Zapomniała wprowadzić nabój do komory. Zrobiła to i oparła się o ścianę, cofnąwszy się o dwa kroki. Strzeliła nie celując, kiedy zamajaczył nad nią jak demon wyskakujący ze szczeliny w piekle.
Odgłos strzału wypełnił cały pokój. Odbił się od ścian i zagrzmiał w oknach.
Zobaczyła, że nóż rozpada się na kawałki, zobaczyła jego szczątki wylatujące łukiem z prawej ręki Frye’a. Ostra stal zawirowała w powietrzu, iskrząc się przez chwilę w strumieniu światła dobiegającego z otwartego wierzchu lampki nocnej.
Frye zawył, kiedy nóż wymknął mu się z ręki. Upadł do tyłu i przeturlał się na drugą stronę łóżka. Ale wstał równie szybko, jak się przewrócił, trzymając prawą rękę w lewej.
Hilary wiedziała, że go nie postrzeliła. Nie było widać krwi. Kula musiała trafić w nóż, łamiąc i wytrącając mu go z ręki. Ten wstrząs wywołał zapewne w palcach silniejsze pieczenie niż uderzenie batem.
Frye płakał z bólu i ryczał ze wściekłości. Było w tym dzikie brzmienie, przypominające szczekanie szakala, ale na pewno nie był to skowyt wystraszonego zwierzęcia. Nadal miał zamiar ją atakować.
Strzeliła raz jeszcze i wtedy upadł. Tym razem się nie podniósł.
Z krótkim okrzykiem ulgi Hilary oparła się ze zmęczenia o ścianę, ale nie odwracała wzroku od tego miejsca, w którym upadł i teraz leżał zasłonięty przez łóżko.
Żadnego dźwięku.
Żadnego ruchu.
Była niespokojna, ponieważ go nie widziała. Nastawiwszy ucha, zbliżyła się ostrożnie do nóg łóżka, odeszła w głąb pokoju, potem skręciła w lewo, aż wreszcie go zobaczyła.
Leżał na brzuchu na czekoladowobrązowym dywanie. Prawe ramię miał podwinięte pod siebie, lewe natomiast wyprostowane, z dłonią lekko ugiętą. Znieruchomiałe palce mierzyły w czubek jego głowy. Był odwrócony od niej twarzą. Na dywanie z ciemnego pluszu o mieniącym się wzorze trudno było z odległości stwierdzić, czy wsiąkła w niego jakaś krew. Z pewnością nie było na nim żadnej kleistej kałuży, jaką się spodziewała znaleźć. Jeżeli strzał trafił Frye’a w klatkę piersiową, wówczas wyciek krwi mógł się zatrzymać tuż pod nim. Kula mogła go nawet trafić w samo czoło, powodując natychmiastową śmierć i nagłe przerwanie akcji serca; w takim przypadku wypłynęłoby tylko kilka kropel krwi.
Obserwowała go przez jakieś dwie minuty. Nie zauważyła żadnego ruchu, nawet nieznacznego rytmu oddechu.
Umarł?
Zbliżała się do niego powoli i lękliwie.
– Panie Frye?
Żadnej odpowiedzi.
Zabawne, że jeszcze nazywała go „panem Frye”. Po tym wszystkim, co się wydarzyło tego wieczoru, po tym, co próbował jej zrobić, ona nadal zachowywała się konwencjonalnie i uprzejmie. Może dlatego, że nie żył. Kiedy umiera najgorszy człowiek w mieście, to nawet ci, którzy wiedzieli, że był łajdakiem, pojednawczo oddają mu wyrazy szacunku. Umniejszanie wartości zmarłego człowieka to jakby umniejszanie wartości samego siebie. Każdy jest śmiertelny. Poza tym, jeśli się mówi źle o zmarłym, to w jakiś sposób można to zrozumieć jako niesmaczne żartowanie z wielkiej i ostatecznej tajemnicy – i może nawet narażanie się na karę boską za bluźnierstwo.
Wlokła się następna minuta, a Hilary ciągle stała i patrzyła.
– Wie pan co, panie Frye? Myślę, że nie dam panu żadnej szansy. Myślę, że tak od razu wpakuję panu następną kulę. Tak. Strzelę w tył pańskiej głowy.
