Выбрать главу

– Co słychać? – zapytał Brandt niepewnie.

– Popsuł mi się samochód. – Zagryzając usta, zrobiłam przyjazną minę. – Nie chcę cię stawiać w niezręcznej sytuacji, ale skoro w zeszłym roku pomogłam ci z tym Shakespeare'em…

– Chcesz pożyczyć auto.

– Yyy… no tak.

– To rzęch, nie jeep commander – rzucił Patchowi przepraszające spojrzenie.

– Ale jeździ? – spytałam.

– Jak chodzi ci o to, czy się kręcą kola, to tak, jeździ. Ale ja go nie pożyczam.

Patch otworzył portfel i wręczył mu trzy nowiutkie banknoty studolarowe. Kryjąc zdumienie, stwierdziłam, że nie warto się sprzeciwiać.

– Okej, zmieniłem zdanie. – Brandt wybałuszył oczy, schował pieniądze do kieszeni i rzucił Patchowi kluczyki.

– Jaka marka, kolor? – zapytał Patch.

– Trudno określić. Krzyżówka volkswagen a i chevette. Kiedyś był niebieski. Od rdzy zrobił się pomarańczowy. Napełnisz bak przed oddaniem? – Nie wierząc własnemu szczęściu, Brandt chyba ścisnął za plecami kciuki.

Patch wyjął jeszcze dwudziestkę.

– Na wszelki wypadek. – Wsunął mu banknot do przedniej kieszeni uniformu.

Kiedy wyszliśmy z kina, powiedziałam:

– Spokojnie załatwiłabym kluczyki. Trzeba było mi dać trochę więcej czasu. Właściwie to czemu zatrudniłeś się w Granicy? Przecież jesteś dziany.

– Skądże. Wygrałem forsę w bilard bodaj dwa dni temu. -Włożył kluczyk do zamka i otworzył przede mną drzwi od strony pasażera. – Jesteśmy bez kasy.

Przejechał miasteczko ciemnymi, spokojnymi ulicami. Po chwili znaleźliśmy się pod szkołą. Postawił auto od wschodniej strony i wyjął kluczyk ze stacyjki. Kampus porastają drzewa, których gałęzie teraz wyginały się ponuro, unosząc wilgotną mgłę. W ciemnościach zamajaczył przed nami ogólniak Coldwater.

Najstarszą część budynku wzniesiono pod koniec dziewiętnastego wieku, więc po zachodzie słońca przypomina katedrę. Szarą, złowieszczą i bardzo, ale to bardzo opuszczoną.

– Mam złe przeczucie. – Spojrzałam na zionące czernią okna.

– Zostań w samochodzie i staraj się nie rzucać w oczy. -Patch podał mi kluczyki. – Gdy tylko ktoś wyjdzie z budynku, masz odjechać.

Wysiadł. Miał na sobie czarny obcisły półgolf z krótkimi rękawami, ciemne lewisy i buty do kostek. Dzięki czerni włosów i śniadej cerze był prawie niewidzialny. Przebiegł ulicę i po chwili całkiem stopił się ze zmierzchem.

ROZDZIAŁ 28

Minęło pięć minut, a potem dziesięć, które przeciągnęło się do dwudziestu. Próbowałam ignorować upiorne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Przeniknęłam wzrokiem cienie wokół szkoły.

Czemu go tak długo nie ma? Coraz bardziej niespokojna, zaczęłam snuć domysły. A jeśli nie znalazł Vee? Co by się stało, gdyby spotkał Elliota? Wątpliwe, by Elliot sobie z nim poradził, no ale mimo wszystko mógłby go zaskoczyć…

Na dźwięk komórki o mało nie wyskoczyłam z siebie.

– Widzę cię – rzekł Elliot. – Siedzisz w samochodzie.

– Gdzie jesteś?

– W sali na pierwszym piętrze. Zabawiamy się.

– Nie mam ochoty na zabawę. Wyłączył się.

Wysiadłam z auta z sercem w gardle. Spojrzałam na ciemne okna szkoły. Niemożliwe, by Elliot wiedział, że Patch jest w środku. Głos miał zniecierpliwiony, ale nie był wściekły. Liczyłam, że Patch coś obmyślił i nie pozwoli skrzywdzić ani mnie, ani Vee. Zerkając na zachmurzony księżyc, przestraszona podeszłam do budynku od wschodniej strony.

Wkroczyłam w półmrok. Po paru sekundach dojrzałam smugę światła w okienku w górnej części drzwi. Posadzka lśniła od pasty. Szafki po dwóch stronach holu wyglądały jak uśpione cyborgi. Korytarz nie emanował spokojem, tylko ukrytą grozą.

Lampy uliczne rozjaśniały zaledwie fragment korytarza, dalej nie widziałam już nic. Przekręciłam kilka włączników światła przy drzwiach – na darmo.

