Выбрать главу

– Policja zareaguje za co najmniej dziesięć minut! – Był coraz bliżej. – Mnie aż tyle nie trzeba.

Obróciłam się i pobiegłam, a Jules ruszył za mną.

Przy pierwszym rozwidleniu po omacku skręciłam w prawo, w prostopadły korytarz, raniąc dłonie o ostre kanty szafek i zawiasy. I jeszcze raz w prawo, niemal bez tchu, w kierunku dwuskrzydłowych drzwi sali gimnastycznej.

Po głowie tłukło się tylko jedno: jeśli zdołam dotrzeć do swojej szafki, natychmiast się w niej zamknę. Szafek jest w damskiej szatni tyle, że Jules będzie się musiał włamywać do każdej po kolei. Jeżeli los mi sprzyja, to policja przyjedzie, zanim mnie znajdzie.

Wpadłam do sali i rzuciłam się w kierunku szatni. Ledwie szarpnęłam klamkę, ogarnęła mnie groza. Drzwi były zamknięte. Spróbowałam drugi raz, na próżno. W obłędzie zaczęłam się rozglądać za innym wyjściem… na nic. Znalazłam się w pułapce. Przypadłam do drzwi i wstrzymałam oddech, mrużąc powieki, by nie zemdleć.

Kiedy otworzyłam oczy, Jules zmierzał do mnie przez labirynt smug księżycowego światła. Udo miał obwiązane koszulą, która przesiąkła krwią. Był w samym podkoszulku i cienkich spodniach. Zza pasa wystawał mu rewolwer.

– Wypuść mnie – poprosiłam.

– Vee powiedziała mi coś ciekawego na twój temat. Masz lęk wysokości. – Spojrzał na krokwie pod sufitem. Jego twarz rozjaśniła się.

Powietrze w sali wypełniała duszna woń potu i lakieru do drewna. Na ferie wyłączyli ogrzewanie i było potwornie zimno. Na lakierowaną podłogę tu i tam padały cienie wędrujących chmur. Jules stal tyłem do trybuny. Nagle za jego plecami przemknął Patch.

– To ty napadłeś Marcie Millar? – Starałam się nie reagować na obecność Patcha, żeby go nie zdradzić.

– Wiem od Elliota, że nie przepadacie za sobą. Nie chciałem, żeby kto inny dręczył moją dziewczynę.

– A okno? Zaglądałeś do mnie, gdy spałam?

– Nie bierz tego aż tak do siebie.

Jules zesztywniał. Zbliżył się, chwycił mnie za nadgarstek i okręcił przed sobą. Przystawił mi do karku rewolwer.

– Zdejmij czapkę – nakazał Patchowi. – Chcę widzieć twoją twarz, kiedy ją zabiję. Nie uda ci się nic zrobić. Jesteś tak bezradny, jak ja po złożeniu ci przysięgi.

Patch podszedł bliżej. Spokojnie, ale ostrożnie. Skrzywiłam się pod silnym pchnięciem lufy rewolweru.

– Jeszcze krok, a zginie – ostrzegł Jules.

Patch mierzył wzrokiem odległość między nami. Jules też to zauważył.

– Nie próbuj – powiedział.

– Nie zastrzelisz jej, Chauncey.

– Nie? – Nacisnął cyngiel.

Rozległ się trzask i gdy otworzyłam usta, by krzyknąć, wydałam drżący jęk.

– Rewolwer – wyjaśnił Jules. – Mam jeszcze pięć załadowanych komór.

– Gotowa do bokserskich akcji, którymi tak się szczycisz? – przemówił w mojej głowie Patch.

Z walącym sercem ledwie trzymałam się na nogach. Raptem poczułam przypływ nieznanej siły. Uległam mu bez reszty.

Nim zdążyłam poczuć przerażenie całkowitą utratą kontroli nad własnym ciałem – dłoń przeszył kłujący ból. Uzmysłowiłam sobie, że Patch uderzył Julesa moją pięścią. Wytrącony z ręki rewolwer zniknął w ciemnościach na podłodze.

Słuchając nakazu Patcha, skierowałam Julesa ciosami do trybuny i gdy tylko się potknął i osunął, ścisnęłam go za gardło. Z całych sił przyparłam mu głowę do kanciastego fotela, aż chrupnęło! Wpiłam się palcami w jego szyję. Wybałuszył oczy i zaczął coś mamrotać, ale Patch nie ustępował.

– Muszę natychmiast opuścić twoje ciało – usłyszałam. -To nie cheszwan, nie wolno mi nikogo nawiedzać. Uciekaj, gdy tylko z ciebie wyjdę. Rozumiesz? Jak najszybciej. Chauncey jest zbyt osłabiony, żeby tobą zawładnąć. Uciekaj, biegiem!

Po chwili z przeszywającym świstem Patch zaczął mnie opuszczać.

Jules, nie mogąc znieść uścisku, bezwładnie zwiesił głowę.