Nie była oczywiście w stanie tego zrobić. Przemoc nie leżała w jej naturze. Strzelała już raz z tej broni na strzelnicy, krótko potem, jak ją kupiła, ale nigdy nie zabiła żadnej żywej istoty większej od karalucha z chicagowskiego mieszkania. Znalazła w sobie odwagę do zastrzelenia Bruno Frye’a tylko dlatego, że stanowił bezpośrednie zagrożenie i dzięki adrenalinie, która się w niej wydzieliła. Histeria i prymitywny instynkt przetrwania sprawiły, że przez chwilę była zdolna do przemocy. Ale teraz, gdy Frye leżał na podłodze, milczący i znieruchomiały, nie bardziej groźny od sterty brudnych łachów, nie była zdolna pociągnąć za spust. Trudno by jej było też tak stać i patrzeć, jak rozwala mu czaszkę. Już sama myśl o tym sprawiała, że wszystko jej się przewracało w żołądku. Ale jeżeli udawał, to możliwość, że Hilary strzeli mu prosto w czaszkę, powinna sprawić, że przerwie swą grę.
– Prosto w głowę, sukinsynu – powiedziała i strzeliła w sufit.
Nawet nie mrugnął okiem.
Westchnęła i opuściła pistolet.
Nie żył. Był martwy.
Zabiła człowieka.
Lękając się czekających ją spotkań z policją i dziennikarzami, obeszła wyciągnięte ramię Frye’a i skierowała się do drzwi prowadzących na korytarz.
Nagle przestał być martwy.
Był pełen życia. Przechytrzył ją.
Miał stalowe nerwy.
Wysunął w przód to ramię, na którym leżał, zamierzając się nim na Hilary, jakby był wężem; lewą dłonią schwycił ją za kostkę i pociągnął do dołu, krzyczącą i wymachującą ramionami. Przeturlali się, zaplątali we własne ręce i nogi i znowu potoczyli. Jego zęby znalazły się tuż przy jej gardle i kiedy warknął jak pies, zlękła się panicznie, że ją ugryzie, rozerwie szyję i wyssie całą krew. Wepchnęła dłoń pod jego podbródek, odciągnęła głowę od swojej szyi i w tym momencie poturlali się na ścianę z impetem, który wprawił ją w drżenie. Zatrzymali się, oszołomieni i zadyszani; on leżał na niej jak wielka bestia, wstrętna, miażdżąca ją swym ciężarem, wpatrzona w nią pożądliwie. Jego obrzydliwe, zimne oczy były przerażająco blisko, głębokie i puste, a jego oddech cuchnął cebulą i przetrawionym piwem. Włożył jej jedną rękę pod suknię i rozdarł pasek do pończoch, próbując wcisnąć swe wielkie, grube paluchy pod jej majtki i schwycić ją za łono, nie jak kochanek, lecz jak zapaśnik; dławiła się z przerażenia na myśl o zniszczeniu, którego mógł dokonać w jej najdelikatniejszych tkankach, ponieważ wiedziała, że kobietę można w ten sposób nawet zabić, wdzierając się do jej wnętrza, wczepiając się w nie pazurami, rozdzierając i szarpiąc. Zaciekle próbowała mu wydrapać jego kobaltowe oczy i oślepić go, ale szybko odchylił głowę i wtedy oboje nagle zastygli, ponieważ uświadomili sobie, że ona nie wypuściła pistoletu, kiedy ją powalił na podłogę. Broń zaklinowała się między nimi, wylotem lufy mocno przyciśnięta do jego krocza – i choć palce miała zaciśnięte na kabłąku, a nie na samym spuście, dała radę go odwieść i ustawić we właściwym położeniu, gdy tylko zdała sobie sprawę z sytuacji.
Jego ciężka dłoń nadal spoczywała na jej łonie. Plugastwo. Twarda jak podeszwa, upiorna, ohydna dłoń. Parzyła ją nawet pomimo rękawiczki. Już nie szarpał jej majtek. Trząsł się. Jego wielka dłoń się trzęsła.
Ten sukinsyn się boi.
Jego wzrok zdawał się być przymocowany do jej oczu niewidzialną nicią, mocną nicią, którą niełatwo było przerwać. Żadne z nich nie potrafiło odwrócić wzroku.
– Wykonasz jeden ruch – powiedziała słabym głosem – a odstrzelę ci jaja.
Zamrugał.
– Rozumiesz? – zapytała, niezdolna tego zaakcentować.
Chrypiała z wysiłku, a ze strachu brakowało jej oddechu.
Oblizał wargi.
Wolno zamrugał powiekami. Jak jakaś obrzydliwa jaszczurka.
– Zrozumiałeś? – spytała rozkazującym tonem, tym razem z naciskiem.
– Tak.
– Już mnie nie oszukasz.
– Będzie tak, jak mówisz.
Jego głos był głęboki i gburowaty, tak jak przedtem, i nie słychać w nim było cienia załamania. Nic w głosie, oczach czy twarzy nie zmieniło się na niekorzyść stylu tego twardego faceta o wyrobionych mięśniach. Tylko dłoń w rękawiczce nadal nerwowo drgała w miejscu wrażliwego spojenia jej ud.