Выбрать главу

– Dwadzieścia trzy kobiety, które mgliście przypominają Katarzynę – powiedział Joshua. – Mój Boże. Dwadzieścia trzy.

– Galeria śmierci – wyszeptała Hilary, drżąc.

– Z pewnością trudno będzie zidentyfikować wszystkie zdjęcia – powiedział Tony. – Na prawach jazdy mamy jednak nazwiska i adresy.

– Natychmiast roześlemy je telegraficznie – powiedział Laurensky, wysyłając Larssona do samochodu, aby nadał przez radio wiadomość do centrali – Ale myślę, że wszyscy wiemy, jaka będzie odpowiedź.

– Dwadzieścia trzy niewyjaśnione morderstwa na przestrzeni pięciu lat – powiedział Tony.

– Albo dwadzieścia trzy zniknięcia – stwierdził szeryf.

Spędzili jeszcze dwie godziny w tym domu, ale nie znaleźli niczego równie ważnego, jak te fotografie i prawa jazdy. Hilary miała rozstrojone nerwy, a jej wyobraźnia została pobudzona przez denerwującą świadomość, że również jej własne prawo jazdy omal nie zawędrowało do tego pudła na buty. Odtąd, gdy otwierała szufladę albo drzwi jakiejś szafki, spodziewała się znaleźć zasuszone serce przebite kołkiem albo gnijącą głowę jakiejś martwej kobiety. Poczuła ulgę, kiedy rewizja ostatecznie została zakończona.

Gdy wyszli na chłodne nocne powietrze, Laurensky zapytał:

– Czy wszyscy troje przyjdziecie rano do biura koronera?

– Proszę mnie odliczyć – odparła Hilary.

– Nie, dziękuję – powiedział Tony.

– Naprawdę nie mamy tam nic do roboty – stwierdził Joshua.

– A o której się spotkamy w domu na klifie? – spytał Laurensky.

– Hilary, Tony i ja pójdziemy tam z samego rana i otworzymy wszystkie okiennice i okna – powiedział Joshua. – Ten dom był zamknięty przez pięć lat. Będzie go trzeba przewietrzyć, zanim ktokolwiek z nas zechce spędzić w nim kilka godzin na szperaniu. Może pan wejdzie na górę i przyłączy się do nas, gdy już pan skończy z koronerem?

– W porządku – powiedział Laurensky. – To do zobaczenia do jutra. Może policja z Los Angeles złapie w nocy tego sukinsyna.

– Może – powiedziała Hilary z nadzieją.

W górach Mayacamas rozległ się cichy grzmot.

* * *

Bruno Frye spędził połowę nocy na rozmowie ze sobą, starannie opracowując śmierć Hilary – Katarzyny.

On – jego druga połowa – spał w migoczącym świetle świec. Znad płonących knotów unosiły się wąskie smużki dymu. Tańczące płomyki rzucały makabryczne cienie na ścianach i odbijały się w wytrzeszczonych oczach trupa.

* * *

Joshua Rhinehart miał kłopoty ze snem. Rzucał się i przewracał, coraz mocniej zaplątując się w pościel. O trzeciej nad ranem poszedł do barku, nalał sobie podwójną dawkę burbona i wypił ją szybko. Nawet to niezbyt go uspokoiło.

Nigdy tak bardzo nie tęsknił za Korą, jak tej nocy.

Hilary budziła się kilkakrotnie ze złych snów, ale noc nie wydała się upływać powoli, lecz mknęła z rakietową prędkością. Hilary miała uczucie, że śpieszy w kierunku przepaści i że nie może nic zrobić, by przestać tak pędzić przed siebie.

* * *

O świcie, kiedy Tony się obudził, Hilary odwróciła się do niego, przysunęła się i powiedziała:

– Kochaj się ze mną.

Przez pół godziny zagubili się w sobie nawzajem i chociaż nie było im lepiej niż dotąd, nie było też ani trochę gorzej. Jedwabista rozkosz, wspólne uspokojenie.

Po wszystkim Hilary powiedziała:

– Kocham cię.

– Ja też cię kocham.

– Nieważne, co się stanie – powiedziała. – Mieliśmy tych parę wspólnych dni.

– Nie rozmawiaj ze mną tak fatalistycznie.

– Cóż, nigdy nic nie wiadomo.

