Zespół zagrał Still the Same Boba Seegera, co zabrzmiało jakby banda młodocianych przestępców próbowała się włamać do elegancko wyglądającego domu, mając zamiar go zniszczyć.
– Czy kaleczy się pan przy tym? – krzyknął Tony do Otta.
– Raz na jakiś czas. Nieczęsto. I nigdy nie pociąłem sobie języka. Dowodem na to, czy ktoś się zna na tej sztuce, jest stan jego języka – powiedział Otto. – A mój język nigdy nie był pocięty.
– Ale kaleczył się pan.
– Jasne. Kilka razy w wargi. Ale nieczęsto.
– Ale dzięki temu numer jest jeszcze bardziej skuteczny – powiedziała blondynka. – Powinniście go zobaczyć, jak się zatnie. Otto staje tu przed tym palantem, który jest powodem całego hałasu, i zwyczajnie udaje, że nie wie, że jest ranny. Pozwala, żeby mu płynęła krew. – Jej zielone oczy rozbłysnęły zachwytem i twardą małą iskierką zwierzęcej pasji, na widok której Tony poruszył się niespokojnie na swym barowym stołku. – Staje tam z zakrwawionymi zębami i krwią ściekającą mu po brodzie i ostrzega faceta, żeby przestał robić grandę. Nie uwierzylibyście, jak oni się szybko uspokajają.
– Wierzę – powiedział Tony. Miał mdłości.
Frank Howard potrząsnął głową i mruknął:
– Cóż…
– Ano tak – bąknął Tony nie znajdując słów.
– No dobrze – powiedział Frank – wróćmy do Bobby’ego Valdeza. – Postukał palcem w rozłożone na barze zdjęcia.
– Aha. No więc, jak wam powiedziałem, nie było go tu od miesiąca.
– Tamtej nocy, kiedy się zezłościł na ciebie, a ty go usadziłeś tym numerem ze szkłem, czy jeszcze tu został na drinka?
– Obsłużyłem go parę razy.
– Więc widział pan jakiś dokument.
– Tak.
– Co to było? Prawo jazdy?
– Tak. Najlepszy numer, że miał trzydzieści lat. Wyglądał na jedenastoklasistę, jak uczeń szkoły średniej, może nawet przed maturą, a miał trzydzieści lat.
– Czy pan pamięta, jakie nazwisko było na tym prawie jazdy? – spytał Frank.
Otto przesunął palcami po swym naszyjniku z zębem rekina.
– Nazwisko? Przecież już znacie jego nazwisko.
– Chciałbym po prostu wiedzieć – powiedział Frank – czy pokazał panu prawdziwe czy fałszywe prawo jazdy.
– Było na nim jego zdjęcie – powiedział Otto.
– To nie znaczy, że było prawdziwe.
– Nie można przecież wymienić zdjęcia na kalifornijskim prawie jazdy. Zdaje się, że kiedy się przy nim babrze, to formularz sam się niszczy, czy coś takiego.
– Mówię panu, że cały formularz mógł być podróbką.
– Sfałszowane dokumenty – powiedział zaintrygowany Otto. – Sfałszowane dokumenty… – Najwyraźniej obejrzał w telewizji kilkaset filmów o szpiegach. – A co to takiego, jakaś szpiegowska sprawa?
– Myślę, że się nas tu zwodzi – powiedział niecierpliwie Frank.
– Co?
– To my tu jesteśmy od zadawania pytań. Pan tylko odpowiada. Zrozumiano?
Barman był jednym z tych ludzi, którzy reagują szybko, zdecydowanie i negatywnie na chamskiego gliniarza. Jego ciemna twarz ściągnęła się, a spojrzenie straciło wyraz.
Świadomy, że zaraz mogą stracić Otta, który mógł mieć jeszcze coś istotnego do powiedzenia, Tony położył rękę na ramieniu Franka i ścisnął je delikatnie.
– Nie chcesz chyba, żeby zaczął żuć szkło, co?
– Chciałabym to jeszcze raz zobaczyć – powiedziała blondynka, uśmiechając się szeroko.
– Wolisz to zrobić na swój sposób? – spytał Tony’ego Frank.
– Jasne.
– No to już.
Tony uśmiechnął się szeroko do Otta.
– Niech pan posłucha, i pan jest ciekawy, i my też. Nic się nie stanie, jeśli my zaspokoimy pańską ciekawość, a pan zaspokoi naszą.
Otto otworzył się znowu:
– Też tak to rozumiem.
