Klasa wybuchnęła śmiechem. Opuściłam ręce na kolana.
– Jest odważna – stwierdził Patch i znów trącił mnie nogą.
Jakby tego było mało, spiekłam raka.
– Świetnie! Doskonale! – z uśmiechem zawołał trener, podekscytowany, że bierzemy czynny udział w lekcji.
– Naczynka krwionośne na twarzy Nory rozszerzają się i jej skóra się rozgrzewa – oznajmił Patch. – Wie, że jest oceniana. Lubi być w centrum uwagi, ale nie do końca potrafi temu sprostać.
– Wcale się nie rumienię.
– Denerwuje się – dodał. – Głaszcze się po ramieniu, żeby odwrócić uwagę od twarzy i skierować ją na sylwetkę, A może na skórę. To jej silne atuty.
Zatkało mnie. Żartuje – pomyślałam. – Nie, jest walnięty. Nie miałam bladego pojęcia, jak się postępuje z wariatami, i było to widać. Poczułam się tak, jakbym nasze dotychczasowe spotkania spędziła wyłącznie na wpatrywaniu się w niego z otwartą buzią. Gdybym miała złudzenia, że dotrzymam mu kroku, musiałabym obchodzić się z nim inaczej.
Oparłam dłonie płasko na stole i uniosłam brodę, próbując w ten sposób pokazać, że mimo wszystko mam swoją godność.
– To śmieszne – powiedziałam.
Wyciągnąwszy rękę z przesadną przebiegłością, Patch zwiesił ją na oparciu mojego krzesła. Uległam dziwnemu wrażeniu, że groźba ta jest skierowana wyłącznie do mnie i że ani trochę mu nie zależy, jak to odbierze klasa. Rozległy się śmiechy, ale on zdawał się nic nie słyszeć. Siedział ze wzrokiem utkwionym w moich oczach, tak że przez chwilę wydawało mi się, jakby rzeźbił dla nas obojga w powietrzu intymny świat, do którego nikt nie ma dostępu.
– Wrażliwa – rzeki bezgłośnie.
Przy blokowałam kostkami nogi krzesła i gwałtownie wysuwając się do przodu, poczułam, jak jego ręka spada z oparcia. Wcale nie jestem wrażliwa.
– Otóż właśnie! – powiedział trener. – Biologia w ruchu.
– Czy teraz już moglibyśmy pomówić o życiu płciowym? – zapytała Vee.
– Jutro. Przeczytajcie rozdział siódmy i bądźcie gotowi do dyskusji.
Zadzwonił dzwonek i Patch odstawił swoje krzesło na miejsce.
– Fajnie było. Trzeba by to kiedyś powtórzyć.
Zanim zdołałam wymyślić coś bardziej zwięzłego niż „nie, dzięki", przecisnął się za mną i zniknął za drzwiami.
– Piszę petycję o wylanie trenera – oznajmiła Vee, podchodząc do mojego stołu. – Co to miało być? Rozwodnione porno. Niewiele brakowało, a kazałby wam zająć na tym stole pozycję horyzontalną, na golasa, przystąpić do aktu prokreacji i…
Przygwoździłam ją spojrzeniem, które mówiło: „Sądzisz, że mam ochotę na powtórkę?".
– Tak – prowokacyjnie odparła Vee, robiąc krok w tył.
– Muszę pogadać z trenerem. Spotykamy się za dziesięć minut pod twoją szafką.
– Jasne.
Podeszłam do biurka McConaughy'ego, za którym siedział, pochylony nad rozkładem meczów koszykarskich. Wszystkie te iksy i zera sprawiały wrażenie, jakby grał w kółko i krzyżyk.
– Co tam, Noro? – spytał, nie patrząc na mnie. – Słucham, o co chodzi?
– Chciałabym panu powiedzieć, że przez to nowe rozsadzenie i temat lekcji czuję się nieswojo.
Trener oparł się na krześle i założył ręce za głowę.
– A ja jestem z tego rozsadzenia zadowolony, tak jak z obrony „każdy swego", którą opracowuję na sobotni mecz.
Podsunęłam mu pod nos szkolny kodeks praw i obowiązków ucznia.
– Zgodnie z prawem uczeń nie może czuć się zagrożony na terenie szkoły.
– Czujesz się zagrożona?
– Czuję się nieswojo. I chciałabym panu zaproponować pewne rozwiązanie tego problemu. – Nie przerwał mi, więc śmiało wzięłam wdech. – Udzielę korepetycji z biologii wskazanemu przez pana uczniowi, jeżeli znów posadzi mnie pan z Vee.
– Patchowi przydałby się korepetytor. Udało mi się nie zazgrzytać zębami.
– Ale to wbrew mojej prośbie.
