Выбрать главу

– No więc? – naciskała Vee.

– Może i jest przystojny. Ale nie mnie o tym decydować. W tej sprawie nie mogę być obiektywna, sorry.

– Co to niby znaczy?

– To znaczy, że nawet gdyby był przepiękny, widziałabym wyłącznie jego osobowość.

– Nie przepiękny. Jest… nieokrzesany. Seksy. Wzniosłam oczy do nieba.

Vee wcisnęła hamulec i zatrąbiła na auto, które zatrzymało się przed nami.

– No co? Nie zgadzasz się? Czy drań to nie twój typ?

– Nie mam swojego typu – dodałam. – Nie jestem tak ograniczona.

– Gorzej, kochanie – odparła Vee ze śmiechem. – Chodzi o to, że właśnie jesteś ograniczona. Pokurczona w sobie. Pole widzenia masz szerokie jak mikroorganizm. Nie ma w szkole chłopaka, w którym byś się zakochała.

– Nieprawda – odpowiedziałam machinalnie, ale zaraz potem zastanowiło mnie, na ile ta odpowiedź jest ścisła. Dotychczas nikim poważnie się nie interesowałam. Czy to coś dziwnego? – Nie chodzi o chłopaka, tylko… o miłość. Jeszcze jej nie spotkałam.

– Nie chodzi o miłość – rzekła Vee. – Tylko o frajdę. Niepewna, uniosłam brwi.

– Co może być fajnego w całowaniu się z chłopakiem, którego nie znam… na którym mi nie zależy?

– Chyba nie uważasz na biologii. To polega na czymś ważniejszym niż całowanie.

– Aha – odparłam mądrym tonem. – Zasoby genetyczne są już tak wypaczone, że nie ma sensu, abym się jeszcze do nich dokładała.

– Chcesz wiedzieć, kto według mnie byłby dobry?

– Dobry?

– Dobry – powtórzyła z uśmiechem niewiniątka.

– Niespecjalnie.

– Twój kolega z ławki.

– Nie nazywaj go tak – upomniałam. – Kolega ma pozytywną konotację.

Vee wcisnęła się na miejsce parkingowe tuż obok wejścia do biblioteki i wyłączyła silnik.

– Nie zdarza ci się fantazjować, że go całujesz? Ani razu nie zerkałaś w bok z pragnieniem, żeby paść mu w ramiona i wpić się w niego ustami?

Rzuciłam jej spojrzenie mające wyrażać odrazę. -A ty?

Vee uśmiechnęła się szeroko.

Usiłowałam sobie wyobrazić, jak zachowałby się Patch, gdyby się o tym dowiedział. Mimo że znałam go słabo, jego awersję do Vee poczułam niemal fizycznie.

– Zasługujesz na kogoś lepszego – oznajmiłam.

– Uważaj – odparła z jękiem – bo zaraz zacznę go pożądać jeszcze bardziej.

Zajęłyśmy stół na środkowym piętrze biblioteki, obok działu „literatura erotyczna". Uruchomiłam laptop i napisałam: „Ofiara, dwie i pół gwiazdki". Chyba trochę się zagalopowałam z krytycyzmem, ale pochłonięta masą spraw, nie byłam w stanie ocenić filmu sprawiedliwie.

Vee otworzyła torebkę jabłkowych chrupek.

– Masz ochotę?

– Nie, dzięki. Zajrzała do torebki.

– Jak nie, będę musiała zjeść je sama. A naprawdę nie chcę.

Vee była na diecie owocowej według schematu: w jednym dniu trzy czerwone, dwa granatowe, garść zielonych… Wyjęła kolejną chrupkę i przyjrzała się jej z uwagą.

– Jaki to właściwie kolor? – zapytałam.

– Wymiotna zieleń Granny Smith. Zdaje się.

W tej samej chwili na krawędzi naszego stołu przysiadła Marcie Millar, która jako jedyna w historii naszej szkoły już w drugiej klasie należała do zespołu cheerleaderek na uniwersytecie. Jasnorude włosy miała nisko zaplecione w warkoczyki, a twarz – jak zwykle – ukryła pod toną podkładu. Musiała zużyć pól buteleczki, bo na jej skórze nie było znać nawet śladu piegów. Piegów Marcie nie widziałam od siódmej klasy, czyli od roku, w którym odkryła Mary Kay. Brzeg jej spódniczki i skraj bielizny dzieliły może dwa centymetry… o ile w ogóle założyła majtki.

– Heja, grubasie – powiedziała do Vee.