– W porządku? – powiedział Tony.
– W porządku. No więc, cóż takiego zrobił ten Bobby Valdez, że tak go pilnie potrzebujecie?
– Pogwałcenie prawa o zwolnieniu warunkowym – wyjaśnił Tony.
– I napad – dodał mrukliwie Frank.
– I gwałt – powtórzył Tony.
– Hej – powiedział Otto – czy wy, chłopcy, nie mówiliście, że jesteście z wydziału zabójstw?
Zespół zakończył Still the Same łomotem przypominającym wypadanie rozpędzonego pociągu towarowego z szyn. Potem nastąpiło parę minut spokoju, podczas których solista wdał się w niezbyt zabawną pogawędkę z siedzącymi w półkolu gośćmi spowitymi w chmurę dymu, który, Tony był tego pewien, pochodził częściowo z papierosów, a częściowo z płonących bębenków w uszach. Muzycy udawali, że stroją instrumenty.
– Kiedy Bobby Valdez spotyka niechętną do współpracy kobietę – wyjaśniał Ottonowi Tony – obija ją trochę pistoletem, żeby była bardziej skora do zabawy. Pięć dni temu napadł na ofiarę numer dziesięć. Opierała się, więc zadał jej w głowę tak wiele silnych ciosów, że umarła w szpitalu dwanaście godzin później. Dlatego jest w to zamieszany wydział zabójstw.
– Nie rozumiem, dlaczego – wtrąciła blondynka – facet bierze przemocą to, co dziewczyny chętnie dają za darmo. – Mrugnęła do Tony’ego, ale on nie odwzajemnił się.
– Przed śmiercią ta kobieta – kontynuował Frank – podała nam opis, który pasował do Bobby’ego jak ulał. Więc jeśli pan coś wie o tym małym, chudym sukinsynu, to chcemy to usłyszeć.
Otto nie spędził całego życia na oglądaniu filmów szpiegowskich. Widział też sporo filmów policyjnych.
– Więc teraz go ścigacie za morderstwo pierwszego stopnia.
– Morderstwo pierwszego stopnia – potwierdził Tony. – Dokładnie tak.
– Skąd wiedzieliście, żeby pytać u mnie o niego?
– Siedem z tych dziesięciu kobiet zaczepił na parkingach przy barach dla samotnych.
– Żadnej z nich nie zaczepił na naszym parkingu – przerwał Otto zaczepnie. – Nasz parking jest bardzo dobrze oświetlony.
– To prawda – przyznał Tony. – Ale zachodziliśmy do wszystkich takich barów w mieście, rozmawialiśmy z barmanami i stałymi bywalcami, pokazywaliśmy im te zdjęcia, próbując trafić na ślad Bobby’ego Valdeza. Paru ludzi w lokalu w Century City powiedziało nam, że widzieli go tutaj, chociaż nie byli tego pewni.
– Rzeczywiście tu był – powiedział Otto.
Teraz kiedy piórka Otta zostały przygładzone, Frank ponownie przejął przesłuchanie.
– Narobił więc hałasu, pan zrobił numer ze szkłem i on panu pokazał swoje prawo jazdy.
– Tak.
– No więc, jakie nazwisko było na dokumencie?
Otto zmarszczył brwi.
– Nie jestem pewien.
– Czy to było Robert Valdez?
– Nie sądzę.
– Proszę sobie przypomnieć.
– To było jakieś meksykańskie nazwisko.
– Valdez to meksykańskie nazwisko.
– Tamto było jeszcze bardziej meksykańskie.
– To znaczy?
– No… dłuższe – było w nim kilka „z”.
– „Z”?
– I „q”. Wie pan, o jakim typie nazwiska mówię. Coś takiego jak Velazquez.
– A czy to było Velazquez?
– Nie. Ale coś w tym stylu.
– Zaczynało się na „V”?
– Nie powiem na pewno. Mówię po prostu, jak ono brzmiało.
– A jakie było imię?
– Chyba sobie przypomnę.
– I?
– Juan.
– J – U – A – N?
– Tak. Bardzo meksykańskie.
– Czy zauważył pan adres na dokumencie?
– Nie spojrzałem na niego.
– Czy wspominał, gdzie mieszka?
– Raczej się nie zaprzyjaźniliśmy.
– Czy w ogóle mówił coś o sobie?
– Po prostu bez słowa wypił i poszedł.
– I już się nie pojawił?
– Zgadza się.
– Jest pan pewien?
– Przynajmniej nie pojawił się na mojej zmianie.