Выбрать главу

– W porządku – powiedziała. – Życzę sobie, żebyś się ruszał bardzo wolno. Bardzo, bardzo wolno. Kiedy powiem, obrócimy się bardzo powoli, aż ty znajdziesz się na dole, a ja na górze.

Całkiem jasno uświadomiła sobie, że to, co powiedziała, w groteskowy sposób przypomina propozycję ochoczej kochanki w trakcie aktu seksualnego.

– Kiedy ci powiem, i ani sekundę wcześniej, przewrócisz się na bok – dodała.

– Dobrze.

– Ja będę się poruszać razem z tobą.

– Jasne.

– A broń będzie cały czas w tym miejscu.

Jego wzrok był nadal zimny i twardy, ale zniknęły z niego szaleństwo i wściekłość. Świadomość, że mógłby mieć odstrzelone genitalia, nakierowała go z powrotem do realnego świata – przynajmniej na jakiś czas.

Wbiła silniej lufę broni w jego krocze. Skrzywił się z bólu.

– Teraz spokojnie się przewracaj – powiedziała.

Postępował zgodnie z jej nakazami, z przesadną uwagą przewrócił się na bok, a potem na plecy i ani razu nie oderwał od niej wzroku. Wysunął rękę spod jej sukni, kiedy zmieniali ułożenie, ale nie próbował jej odebrać pistoletu.

Schwyciła go lewą dłonią, w prawej ściskając broń, i przekręciła się razem z nim, przyciskając mocno wylot broni do jego krocza. Wreszcie znalazła się na nim, z jednym ramieniem uwięzionym miedzy nimi. Pistolet automatyczny kalibru 32 był nadal strategicznie umiejscowiony.

Prawa dłoń zaczynała jej cierpnąć nie tylko od niewygodnej pozycji, ale i od ściskania z całej siły pistoletu, a bała się go słabiej trzymać. Ściskała broń z taką zapalczywością, że z wysiłku bolały ją palce i całe ramię. Bała się, że on w jakiś sposób wyczuje narastającą słabość w jej ręce albo że mimo woli sama wypuści pistolet, kiedy straci wszelkie czucie w palcach.

– W porządku – powiedziała. – Teraz zejdę z ciebie. Będę trzymała broń w tym samym miejscu i zsunę się obok ciebie. Ty się nie ruszaj. Nawet nie mrugaj oczami.

Patrzył na nią bezmyślnie.

– Zrozumiałeś?

– Tak.

Trzymając pistolet na jego genitaliach, oderwała się od niego, jakby wstawała z nitroglicerynowego łoża. Mięśnie jego brzucha były boleśnie naprężone z napięcia. Miał suche i szorstkie usta. Ich hałaśliwe oddechy zdawały się wypełniać pokój jak świszczący wiatr, ale miała tak wyostrzony słuch, że wyczuwała nawet delikatne tykanie jej cartiera. Zsunęła się na bok, uklękła i zachwiała, aż wreszcie poderwała się na nogi i szybko umknęła spoza jego zasięgu, zanim mógł ją znowu schwycić.

Usiadł.

– Nie! – krzyknęła.

– Co?

– Masz leżeć.

– Nie zbliżę się do ciebie.

– Leż.

– Uspokój się.

– Leż do cholery!

Nie chciał jej usłuchać. Cały czas siedział.

– A teraz co będzie?

Mierząc do niego z pistoletu, powiedziała:

– Słyszałeś, że masz leżeć. Płasko na plecach. Zrób to. Natychmiast.

Wykrzywił usta w jednym z tych odstręczających uśmiechów, które mu tak dobrze wychodziły.

– A ja zapytałem, co teraz będzie.

Próbował przejąć panowanie nad sytuacją i to się jej nie podobało. Z drugiej jednak strony, jakie to miało znaczenie, czy on tam siedzi, czy leży? Jeśli nawet będzie siedział, to nie będzie mógł wstać i przemierzyć dzielącej ich odległości szybciej, niż ona wpakuje w niego kilka kul.

– Dobrze – powiedziała niechętnie. – Siedź, jeśli musisz. A jeśli tylko zrobisz jakikolwiek ruch w moim kierunku, to właduję w ciebie cały magazynek. Rozrzucę twoje flaki po całym pokoju. Przysięgam na Boga, że to zrobię.

Skrzywił się i skinął głową. Dygocząc dodała:

– Teraz idę do łóżka. Usiądę na nim i zadzwonię na policję.

Szła okrężną drogą, cofając się niczym krab, stawiając za każdym razem jeden mały krok, aż doszła do łóżka. Gdy tylko usiadła i podniosła słuchawkę, Frye przestał być posłuszny. Wstał.

– Ej?

Upuściła słuchawkę i ścisnęła oburącz pistolet, starając się trzymać go stabilnie.

Wyciągnął ręce pojednawczym gestem.

– Czekaj. Poczekaj tylko sekundę. Nie mam zamiaru cię dotknąć.

– Siadaj.

– Nie podejdę blisko.

– Natychmiast siadaj.

– Chcę stąd wyjść – powiedział Frye.

– No pewnie, że musisz chcieć.

