie utrzymując równowagę, pokonałam dwa ostatnie schodki. Wbiegłam do pokoju mamy i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Wyjrzałam przez jedno z okien przy kominku. Pode mną był ogródek skalny z trzema wyłysiałymi już krzewami. Nie miałam pojęcia, czy przeżyję ten skok.
– Otwórzcie się! – zawołała Dabria z drugiej strony drzwi.
Drewno zaczęło pękać pod naporem zamka. Musiałam się pospieszyć.
Ukryłam się w kominku. Ledwie zdążyłam schować nogi i oprzeć się o szyb kominowy, drzwi otwarły się z hukiem i po chwili usłyszałam, jak Dabria zbliża się do okna.
– Nora! – zawołała tym swoim lodowatym głosem. -Wiem, że tam jesteś! Czuję. Nie uda ci się schować ani umknąć… Znajdę cię, choćbym miała spalić ten dom do ostatniej klepki! A potem przeżrę ogniem twoją drogę ucieczki! Nie licz na ocalenie!!!
Przed kominkiem pojawiła się złota smuga światła i podłogę objął ogień, rzucając dokoła złowieszczy ażur cieni. Rozległy się trzaski trawionych przez płomienie sprzętów.