Joshua oświetlił latarką pierwszy pokój po lewej stronie i zobaczył łóżko, toaletkę i szyfonierkę. W przeciwległej ścianie były osadzone dwa okna.
Przestąpił próg, zrobił dwa kolejne kroki, lecz wyczuł za sobą ruch i już się obracał, gdy poczuł zimny dreszcz przechodzący mu po grzbiecie, który stał się nagle bardzo gorącym dreszczem, płonącą lancą, linią bólu narysowaną mu na ciele i zrozumiał, że został ugodzony nożem. Poczuł, że ktoś wyszarpuje z niego ostrze. Odwrócił się. W świetle latarki ukazał się Bruno Frye. Szaleniec miał dziką i demoniczną twarz. Nóż powędrował w górę, potem w dół i zimny dreszcz znowu przeszył Joshuę i tym razem ostrze rozdarło mu prawe ramię – całą jego długość od przodu do tyłu i Bruno musiał kilkakrotnie brutalnie okręcać i szarpać bronią, aby ją wyciągnąć. Joshua podniósł lewe ramię, aby się zasłonić. Ostrze nakłuło przedramię. Jego nogi zwiotczały. Osunął się, upadł na łóżko i śliski od własnej krwi zwalił się na podłogę, a Bruno odwrócił się od niego i wyszedł na korytarz, poza zasięg odblasku latarki, w ciemność. Joshua uświadomił sobie, że nawet nie krzyknął, nie ostrzegł Tony’ego i teraz próbował krzyczeć, naprawdę próbował, ale pierwsza rana wydawała się bardzo poważna, bo kiedy chciał wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, w jego piersi zakwitał ból i nie potrafił nic robić tylko syczeć jak jakaś cholerna gęś.
Pomrukując, Tony zabrał się z całą siłą do upartej zasuwy w oknie i nagle zardzewiały metal poddał mu się – trzask – i puścił. Podniósł okno i dźwięk deszczu nabrał mocy. Drobne kropelki wody trysnęły między wąskimi deszczułkami w okiennicach i zrosiły mu twarz.
Wewnętrzna zasuwa w okiennicach była również skorodowana, ale Tony odsunął ją w końcu, otworzył okiennice, wychylił się na deszcz i przymocował je haczykami, aby nie trzaskały na wietrze.
Był przemoczony i przemarznięty. Pragnął szybko przeszukać dom, mając nadzieję, że ogrzeje się ruchem.
Gdy kolejna salwa grzmotu znad Mayacamas rozbrzmiewała kanonadą w dolinie i nad domem, Tony wyszedł z pracowni krawieckiej prosto na nóż Bruno Frye’a.
W kuchni Hilary otworzyła okiennice okna, które wychodziło na tylny ganek. Umocowała je i zatrzymała się na chwilę, aby wyjrzeć na omiataną deszczem trawę i biczowane wiatrem drzewa. Po drugiej stronie trawnika, w odległości dwudziestu jardów, znajdowały się drzwi w ziemi.
Była tak zaskoczona ich widokiem, że przez chwilę myślała, że je sobie tylko wyobraziła. Mrużyła oczy w strugach deszczu, ale wbrew jej częściowemu oczekiwaniu drzwi nie rozpłynęły się w powietrzu jak miraż.
Po drugiej stronie trawnika, tuż pod pionowymi wałami gór znajdował się ostatni odcinek wzniesienia terenu i właśnie w tym zboczu były osadzone drzwi. Miały oprawę z belek i kamieni spojonych zaprawą murarską.
Hilary odwróciła się od okna i pośpieszyła przez brudną kuchnię, pragnąc powiedzieć o swym odkryciu Joshui i Tony’emu.
Tony wiedział, jak się bronić przed człowiekiem uzbrojonym w nóż. Miał za sobą trening samoobrony i był w takiej sytuacji już dwukrotnie. Ale tym razem ten nagły i całkowicie niespodziany atak zaskoczył go.
Frye zamachnął się nożem na twarz Tony’ego. Z oczu wyzierała mu furia, a jego oblicze było zniekształcone odrażającym grymasem rozdziawionych ust. Tony’emu udało się częściowo uchylić przed ciosem, ale ostrze i tak trafiło w jego skroń, przejechało po kawałku owłosionej skóry i spowodowało krwotok.
Bolało jak od poparzenia kwasem.
Tony upuścił latarkę; poturlała się, sprawiając, że cienie poderwały się i rozkołysały.