– Widziałaś go dzisiaj? Zaangażował się w dyskusję. Cały rok się nie odzywał, a kiedy posadziłem go z tobą: bingo! Na pewno poprawi sobie u mnie ocenę.
– A Vee sobie pogorszy.
– Tak bywa, kiedy nie można rozglądać się na boki w poszukiwaniu poprawnej odpowiedzi – odparł sucho.
– Vee jest po prostu niezbyt pilna. Pomogę jej.
– Nic z tego. – Zerknąwszy na zegarek, dodał: – Spóźnię się na spotkanie. Masz do mnie coś jeszcze?
Chciałam wycisnąć z siebie dodatkowy argument, ale najwyraźniej zabrakło mi weny.
– Spróbuj posiedzieć na nowym miejscu jeszcze parę tygodni. Aha, jeśli chodzi o uczenie Patcha, mówiłem poważnie. Wezmę pod uwagę twoją kandydaturę.
Nie czekając na odpowiedź, McConaughy zagwizdał melodię z teleturnieju Va banąue i wyszedł z sali.
O siódmej niebo groźnie pociemniało atramentowym błękitem. Zasunęłam zamek płaszcza pod szyję, by nie zmarznąć. Vee i ja wracałyśmy na parking po seansie Ofiary. Recenzowałam filmy dla e-zinu, a że obejrzałam już co drugi z wyświetlanych w tym kinie, stwierdziłyśmy, że pozostaje nam najnowszy wielkomiejski thriller.
– W życiu nie widziałam bardziej pokopanego filmu. Od dziś z założenia nie oglądamy niczego, co może kojarzyć się z horrorem – zarządziła Vee.
Nie miałam nic przeciwko temu. Biorąc pod uwagę, że zeszłej nocy ktoś czaił się pod moim oknem, i dokładając do tego obejrzany właśnie klasyczny dreszczowiec – zaczynała mnie ogarniać lekka paranoja.
– Wyobrażasz sobie? – szepnęła Vee. – Żyjesz, nie mając pojęcia, że utrzymują cię przy życiu tylko po to, żeby cię złożyć w ofierze.
Wzdrygnęłyśmy się.
– I co to za pomysł z tym ołtarzem? – ciągnęła, drażniąco nieświadoma, że zamiast o filmie wolałabym pogadać o cyklu życiowym grzybów. – Dlaczego ten zbir podpalił kamień, nim ją związał? A jak usłyszałam to skwierczenie ciała…
– Okej! – prawie wrzasnęłam. – Gdzie teraz?
– Jeszcze ci tylko powiem, że jak mnie ktoś tak pocałuje, od razu się wyrzygam. I co on mial na tych wargach? Ohydztwo to za słabe słowo. Był umalowany, prawda? Bo przecież nikt naprawdę nie ma takich ust…
– Muszę oddać recenzję przed północą – wcięłam się jej w zdanie.
– Dobra, więc do biblioteki? – Vee otworzyła drzwiczki swojego fioletowego dodgea neona, rocznik dziewięćdziesiąty piąty. – Jesteś strasznie przewrażliwiona, wiesz?
Wśliznęłam się na siedzenie obok kierowcy.
– Wszystko przez ten film – odparłam.
I podglądacza pod moim oknem zeszłej nocy.
– Nie chodzi mi tylko o dziś. Zauważyłam – figlarnie wykrzywiła usta – że wczoraj też ostatnie pół godziny biologii przesiedziałaś wyjątkowo rozdrażniona.
– Wielkie mi odkrycie. To przez Patcha.
Vee zamrugała rzęsami do lusterka wstecznego. Poprawiła lusterko, żeby się lepiej przyjrzeć swoim zębom. Oblizała je w wyćwiczonym uśmiechu.
– Muszę przyznać, że kręci mnie ta jego ciemna strona. Nie miałam zamiaru jej zdradzać, że nie jest w tym odosobniona. Patch pociągał mnie jak jeszcze nikt dotąd.
Był między nami mroczny magnetyzm. W jego obecności czułam się jak na skraju kuszącego zagrożenia. Tak jakby w każdej chwili miał mnie z tej krawędzi zepchnąć.
– Jak to słyszę, mam ochotę… – urwałam, niepewna, co właściwie wywołuje we mnie urok Patcha. Coś nieprzyjemnego.
– Jak mi teraz powiesz, że nie jest przystojny – powiedziała Vee – obiecuję nigdy więcej o nim nie wspominać.
Postanowiłam włączyć radio, uznając, że zamiast psuć sobie wieczór – abstrakcyjnym, ale zawsze – towarzystwem Patcha, trzeba zająć się czymś milszym. Codzienne siedzenie obok niego przez godzinę, pięć dni w tygodniu i tak już przekraczało moje siły. Stwierdziłam, że wieczorów na pewno mu nie oddam.