– Powiedziała pani, że Katarzyna wygłaszała tyrady, majaczyła i bredziła – stwierdził Tony. – To brzmi jakby…
– Tylko trzy dni – powiedziała pani Yancy. – Musieliśmy ją nawet przywiązać do łóżka, żeby się nie pokaleczyła. Ale chorowała tylko trzy dni. Więc może to nie był rozstrój nerwowy. Tylko jakieś okresowe załamanie. Bo po trzech dniach była zdrowa jak ryba.
– Bliźnięta – odezwał się Joshua. – Powróćmy do bliźniąt. To o nich chcemy wiedzieć.
– Chyba powiedziałam już wszystko.
– Czy to były bliźnięta jednojajowe? – dopytywał się Joshua.
– Skąd to można wiedzieć zaraz po urodzeniu? Były całe pomarszczone i czerwone. Tak wcześnie nie można stwierdzić, czy są dwujajowe czy jednojajowe.
– Czy lekarz nie mógł przeprowadzić testu…
– Znajdowaliśmy się w pierwszorzędnym burdelu, panie Rhinehart, nie w szpitalu. Pogłaskała kota pod brodą, a ten figlarnie zamachnął się na nią łapą. – Ten lekarz nie miał ani czasu, ani takich przyrządów, jakie pan proponuje. Poza tym, co nas mogło obchodzić, czy chłopcy są jednojajowi, czy nie?
– Katarzyna dała jednemu z nich na imię Bruno – powiedziała Hilary.
– Tak – potwierdziła pani Yancy. – Odkryłam to, kiedy zaczął mi przysyłać czeki po śmierci Katarzyny.
– A jak nazwała drugiego chłopca?
– Nie mam zielonego pojęcia. Kiedy opuszczała mój lokal, jeszcze nie nadała im imion.
– A czy nie podano imion na ich świadectwach urodzenia? – spytał Tony.
– Nie było żadnych świadectw – powiedziała pani Yancy.
– Jak tak mogło być?
– Urodzenia nie zostały zapisane.
– Ale prawo…
– Katarzyna upierała się, żeby nie rejestrować urodzin. Dobrze płaciła za to, co chciała, i my pilnowaliśmy, żeby tak było.
– I lekarz się na to zgodził? – spytał Tony.
– Dostał tysiąc dolców za odebranie bliźniąt i za trzymanie gęby na kłódkę – powiedziała staruszka. – Tysiąc było warte kilka razy więcej wtedy niż w dzisiejszych czasach. Dobrze mu zapłacono za ominięcie paru przepisów.
– Czy obydwa niemowlęta były zdrowe? – spytał Joshua.
– Były chude. Kościste jak diabli. Dwa wzruszające stworzonka. Pewnie dlatego, że Katarzyna się odchudzała od wielu miesięcy. I przez te pasy. Ale potrafiły krzyczeć równie dobrze i głośno jak inne niemowlaki. I nie było problemów z ich apetytem. Wydawały się zupełnie zdrowe, tyle że malutkie.
– Jak długo Katarzyna przebywała u pani? – spytała Hilary.
– Prawie dwa tygodnie. Tyle potrzebowała, żeby nabrać sił po takim trudnym porodzie. A i dzieci potrzebowały trochę czasu, żeby nabrać ciała.
– Kiedy wyjechała, to zabrała obydwoje dzieci?
– Ma się rozumieć. Nie prowadziłam żłobka. Byłam zadowolona, że wyjeżdża.
– Czy pani wiedziała, że miała zamiar zabrać tylko jedno z bliźniąt do St. Helena? – spytała Hilary.
– Tak, zorientowałam się, że takie ma zamiary.
– Czy powiedziała, co chce zrobić z drugim chłopcem? – spytał Joshua, przejmując zadawanie pytań od Hilary.
– Myślę, że chciała go oddać do adopcji – powiedziała pani Yancy.
– Tak pani myśli? – spytał Joshua z rozdrażnieniem. – Czy ani trochę panią nie obchodziło, co się może stać z tym dwojgiem bezbronnych niemowląt w rękach kobiety, która była wyraźnie niezrównoważona psychicznie?
– Ona wyzdrowiała.
– Głupie gadanie.
– Powiadam wam, że gdybyście ją spotkali na ulicy, nie wiedzielibyście, że ma jakieś kłopoty.
– Ale na miłość boską, pod tą fasadą…
– Była ich matką – stwierdziła pani Yancy z afektacją. – Nie zrobiłaby im żadnej krzywdy.
– Nie mogła być pani tego pewna – zauważył Joshua.
– Oczywiście, że byłam tego pewna – oświadczyła pani Yancy. – Zawsze żywiłam najwyższy szacunek do macierzyństwa i matczynej miłości. Miłość matki może zdziałać cuda.