– Mamy przed sobą całe lata. Całą nieskończoność. Nikt ich nam nie odbierze.

– Ty myślisz tak pozytywnie, tak optymistycznie. Żałuję, że nie spotkałam cię dużo wcześniej.

– Przeszliśmy przez najgorsze – powiedział. – Znamy już prawdę.

– Jeszcze nie złapali Frye’a.

– Złapią – powiedział uspokajająco Tony. – On myśli, że ty jesteś Katarzyną, więc nie będzie się oddalał od Westwood. Będzie ciągle sprawdzał twój dom, aby zobaczyć, czy się tam pojawisz, i prędzej czy później oddział nadzoru go wypatrzy i będzie po wszystkim.

– Przytul mnie – poprosiła.

– Bardzo proszę.

– Mmmm. To miłe.

– Taaak.

– Takie przytulanie.

– Taaak.

– Już się czuję lepiej.

– Wszystko będzie dobrze.

– Dopóki mam ciebie – powiedziała.

– No to w takim razie już zawsze.

* * *

Niebo było ciemne, niskie i złowieszcze. Wierzchołki Mayacamas spowiła mgła.

Peter Laurensky stał na cmentarzu, trzymał ręce w kieszeniach spodni i kulił ramiona, chroniąc się przed chłodem porannego powietrza.

Najpierw korzystając głównie z koparki, potem odrzucając ostatnie osiem czy dziesięć cali ziemi szpadlami, pracownicy cmentarza Okręgu Napa przeborowali się przez miękką ziemię i otworzyli grób Bruno Frye’a. W trakcie pracy użalali się przed szeryfem, że nie zapłacono im dodatkowo za to, że wstali o świcie i przyszli wcześniej do pracy, nie jedząc śniadania, ale nie uzyskali u niego wiele współczucia; jeszcze ich popędzał, żeby pracowali szybciej.

O 7.45 karawanem „Wieczności” przyjechali Avril Tannerton i Gary Olmstead. Kiedy szli zielonym zboczem w kierunku Laurensky’ego, Olmstead miał odpowiednio ponury wygląd, ale Tannerton uśmiechał się i nabierał duże hausty mroźnego powietrza, jakby tylko wyszedł na poranną przechadzkę dla zdrowia.

– Się masz, Peter.

– Się macie.

– Ile do otwarcia? – spytał Tannerton.

– Mówią, że piętnaście minut.

O 8.05 jeden z grabarzy wygramolił się z otworu i powiedział:

– Można go już wyciągać?

– Do dzieła – powiedział Laurensky.

Do trumny były przymocowane łańcuchy i wyciągnięto ją z ziemi za pomocą tego samego urządzenia, które posłużyło do opuszczenia jej nie dalej, jak w zeszłą niedzielę. Spiżowa trumna miała uchwyty i frędzle oblepione ziemią, ale jej reszta była nadal błyszcząca.

O 8.40 Tannerton i Olmstead załadowali wielką skrzynię do karawanu.

– Pojadę za wami do biura koronera – powiedział szeryf.

Tannerton uśmiechnął się do niego szeroko.

– Zapewniam cię, Peter, że nie mamy zamiaru uciekać ze szczątkami pana Frye’a.

* * *

O 8.20 w kuchni Joshui Rhineharta, gdy właśnie wykopywano trumnę na cmentarzu oddalonym o parę mil, Tony i Hilary spiętrzyli w zlewie naczynia po śniadaniu.

– Później je pozmywam – powiedział Joshua. – Wdrapmy się na urwisko i otwórzmy ten dom. Musi nielicho cuchnąć po tych wszystkich latach. Mam tylko nadzieję, że rdza i pleśń nie uszkodziły za bardzo zbiorów Katarzyny. Tysiące razy ostrzegałem przed tym Bruna, ale jego chyba nie obchodziło, czy… – Joshua urwał, zamrugał. – Czy wy słyszycie, co ja plotę? Jasne, że go nie obchodziło, czy to wszystko nie zgnije do cna. To były zbiory Katarzyny, a jego zupełnie nie obchodziło cokolwiek, co sobie ceniła.

Pojechali do winnic „Drzewo Cienia” samochodem Joshui. Dzień był ponury z powodu brudnoszarego światła. Joshua zostawił samochód na parkingu dla pracowników.