– O właśnie – usłyszałam Patcha. – Zemdlej… zemdlej! Ulotnił się z mojego ciała. Tak nagle, że zakręciło mi się w głowie.

Odzyskawszy panowanie nad rękami, instynktownie puściłam gardło Julesa. Łapiąc powietrze, spojrzał na mnie. Patch leżał bez ruchu parę kroków dalej.

Przypomniało mi się, co powiedział i pognałam przez salę. Rzuciłam się do drzwi, ale nie ustąpiły, tak jakbym zderzyła się ze ścianą. Pchnęłam je. Pięć minut temu były otwarte; sama przez nie weszłam! Naparłam całym ciężarem, ale się nie otworzyły.

Odwróciłam się. W nagłym odpływie adrenaliny zadrżały mi kolana.

– Wynocha z moich myśli! – wrzasnęłam na Julesa. Podniósł się i przysiadłszy na podeście trybuny, rozmasował gardło.

– Nie licz na to – odpowiedział.

Znów pchnęłam drzwi. Uniosłam nogę i kopnęłam uchwyt. Grzmotnęłam w okienko.

– Pomocy! Słyszy mnie ktoś? Ratunku!

Kiedy się obejrzałam – Jules szedł w moją stronę. Ranny, co chwila się potykał. Przymknęłam oczy, by ogarnąć myśli. Drzwi puszczą w momencie, gdy wymiotę z siebie jego głos. Przeszukałam najdalsze zakamarki mózgu, ale bezskutecznie. Schował się gdzieś głęboko. Otworzyłam oczy. Jules był coraz bliżej. Stwierdziłam, że muszę znaleźć jakieś inne wyjście.

Do ściany nad trybuną na drugim końcu sali była przytwierdzona żelazna drabina, sięgająca krokwi pod sufitem, a nade mną znajdował się szyb wentylacyjny. Gdybym do niego jakoś weszła, kto wie, może w końcu wydostałabym się z budynku.

Jak opętana pognałam na trybunę, mijając Julesa. Buty tak głośno stukały o drewniane deski, że nie wiedziałam, czy mnie goni. Wreszcie postawiłam stopę na pierwszym szczeblu drabiny i zaczęłam wspinać się w górę. Kątem oka dostrzegłam w dole dystrybutor wody pitnej. Maleńki -a więc byłam już bardzo wysoko.

Nie patrz w dół. Skoncentruj się na wspinaczce – pomyślałam.

Kiedy stawiałam nogę na kolejnym szczeblu, źle umocowana drabina zachwiała się niebezpiecznie.

Ze skupienia wyrwał mnie śmiech Julesa.

Przez głowę przemknęły mi wizje upadku. Rzecz jasna, to on je we mnie zasiał. W oszołomieniu nagle straciłam orientację, gdzie jest dół, a gdzie góra. Nie mogłam się połapać, które myśli są moje.

Ze strachu wszystko mi się zamazało. Nie wiedziałam, gdzie stoję. Czy stopy są obok siebie, czy za chwilę spadnę? Chwytając szczebel oburącz, przycisnęłam czoło do napiętych dłoni. Oddychaj – upomniałam się. – Oddychaj!

Rozległ się złowrogi szczęk. Zamknęłam oczy, by stłumić zawrót głowy.

Puściły wsporniki mocujące od góry drabinę do ściany. Metaliczny grzechot przeszedł w piskliwy jęk, gdy zerwały się następne… Z krzykiem uwięzłym w krtani patrzyłam, jak drabina odchyla się do tyłu. Gotowa runąć na plecy, przywarłam do niej całym ciałem – aż w końcu poddała się ciążeniu.

Wszystko działo się tak szybko… Krokwie i świetliki zawirowały przed oczami. Poleciałam w dół, gdy nagle drabina zatrzymała się pod kątem prostym do ściany, kilka metrów nad ziemią. Zawisłam nogami w powietrzu, kurczowo ściskając szczebel.

– Pomocy! – krzyknęłam, kopiąc w pustce.

Drabina obsunęła się niżej. But ześliznął mi się ze stopy, zawisł na palcach i spadł. Jego lot na podłogę trwał stanowczo za długo.

Naciągnięte ramiona bolały już tak bardzo, że zagryzłam język.

I nagle, śmiertelnie przerażona, usłyszałam głos Patcha:

– Nie dopuszczaj tego, co ci mówi. Wspinaj się dalej. Drabina wcale nie puściła.

– Nie mogę – zaszlochałam. – Spadnę!

– Zamknij oczy. Idź tylko za moim głosem. Przełknąwszy ślinę, zdołałam przymknąć oczy. Słuchając jego wskazówek, poczułam, że nogi nie wiszą w próżni, tylko opieram się na szczeblu. Zdeterminowana, by przyjmować wszystko, co mi powie, czekałam, aż powrócę do rzeczywistości. Nie mylił się. Stałam na drabinie, która wcale nie odpadła od ściany. Opanowując lęk, podjęłam wspinaczkę.