Joshua musiał znowu powstrzymać się od sięgnięcia do koka wieńczącego jej głowę.
– Katarzyna nie mogła oddać dziecka do adopcji – powiedział Tony. – Bez świadectwa urodzenia nie mogła udowodnić, że należy do niej.
– Co pozostawia nam szereg nieprzyjemnych możliwości, które musimy rozpatrzyć – dodał Joshua.
– Naprawdę dziwicie mnie, ludzie – powiedziała pani Yancy, potrząsając głową i drapiąc kota. – Cały czas spodziewacie się najgorszego. Nigdy nie widziałam większych pesymistów. Czy kiedykolwiek przestaniecie myśleć, że mogła zostawić małego chłopca pod czyimiś drzwiami? Pewnie porzuciła go przed jakimś sierocińcem albo kościołem; gdzieś, gdzie mógł go ktoś znaleźć i należycie się nim zaopiekować. Wyobrażam sobie, że został adoptowany przez jakąś przyzwoitą młodą parę, wychowany w świetnym domu, gdzie mu dano mnóstwo miłości, dobre wykształcenie i wszelkie korzyści.
W oczekiwaniu na zapadnięcie nocy, znudzony, zdenerwowany, samotny, zalękniony, czasami otępiały, częściej szalejący Bruno Frye spędził większość czwartkowego popołudnia na poddaszu, rozmawiając z martwym sobą. Miał nadzieję ukoić swój zmącony umysł i skierować myśli na właściwy tor, ale nie udawało mu się zrobić większego postępu w tym kierunku. Stwierdził, że będzie spokojniejszy, szczęśliwszy i mniej samotny, jeśli będzie mógł przynajmniej spojrzeć w oczy jego drugiego ja; tak samo jak niegdyś, gdy często siadywali i tęsknie wpatrywali się nawzajem w siebie przez godzinę albo i dłużej; porozumiewając się w ten sposób bez słów, dzieląc się sobą, będąc jednym, jednym i tym samym. Przypomniał sobie tę chwilę w łazience Sally, nie dalej jak wczoraj, kiedy przystanął przed lustrem i mylnie wziął swoje odbicie za swoje drugie ja. Zaglądając w oczy, które uważał za swoje drugie oczy, poczuł się cudownie, rozkosznie spokojny. Rozpaczliwie pragnął teraz odzyskać ten stan umysłu. I o ile lepiej będzie zajrzeć w prawdziwe oczy jego drugiego siebie, nawet jeśli są puste i niewidzące. Ale on leżał na łóżku, z oczyma mocno zamkniętymi. Bruno dotknął oczu tego drugiego Bruna; zimnych kulek tego martwego Bruna, których powieki nie podniosły się pod delikatnym naciskiem jego palców. Badał kształt tych zatrzaśniętych oczu i wyczuł ukryte szwy w kącikach; maleńkie węzełki nici przytrzymujących powieki. Podniecony perspektywą zobaczenia znowu oczu tego drugiego, Bruno wstał i pośpiesznie zszedł na dół, szukając żyletek i delikatnych nożyczek do wycinania naskórka, igieł, zagiętego haczyka i innych prowizorycznych narzędzi chirurgicznych, które mogą się przydać do otworzenia oczu drugiego Bruna.
Gdyby Rita Yancy miała więcej informacji na temat bliźniąt Frye, to ani Hilary, ani Joshua nie wydobyliby ich z niej. Tony wiedział to w odróżnieniu od Hilary i Joshui. W każdej sekundzie każde z nich mogło powiedzieć teraz coś tak ostrego, złego, tak zgryźliwego i przykrego, że obrażą staruszkę, która ich wyrzuci z domu.
Wiedział, że Hilary jest głęboko wstrząśnięta podobieństwem ciężkich doświadczeń własnego dzieciństwa do cierpień Katarzyny. Jeżyła się na wszystkie trzy odmiany postaw Rity Yancy – wybuchy udawanego moralizmu, krótkie momenty równie nieczułego i lepkiego sentymentalizmu i daleko prawdziwszej, nie ustającej i szokującej gruboskórności.
Joshua cierpiał z powodu utraty poczucia własnej godności, ponieważ pracował dla Katarzyny przez dwadzieścia pięć lat i nie zauważył cichego szaleństwa, które musiało bulgotać tuż pod jej starannie kontrolowaną pozorną pogodą ducha. Czuł obrzydzenie do samego siebie, dlatego też irytował się łatwiej niż zazwyczaj. A ponieważ pani Yancy była, nawet w zwykłych okolicznościach, osobą takiego pokroju, jakim Joshua gardził, cierpliwość prawnika wobec niej wpasowałaby się do naparstka i jeszcze by zostało miejsca na jeden z kostiumów estradowych Charo i na syntezę inteligencji ostatnich czterech prezydentów USA.