Na zewnątrz był prąd, więc z pewnością ktoś wyłączył światło ręcznie. Czyżby Elliot…? Dotąd nie znalazłam ani jego, ani Vee. I Patch też zniknął. Postanowiłam, że przejdę po omacku wszystkie sale i gdy w końcu się na niego natknę, poszukamy Vee wspólnie.

Powoli ruszyłam naprzód, trzymając się ściany. Za dnia chodziłam korytarzem często, ale po ciemku nagle stal się całkiem obcy.

Przy pierwszym „skrzyżowaniu" dość szybko zorientowałam się, gdzie jestem. Po lewej były sale prób szkolnego zespołu i stołówka. Po prawej – administracja i klatka schodowa. Poszłam dalej przed siebie, w głąb szkoły, w stronę klas.

Potknęłam się o coś i runęłam jak długa. W sączącym się przez świetlik, przymglonym księżycowym blasku zobaczyłam na posadzce ciało. Jules leżał na plecach, z niewidzącym wzrokiem. Splątane jasne włosy zasłaniały mu pół twarzy, ręce spoczywały na ziemi, bezwładne jak u trupa.

Podniosłam się na kolana i bez tchu zakryłam ręką usta. Cała się zatrzęsłam od adrenaliny. Ostrożnie położyłam dłoń na jego piersi. Nie żył.

Zrywając się na równe nogi, zdusiłam krzyk. Chciałam zawołać Patcha, ale wtedy Elliot zaraz by mnie znalazł -jeśli już nie wiedział, gdzie jestem. Przerażona, uzmysłowiłam sobie, że może stoi parę kroków dalej i przygląda się chorej zabawie, którą zaczął.

Znów zapanowały egipskie ciemności. Ogarnięta zgrozą, uprzytomniłam sobie, że przed sobą mam niekończący się korytarz, a po lewej zaledwie kilka schodów do biblioteki. Z prawej zaczynały się klasy. W ułamku sekundy postanowiłam wejść do biblioteki, byle jak najdalej od zwłok Julesa. Zaczęło mi kapać z nosa i nagle poczułam, że bezgłośnie płaczę. Dlaczego?! Kto go zabił? Czy Vee też nie żyje?!

Drzwi były otwarte. Macając po pólkach, dotarłam na drugi koniec biblioteki. Są tam trzy dźwiękoszczelne czytelnie. Gdyby Elliot chciał odizolować Vee od świata, byłyby do tego idealnym miejscem.

Ledwie skierowałam się w ich stronę, w bibliotece ktoś jęknął. Mężczyzna… Wryło mnie w podłogę.

W tej samej chwili na korytarzu rozbłysły lampy, oświetlając wnętrze biblioteki. Parę metrów ode mnie leżał Elliot, miał rozchylone wargi i spopielała skórę. Wzniósł oczy w górę, ku mnie, i wyciągnął rękę.

Z przenikliwym wrzaskiem ruszyłam do drzwi biblioteki, kopiąc i przewracając krzesła. Wiej! – przemknęło przez myśl – czym prędzej do wyjścia!

Gdy zataczając się, wybiegłam z biblioteki, korytarz znów pogrążył się w smolistej czerni.

– Patch! – próbowałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle i zakrztusiłam się.

Jules nie żył, a Elliot – prawie. Czyja to sprawka? Kto został przy życiu? Starałam się pokojarzyć fakty, ale opuściła mnie logika.

Wtem pchnięcie od tyłu. Zachwiałam się. Przy drugim walnęłam głową o szafkę.

Po chwili w wątłym blasku ujrzałam ciemne oczy pod kominiarką. Światło padało z przymocowanej nad czołem latarki.

Chciałam się rzucić do ucieczki, ale napastnik chwycił mnie i przyparł do szafki.

– Myślałaś, że nie żyję? – Uśmiechnął się lodowato, z triumfem. – Nie mógłbym przepuścić ostatniej okazji pofiglowania sobie z tobą. Dziwisz się, tak? Myślałaś, że złoczyńcą w tej bajce jest Elliot? Albo twój najlepszy kumpel? Ciepło? Tak to bywa ze strachem. Budzi najgorsze instynkty.

– A więc to ty. – Zadrżałam. Jules zerwał z twarzy kominiarkę.

– We własnej osobie.

– Jak to zrobiłeś? – spytałam roztrzęsionym głosem. -Widziałam cię. Nie oddychałeś. Byłeś martwy.

– Przeceniasz mnie. To wszystko wytwory twojej wyobraźni. Gdybyś nie była taka słaba, nic by mi się nie udało. Źle się przy mnie czujesz? Nieswojo ci ze świadomością, że twój mózg dał się opanować bez trudu? A ile miałem z tego frajdy!