Na górze niepewnie przysiadłam na najbliższej krokwi. Objęłam ją ramionami i zrobiłam wymach prawą nogą. Przed sobą miałam mur, a szyb, niestety, w tyle. Ostrożnie przyklękłam i zaczęłam się pomału przesuwać w stronę przeciwległego krańca sali.
Za późno!
Jules wspinał się tak szybko, że teraz dzieliło mnie od niego zaledwie pięć metrów. Wlazł na krokiew i podtrzymując się rękoma, ruszył za mną. Na wewnętrznej stronie jego nadgarstka spostrzegłam równoległe do dłoni jakby nacięcie, prawie całkiem czarne. Kto inny pomyślałby, że to pewnie szrama, ale ja momentalnie poczułam, że jesteśmy związani… O naszym pochodzeniu świadczyły identyczne znamiona.
Siedzieliśmy okrakiem naprzeciwko siebie. Był trzy metry dalej.
– Ostatnie życzenie? – spytał.
Mimo oszołomienia, zerknęłam w dół.
Patch nadal leżał na podłodze, bez ruchu, jak nieżywy. Zapragnęłam ponownie przeżyć każdą chwilę z nim spędzoną. Choć jeszcze jeden zagadkowy uśmiech, wspólne rozbawienie. Jeszcze jeden elektryzujący pocałunek. Spotkałam go, nieświadoma, że to właśnie jego szukałam cale życie. Wkroczył w nie zbyt późno i odchodził za szybko. Przypomniało mi się, jak mówił, że poświęci dla mnie wszystko. I spełnił obietnicę. Wyrzekł się ludzkiego ciała, aby mnie ocalić.
Zachwiałam się raptownie, ale pochyliwszy się, odzyskałam równowagę.
Śmiech Julesa rozbrzmiewał echem jak zimny szept.
– Możesz spaść, dla mnie to bez różnicy, oszczędzę naboi.
– A dla mnie to jednak ważne – odparłam cicho, ale stanowczo. – Łączą nas więzy krwi. – Lekko uniosłam dłoń, pokazując znamię. – Jestem twoją potomkinią. Jeśli poświęcę własną krew, Patch stanie się człowiekiem, a ty zginiesz. Tak mówi Księga Henocha.
Świdrował mnie zmatowiałym wzrokiem, chłonąc i ważąc każde słowo. Na twarz wystąpił mu rumieniec; wyczułam, że mi wierzy.
– Ty… – parsknął.
Dopadł mnie w dzikim szale, sięgając po rewolwer. Oczy zapiekły od łez. Bez chwili namysłu rzuciłam się w dół.
ROZDZIAŁ 30
Drzwi otwierały się i zamykały. Czekałam na odgłos kroków, ale w ciszy słyszałam tylko powolne, rytmiczne tykanie zegara.
Dźwięk powoli przygasał. Na chwilę ogarnęła mnie obawa, czy nie umilknie na zawsze, i niepewność, co się wtedy stanie.
Nagle tykanie zagłuszyła jakaś eteryczna, ale żywsza melodia, trzepot, który dodał mi otuchy. Skrzydła – pomyślałam. – Przylecieli po mnie.
W oczekiwaniu wstrzymałam oddech. Wtem zegar zaczął się cofać, ale jego rytm nie osłabł, tylko stał się żwawszy. Moje ciało objęła jakby płynna spirala i wessał mnie wir. Powędrowałam w głąb siebie, w ciepły mroczny rejon.
Otwierając oczy, ujrzałam znajomą dębową boazerię na skośnym suficie. Mój pokój! Pewna, że nic mi nie grozi, przypomniałam sobie, gdzie byłam przed chwilą. W sali gimnastycznej z Julesem.
Przeszły mnie ciarki.
– Patch? – odezwałam się, schrypnięta ze zmęczenia. Nie mogąc podnieść się na łóżku, stłumiłam łzy. Coś mi dolegało. Bolały mnie wszystkie mięśnie, kości, tak jakbym się stała jedną wielką raną.
Za drzwiami coś się poruszyło. Patch stał oparty o framugę, smutny. Usta miał ściągnięte. Spojrzenie zamyślone jak nigdy dotąd – ale opiekuńcze.
– Nieźle się spisałaś – powiedział. – Ale przydałoby ci się jeszcze parę lekcji boksu.
Przypomniałam sobie wszystko. Zebrało mi się na płacz.
– Co się stało? Gdzie Jules? Skąd się tutaj wzięłam? – głos załamał mi się z lęku. – Rzuciłam się z krokwi.
– Nie lada odwaga – odparł, wchodząc do pokoju. Zamknął za sobą drzwi, jakby przed całym czyhającym na nas złem. Jakby chciał mnie odgrodzić od niedawnych zdarzeń.
