Выбрать главу

– Nie. I wolę, żeby tak zostało.

– No co ty? Uwielbiasz tajemnice, a lepsza się nam już nie trafi.

– Najlepsze są historie z trupem w roli głównej. My trupa nie mamy.

– Na razie! – pisnęła Vee.

Wyjęłam z plecaka buteleczkę, wysypałam z niej dwie tabletki żelaza i połknęłam je bez rozgryzania.

Vee gwałtownie przyhamowała dodge'a na podjeździe swojego domu. Wyłączyła silnik i pomachała mi przed nosem kluczykami.

– Nie odwieziesz mnie? – spytałam. Trochę bez sensu, bo z góry wiedziałam, co odpowie.

– Jest mgła.

– Łaciata.

– No, proszę – uśmiechnęła się. – Bez przerwy o nim myślisz. Zresztą wcale ci się nie dziwię. Sama mam nadzieję, że mi się dziś przyśni.

Fuj.

– No a pod twoim domem mgła zawsze jest gęstsza -ciągnęła Vee. – Po zmroku to coś potwornego.

– Bardzo ci dziękuję – odparłam, zabierając jej kluczyki.

– Czy to moja wina? Poproś mamę, żebyście się przeniosły trochę bliżej. Powiedz, że otworzyli nowy klub o nazwie „cywilizacja" i najwyższy czas, żebyście się do niego zapisały.

– Pewnie mam podjechać tu jutro przed szkołą?

– Najlepiej o wpół do ósmej. Stawiam śniadanie.

– Oby było dobre.

– Bądź miła dla mojego maleństwa. – Poklepała deskę rozdzielczą. – Tylko nie za miła. Niech sobie nie pomyśli, że gdzieś może mu być lepiej.

W drodze do domu pozwoliłam myślom powędrować na chwilę w stronę Patcha. Vee ma rację – jest w nim coś niesamowicie ponętnego. I niesamowicie strasznego. Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że ma w sobie coś… złego. O tym, że lubi się ze mną przekomarzać, wiedziałam od początku, ale czym innym było drażnienie się ze mną w klasie, a zupełnie czymś innym to, że – by mnie wpienić – najwyraźniej specjalnie polazł za mną aż do biblioteki. Zapewne nikt nie zadałby sobie tyle trudu, no chyba że miałby ważny powód.

W połowie drogi do domu z unoszących się w powietrzu mizernych chmur spadł deszcz. Skupiona na przemian na jezdni i kontrolkach przy kierownicy, usiłowałam znaleźć włącznik wycieraczek.

Nad głową zamrugały mi lampy uliczne. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zbiera się na burzę. Przy tej bliskości oceanu pogoda zmienia się bez przerwy i w każdej chwili zwykła ulewa może przejść w powódź z piorunami. Dodałam gazu.

Oświetlenie ulicy znów zamigotało. Po szyi przeszły mi ciarki i włoski na ramionach stanęły dęba. Mój szósty zmysł znalazł się w stanie najwyższej czujności. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może ktoś mnie śledzi. W lusterku wstecznym nie widziałam żadnych świateł. Przede mną też nikt nie jechał. Byłam zupełnie sama, co nie napawało mnie zbytnim optymizmem. Przyspieszyłam do siedemdziesięciu pięciu.

Gdy w końcu włączyłam wycieraczki, okazało się, że przy największej prędkości nie radzą sobie z walącym w szybę deszczem. Na skrzyżowaniu zapaliło się żółte światło. Hamując, sprawdziłam, czy droga jest wolna, i ruszyłam naprzód.

Zanim do mnie dotarło, że na maskę wpada jakiś ciemny kształt, usłyszałam uderzenie.

Krzyknęłam, wciskając hamulec. Sylwetka grzmotnęła o szybę z przeraźliwym hukiem.

Odruchowo z całych sił skręciłam kierownicę w prawo. Autem zarzuciło tak mocno, że wpadło w ruch wirowy. Postać sturlała się i zniknęła pod maską.

Wstrzymując oddech, ścisnęłam rękami kierownicę, aż mi pobielały kostki. Zdjęłam nogi z pedałów. Samochód szarpnął i zamarł.

Kilka metrów dalej siedział skulony facet i obserwował mnie. Wcale nie wyglądał… na rannego.

Był cały ubrany na czarno i zlewał się z ciemnością, więc niewiele mogłam dojrzeć. Starając się rozróżnić jego rysy, dopiero po chwili spostrzegłam, że miał na twarzy kominiarkę.

Wstał z ziemi i zbliżył się do samochodu. Naparł rękami na okno od strony kierowcy. Nasz wzrok połączył się przez otwory w kominiarce. Jego oczy zabłysły złowrogo.