– Heja, straszydło.

– Moja mama szuka modelki na ten weekend. Płacą dziewięć dolarów za godzinę. Pomyślałam, że cię to zainteresuje.

Mama Marcie jest kierowniczką miejscowego JCPenney i w każdy weekend zatrudnia Marcie i inne cheerleaderki do demonstrowania bikini w oknach wystawowych sklepu od strony jezdni.

– Strasznie trudno jej znaleźć modelki do dużych rozmiarów bielizny – dorzuciła Marcie.

– Masz coś między zębami – odcięła się Vee. – W szparze z przodu. Chyba czekoladkę na przeczyszczenie.

Marcie oblizała zęby i podniosła się z miejsca. Kiedy odchodziła, kołysząc biodrami, Vee wsadziła sobie palec w usta na znak, że zbiera jej się na wymioty.

– Niech się cieszy, że spotkała nas tutaj – szepnęła do mnie. – Niech się cieszy, że nie natknęła się na nas w ciemnej ulicy… Częstuj się, to ostatnia szansa.

– Nie, dziękuję.

Vee wyszła, żeby wyrzucić resztę chrupek. Po kilku minutach wróciła z jakimś romansem w ręku. Usiadła przy mnie i pokazując mi okładkę książki, powiedziała:

– Kiedyś to będziemy my. Porwą nas półnadzy kowboje. Ciekawe, jak się całuje wargi spalone słońcem, zaskorupiałe od biota?

– Sprośnie – odmruknęłam, pisząc.

– Skoro o tym mowa – niespodziewanie podniosła glos. -Otóż i nasz facet.

Przerwałam pisanie, by zerknąć ponad ekranem – i zamarło mi serce. W kolejce po drugiej stronie sali stał Patch. Odwrócił się, jakby wyczuwając, że go obserwuję. Nasze oczy spotkały się na jedną, dwie, aż trzy sekundy. Poddałam się, ale przedtem zdążyłam spostrzec jego leniwy uśmiech.

Serce biło mi nierówno i postanowiłam wziąć się w garść. Tą drogą nie pójdę. Absolutnie. Nie z nim. Chyba żebym postradała zmysły.

– Chodźmy – poprosiłam Vee.

Zamknęłam laptop, włożyłam go do torby i zasunęłam zamek. Upychając książki w plecaku, upuściłam kilka na podłogę.

– Nie mogę się zorientować, jaki tytuł trzyma… Zaraz… Jak podejść ofiarę.

– Na pewno by nie pożyczył czegoś takiego – odparłam bez przekonania.

– Albo to, albo Jak bez wysiłku emanować seksem.

– Ciii! – syknęłam.

– Uspokój się, nie słyszy. Rozmawia z bibliotekarką. Podaje jej książkę.

Sprawdziwszy to szybkim spojrzeniem, stwierdziłam, że jeśli wyjdziemy teraz, na pewno spotkamy go przy drzwiach wyjściowych. A wtedy będę musiała się do niego odezwać. Usiadłam więc na krześle, niby szukając czegoś pilnie po kieszeniach, kiedy on kończył dopełniać formalności.

– Nie sądzisz, że to upiorne, że jest tu w tym samym czasie co my? – zapytała Vee.

– A ty?

– Myślę, że cię śledzi.

– Według mnie to zbieg okoliczności.

Choć nie tak do końca. Gdybym miała zrobić spis dziesięciu miejsc, w których zawsze pod wieczór spodziewałabym się spotkać Patcha, biblioteka publiczna by się w nim nie znalazła. Biblioteka nie trafiłaby nawet do pierwszej setki. Więc po co przyszedł?

– Patch! – powiedziała Vee scenicznym szeptem. – Polujesz na Norę?

Zamknęłam jej usta ręką.

– Przestań. Serio. – Przybrałam surową minę.

– Mogę się założyć, że cię śledzi – odparła Vee, odpychając moją rękę. – Mogę się założyć, robi to nie pierwszy raz. Mogę się założyć, że przydzielili mu kuratora. Powinnyśmy się zakraść do sekretariatu. Na pewno wszystko ma w kartotece ucznia.

– Nie będziemy się zakradać do żadnego sekretariatu!

– Mogłabym odwracać uwagę ludzi od drzwi. Znam się na tym. Nikt nie zauważy, że wchodzisz. Poszpiegowałybyśmy sobie.

– Nie jesteśmy szpiegami.

– Znasz jego nazwisko? – spytała Vee. -Nie.

– Wiesz coś o nim?