Podszedł do łóżka i siadł przy mnie.
– Co jeszcze pamiętasz?
Starałam się przywołać i uporządkować wspomnienia. Pamiętałam łopot skrzydeł tuż po chwili, kiedy się puściłam krokwi. Byłam pewna, że umieram i że jakiś anioł przyleciał, by zabrać do nieba moją duszę.
– Nie żyję, prawda? – zapytałam cicho, wystraszona. -Jestem duchem?
– Gdy skoczyłaś, twoja ofiara uśmierciła Julesa i logicznie rzecz biorąc, wraz z twoim powrotem on też powinien wrócić… Ale jako pozbawiony duszy, był już niezdolny do wskrzeszenia swojego ciała.
– To ja wróciłam? – spytałam, licząc, że moje nadzieje jednak nie są płonne.
– Nie przyjąłem twojej ofiary. Odmówiłem.
Ułożyłam usta, by westchnąć: „Aha", ale niecierpliwie zapytałam:
– To znaczy, że dla mnie zrzekłeś się ludzkiego ciała? Ujął mnie za owiniętą bandażami rękę, wciąż pulsującą z bólu od ciosów zadanych Julesowi. Niespiesznie ucałował palce, ze wzrokiem utkwionym w moich oczach.
– Cóż bym miał z tego ciała, nie mogąc być z tobą? Przyciągnął mnie do siebie, zapłakaną i oparł moją głowę na piersi. Panika odeszła i poczułam, że teraz już na pewno nic mi nie zagraża.
Poderwałam się nagle. Skoro nie przyjął ofiary, to…
– Ocaliłeś mi życie. Odwróć się – nakazałam surowo. Zrobił to, z chytrym uśmieszkiem. Uniosłam jego T-shirt aż do ramion. Plecy miał nieskazitelne, gładziusieńkie. Blizny zniknęły.
– Skrzydeł nie widać – oznajmił. – Są metafizyczne.
– Czyli, że teraz jesteś aniołem stróżem. – Jeszcze nie potrafiłam objąć tego umysłem, ale równocześnie poczułam zdumienie, ciekawość, no i… rozkosz.
– Twoim stróżem.
– Naprawdę? Na czym właściwie polega to, co robisz?
– Strzegę twojego ciała. – Uśmiechnął się szerzej. – A ponieważ traktuję swoją pracę bardzo serio, będę się musiał z nim zapoznać bliżej…
W brzuchu zerwał mi się do lotu cały rój motyli.
– To znaczy, że czujesz dotyk? Uciszył mnie na moment.
– Nie, ale przynajmniej skreślili mnie z czarnej listy. Z dołu dobiegł hałas otwierających się drzwi garażu.
– Mama! – aż się zachłysnęłam. Zegar na nocnym stoliku wskazywał drugą nad ranem. – Pewno otworzyli most. Jak to jest z tym stróżowaniem? Czy tylko ja cię widzę? Inni nie?
Spojrzał na mnie jakby z nadzieją, że żartuję.
– Jesteś widzialny? – pisnęłam. – Nie możesz tu zostać! -Chciałam go zepchnąć z łóżka, ale przyhamowało mnie silne ukłucie pod żebrem. – Zabije mnie, jak cię tu zastanie. Umiesz chodzić po drzewach? No, powiedz, że umiesz!
Uśmiechnął się.
– Potrafię łatać.
Aha, no tak, faktycznie.
– Była tu już policja i straż pożarna – powiedział. – Z sypialni nic nie zostało, ale powstrzymali ogień. Policjanci jeszcze wrócą. Mają kilka pytań. Bo chyba szukali cię pod komórką, z której ich wezwałaś.
– Jules mi ją odebrał. Patch skinął głową.
– Domyśliłem się. Możesz im mówić, co chcesz, tylko nie mieszaj mnie do sprawy. – Otworzył okno. – I jeszcze jedno. Vee zdążyła dotrzeć na policję. Lekarze uratowali Elliota. Teraz jest w szpitalu, ale się wyliże.
Na dole zamknęły się drzwi. Mama weszła do środka.
– Nora? – zawołała. Cisnęła na stolik w sieni torebkę i klucze. Na drewnianej podłodze zastukały jej obcasy, nienormalnie szybko. – Nora! Na drzwiach jest policyjna taśma! Co się tutaj dzieje?!
Obróciłam się do okna. Patch zniknął, ale na szybie od zewnątrz zostało jedno czarne pióro. Przylepione, bo szyba nie wyschła po wczorajszym deszczu albo zrządzeniem sił anielskich.