Znowu walnął w okno, aż zadrżała szyba między nami.

Włączyłam stacyjkę, próbując równocześnie wrzucić pierwszy bieg, wcisnąć pedał gazu i zwolnić sprzęgło. Roz ruszałam silnik, ale auto znów szarpnęło i padło.

Kiedy ponownie uruchamiałam silnik, usłyszałam okropny metaliczny trzask. Przerażona zobaczyłam, jak drzwiczki pomału się wyginają. Facet… wyrywał je z zawiasów.

Wrzuciłam jedynkę. Stopy ześlizgiwały się z pedałów. Pilnik zaryczał, a wskaźnik obrotów na minutę przesunął się na czerwone pole.

W eksplozji szkła nieznajomy przebił okno pięścią na wylot. Na oślep wymacał moje ramię i wpił się w nie palcami. Wrzasnęłam ochryple, wcisnęłam pedał gazu i zwolniłam sprzęgło. Dodge ruszył z piskiem opon. Trzymając mnie za ramię, facet zaczął biec przy aucie, ale szybko się poddał.

Pędzona adrenaliną, pomknęłam naprzód. Sprawdziłam w lusterku, czy tamten mnie nie goni i przekręciłam je na bok. Musiałam zacisnąć wargi, żeby się nie rozryczeć.

ROZDZIAŁ 4

Pędząc Hawthorne Lane, minęłam dom, zawróciłam, na skróty wjechałam w Beech i skierowałam się do śródmieścia. Wystukałam numer Vee.

– Coś się wydarzyło… ja… on… no i… znikąd. Auto…

– Przerywa. Co?

Wytarłam nos grzbietem dłoni. Cała się trzęsłam.

– Pojawił się znikąd. -Kto?

– On… – starałam się ogarnąć myśli i zmienić je w słowa. – Wyskoczył mi na maskę!!!

– O kurde. Kurdekurdekurde. Potrąciłaś jelenia? Nic się nie stało? Może to był Bambi? – Vee naraz jęknęła i zawyła. – A co z dodge'em?

Otworzyłam usta, ale mi się wcięła.

– Nieważne. Mam ubezpieczenie. Tylko powiedz, że moje maleństwo nie jest upaćkane szczątkami jelenia… Tak czy nie?

Cokolwiek chciałam jej zdradzić, zlewało się z nocą. Mylił wyprzedzały sensy o dwa kroki. Jeleń… Może jednak udałoby mi się wcisnąć Vee, że potrąciłam jelenia. Chciałam się jej zwierzyć, ale z drugiej strony nie miałam zamiaru wyjść na rąbniętą. Bo jak mogłabym wytłumaczyć, że widziałam, jak potrącony przeze mnie facet wstaje z ziemi I bierze się do wyrywania drzwi auta? Rozluźniłam kołnierz bluzki i obnażyłam bark, by sprawdzić, czy w miejscu, gdzie mnie ściskał, nie mam czerwonych śladów, ale nic takiego wpostrzegłam…

Raptem oprzytomniałam. Po co w ogóle zaprzeczać, że to się zdarzyło? Przecież widziałam wszystko na własne uczy. Nie ubzdurałam sobie tego.

– Do jasnej ciasnej! – odezwała się Vee. – Nie chcesz odpowiedzieć. Jeleń pewnie utkwił między reflektorami. Jeździsz z nim na przodzie jak z pługiem śnieżnym, tak?

– Mogę się przespać u ciebie?

Zapragnęłam wyrwać się i z tego auta, i z ciemności. Gdy nagle natchnęła mnie myśl, że aby się dostać do domu Vee, będę musiała wracać przez skrzyżowanie, na którym potrąciłam gościa.

– Siedzę w swoim pokoju – odparła Vee. – Wpuścisz się sama. To na razie.

Kurczowo ściskając kierownicę, brnęłam poprzez strugi deszczu z nadzieją, że przy Hawthorne Lane zapali się zielone światło. Los mi sprzyjał. Śmignęłam przez skrzyżowanie, cały czas patrząc naprzód i równocześnie zerkając na pobocze. W mroku nie spostrzegłam nawet śladu faceta w kominiarce.

Dziesięć minut później zaparkowałam dodge'a na podjeździe Vee. Drzwi auta były poważnie uszkodzone, więc żeby wysiąść, musiałam mocno naprzeć na nie nogą.

Podbiegłam do frontowych drzwi, otworzyłam je i pognałam schodami do sutereny.

Vee siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, z notatnikiem na kolanach, słuchawkami w uszach i z iPodem podkręconym na fuli.

– Mam obejrzeć uszkodzenia teraz, czy najpierw przespać się co najmniej siedem godzin? – wrzasnęła, zagłuszając muzykę.