Frye był piekielnie szybki. Uderzył znowu, kiedy Tony właśnie przyjmował postawę obronną. Tym razem nóż trafił mocno, choć dziwnie; wbił się czubkiem w jego lewe ramię, rozpruł marynarkę i sweter, wszedł w mięśnie i tłuszcz omijając kości, natychmiast odbierając temu ramieniu wszelką siłę i zmuszając Tony’ego do padnięcia na kolana.
Tony znalazł jednak trochę energii, aby z poziomu podłogi zamachnąć się i uderzyć swoją prawą pięścią w jądra Frye’a. Wielkiemu mężczyźnie odebrało oddech i runął w tył, wyszarpując jednocześnie nóż z ciała Tony’ego.
Nieświadoma tego, co się dzieje nad jej głową, Hilary zawołała w górę schodów.
– Tony! Joshua! Zejdźcie i zobaczcie, co znalazłam.
Frye poderwał się raptownie, kiedy usłyszał głos Hilary. Skierował się ku schodom, wyraźnie zapominając, że za sobą zostawia rannego, ale jeszcze żywego człowieka.
Tony wstał, ale przypominający eksplozję napalmu ból rozpalił ogień w jego ramieniu, zawrót głowy zachwiał jego ciałem. Żołądek podszedł mu do gardła. Musiał się oprzeć o ścianę.
Mógł ją jedynie ostrzec.
– Hilary, uciekaj! Uciekaj! Frye idzie!
Hilary już miała zawołać do nich ponownie, kiedy usłyszała krzyk Tony’ego. Przez chwilę nie dowierzała jego słowom, ale wtedy usłyszała ciężkie kroki na pierwszej kondygnacji, biegnące z łomotem w dół. Nadal go nie było widać z podestu, ale wiedziała, że to nie może być nikt inny tylko Bruno Frye.
Wtem rozległ się chrzęszczący głos Frye’a:
– Suka, suka, suka, suka!
Oszołomiona, ale nie sparaliżowana szokiem, Hilary wycofała się z podnóża schodów i pobiegła widząc, że Frye dociera do podestu. Zbyt późno zorientowała się, że powinna była się kierować do drzwi domu i stamtąd biec w stronę kolejki linowej; zamiast tego uciekała w kierunku kuchni, a stamtąd nie było odwrotu.
Wpadła do kuchni przez wahadłowe drzwi, a Frye zeskoczył z ostatnich paru stopni i znalazł się w korytarzu za nią.
Pomyślała, że poszuka noża w kuchennych szufladach.
Nie mogła. Nie miała czasu.
Podbiegła do zewnętrznych drzwi, otworzyła w nich zamek i wymknęła się z kuchni, w czasie gdy Frye już przekraczał wahadłowe drzwi.
Jedyną bronią, jaką miała, była latarka, którą trzymała w ręku, a to nie była żadna broń.
Minęła ganek, zbiegła w dół po stopniach. Zderzyła się z naporem deszczu i wiatru.
Był za nią w niedalekiej odległości. Nadal skandował:
– Suka, suka, suka!
Nigdy nie będzie w stanie obiec domu i pokonać całej drogi do kolejki, zanim on ją złapie. Był zbyt blisko i biegł szybciej od niej.
Mokra trawa była śliska.
Bała się, że upadnie.
Bała się śmierci.
Tony?
Biegła do jedynego miejsca, w którym się mogła schronić: drzwi w ziemi.
Zamigotała błyskawica i zaraz za nią rozległ się grzmot.
Frye już nie krzyczał z tyłu. Słyszała głęboki, zwierzęcy warkot zadowolenia.
Bardzo blisko.
Teraz ona krzyczała.
Dotarła do drzwi w zboczu i zobaczyła, że są zaryglowane zarówno u góry, jak i u dołu. Sięgnęła i odsunęła górny rygiel, potem pochyliła się i uwolniła ten u dołu, spodziewając się, że między łopatki zostanie jej wbite ostrze. Cios jednak nie nadszedł. Otworzyła drzwi i znalazła za nimi atramentową czerń.
Odwróciła się.
Deszcz ciął ją prosto w twarz.
Frye zatrzymał się. Stanął w odległości zaledwie sześciu stóp.
Czekała w otwartych drzwiach z ciemnością za plecami i zastanawiała się, co tam jest oprócz stopni.
– Suka – powiedział Frye.
Ale w jego twarzy było teraz więcej strachu niż wściekłości.
– Rzuć ten nóż – powiedziała, nie wiedząc, czy jej posłucha, wątpiąc w to, ale nie mając nic do stracenia. – Posłuchaj swojej matki, Bruno. Rzuć ten nóż.