– Z tego pokoju i z tego domu.

– Nie.

– Nie będziesz próbowała mnie zastrzelić, jak będę stąd zwyczajnie odchodził.

– Spróbuj tylko, a pożałujesz.

– Nie zrobisz tego – powiedział pewnym głosem. – Ty nie jesteś takim typem, co pociąga za spust, jeśli ma jakiś inny wybór. Nie zabiłabyś mnie z zimną krwią. Nie strzeliłabyś mi w plecy. Nie ty. Nie masz w sobie takiej siły. Jesteś słaba. O wiele za słaba. – Znowu uśmiechnął się do niej upiornie, szerokim uśmiechem trupiej czaszki, i zrobił krok w kierunku drzwi. – Możesz dzwonić po gliny, kiedy mnie już tu nie będzie. – Następny krok. – Byłoby inaczej, gdybyś mnie nie znała. Wtedy miałbym szansę uciec bezkarnie. Ale przecież możesz im powiedzieć, kim jestem. – Następny krok. – Zrozum, ty już wygrałaś, a ja przegrałem. Próbuję tylko zyskać na czasie. Na odrobinie czasu.

Wiedziała, że Frye ma rację, tak ją oceniając. Mogła go zabić, gdyby zaatakował, ale nie potrafiłaby strzelić, gdyby uciekał.

Wyczuwając jej słabość, Frye odwrócił się od Hilary plecami. Jego zadowolenie i pewność siebie rozwścieczały ją, ale nie pociągnęła za spust. Szedł ostrożnie bokiem w kierunku wyjścia, po czym zuchwale wyszedł z pokoju, nie zadając sobie trudu obejrzenia się za siebie. Zniknął za rozbitymi drzwiami, a jego kroki rozległy się echem w korytarzu.

Kiedy Hilary usłyszała łomot jego kroków na schodach, uświadomiła sobie, że mógł nie wyjść z domu. Nie będąc obserwowanym, mógł się wślizgnąć do jednego z pokoi na parterze, ukryć w jakiejś szafie, poczekać na przyjazd i odjazd policji, potem wymknąć się z ukrycia i zaatakować ją znienacka. Pośpieszyła do schodów i w ostatniej chwili spostrzegła, jak wchodził do przedsionka. Chwilę później usłyszała, jak szczęka zamkami; potem wyszedł na zewnątrz i zatrzasnął za sobą głośno drzwi.

Zeszła do trzech czwartych schodów, kiedy uzmysłowiła sobie, że mógł tylko udawać, że wychodzi. Mógł trzasnąć drzwiami i nie wyjść. Mógł na nią czekać w przedsionku.

Trzymała pistolet przy boku, bezpiecznie celując wylotem lufy w podłogę, ale zalękniona podniosła ją wyczekująco. Zeszła po schodach i na ostatnim stopniu zatrzymała się na chwilę, nasłuchując. W końcu uspokoiła się na tyle, by móc zajrzeć do przedsionka. Był pusty. Drzwi od szafy były otwarte. Frye’a nie było tam również. Naprawdę odszedł.

Zamknęła drzwi szafy.

Podeszła do drzwi wejściowych i dwukrotnie przekręciła zasuwę zamka.

Lekko się chwiejąc, przeszła przez cały salon do gabinetu. Pokój pachniał środkiem do polerowania mebli o zapachu cytrynowym; były tu wczoraj kobiety z agencji wynajmującej sprzątaczki. Hilary zapaliła światło, podeszła do wielkiego biurka i położyła na nim broń.

Na stoliku pod oknem stał wazon pełen czerwonych i białych róż, które dodawały do cytrynowego powietrza słodkiego, kontrastowego aromatu.

Usiadła przy biurku i ustawiła przed sobą aparat telefoniczny. Wyszukała numer policji.

Nagle niespodziewanie pole widzenia zamazały jej łzy. Próbowała je powstrzymać. Nazywała się Hilary Thomas, a Hilary Thomas nie płacze. Nigdy, przenigdy. Hilary Thomas jest twarda. Hilary Thomas potrafiła pokonać wszelkie okropieństwa, jakimi bezustannie zarzucał ją świat, i nigdy się nie załamywała. Hilary Thomas dziękuje, bo znakomicie poradzi sobie sama. Ale nawet gdy zaciskała oczy, nie mogła powstrzymać potoku łez. Wielkie krople spływały po jej policzkach i zatrzymywały się ze słonym posmakiem w kącikach ust, potem skapywały po brodzie. Z początku szlochała dziwnie bezdźwięcznie, nie wydając z siebie najcichszego jęku. Ale po jakiejś chwili zaczęła dygotać i drżeć, odzyskała głos. W głębi gardła wytwarzała mokry, urywany dźwięk, który szybko przerodził się w piskliwy krzyk rozpaczy. Załamała się. Zanosiła się strasznym, drżącym płaczem i tuliła samą siebie. Łkała, mówiła coś bez związku i ciężko łapała oddech. Wyciągnęła chusteczkę higieniczną z ozdobnego pojemnika w rogu biurka, wytarła nos, opanowała się – zadrżała i zaczęła znowu płakać.