Выбрать главу

Zazdrościł Michaelowi Savatino szczęścia. Oczywiście nadal byli bliskimi przyjaciółmi i autentycznie cieszył się z powodzenia Michaela. Był naprawdę nim zachwycony. Ale również zazdrosny. Był w końcu człowiekiem i w zakamarku jego umysłu ciągle niczym neon rozbłyskiwało i gasło to samo małostkowe pytanie: Dlaczego to nie ja?

Naciskając na hamulce i wytrącając Tony’ego z zamyślenia, Frank zatrąbił na corvette, która przecięła mu drogę.

– Dureń!

– Spokojnie, Frank.

– Czasami żałuję, że już nie noszę munduru i nie rozdaję mandatów.

– To ostatnia rzecz, jakiej byś chciał.

– Przyskrzyniłbym go.

– Chyba żeby się okazało, że mu czaszka dymi od narkotyków albo że jest zwyczajnie stuknięty. Kiedy za długo pracujesz w drogówce, zapominasz, że świat jest pełen czubków. Przyzwyczajasz się, popadasz w rutynę i stajesz się nieuważny. I tak może byś go zatrzymał i podszedł do niego z bloczkiem mandatowym, a on by cię przywitał bronią. Może by ci odstrzelił głowę. Nie. Jestem wdzięczny, że drogówkę mam już za sobą. Jak trzeba popracować nad zabójstwem, to przynajmniej wiesz, z jakimi ludźmi będziesz miał do czynienia. Nigdy nie zapominasz, że gdzieś tam czeka ktoś z bronią, nożem albo kawałkiem ołowianej rury. Mniejsze prawdopodobieństwo, że się nadziejesz na jakąś brzydką niespodziankę, masz, gdy pracujesz w zabójstwach.

Frank nie dał się wciągnąć w kolejną dyskusję. Nie odrywał wzroku od drogi, bez słowa odburknął coś ponuro i pogrążył się znowu w milczeniu.

Tony westchnął. Wpatrywał się w mijaną scenerię okiem artysty szukającego niespodziewanego detalu i dotychczas nie dostrzeżonego piękna.

Wzory.

Każda scena – każdy motyw morski, krajobraz, ulica, budynek, pomieszczenie w budynku, człowiek, rzecz – miały swe szczególne wzory. Jeśli można było dostrzec je w danej scenie, można było wówczas podejrzeć w tych wzorach ich podstawową strukturę. Jeśli się dostrzegło i uchwyciło metodę, dzięki której została osiągnięta zewnętrzna harmonia, można było ostatecznie pojąć najgłębsze znaczenie i mechanizmy każdego tematu i wtedy namalować na jego podstawie dobry obraz. Jeśli się ujęło pędzle i podeszło do płótna bez uprzedniej analizy, to można było sklecić niezły obraz, ale w ten sposób nie powstawało dzieło sztuki.

Wzory.

Kiedy Frank Howard jechał na wschód bulwarem Wilshire, kierując się do hollywoodzkiego baru dla samotnych pod nazwą „Wielkie Trzęsienie”, Tony szukał wzorów miasta i nocy. Z początku od strony Santa Monica wyłaniały się ostre, nisko przebiegające linie zwróconych ku morzu domów i cieniste zarysy wysokich, pierzastych palm – wzory spokoju, cywilizacji i pieniędzy nieco większych niż drobne. Kiedy wjechali do Westwood, dominującym motywem była prostoliniowość: skupiska wysokich biurowców, podłużne plamy światła promieniujące z okien rozsianych na w większości ciemnych frontach budynków. Te starannie uszeregowane prostopadłe kształty tworzyły wzory nowoczesnej myśli i zbiorowej potęgi, wzory nawet większego bogactwa od widzianego wśród nadmorskich domków w Santa Monica. Z Westwood pojechali do Beverly Hills, kieszeni skrytej w większej tkaninie metropolii, miejsca, przez które policja mogła przejeżdżać, ale w którym nie miała władzy. W Beverly Hills wzory były miękkie, soczyste i falowały wśród pełnego wdzięku continuum wielkich domów, parków, zieleni, ekskluzywnych sklepów i większej ilości super – drogich samochodów, niż można się było doszukać w jakimkolwiek innym miejscu na kuli ziemskiej. Od bulwaru Wilshire przez bulwar Santa Monica do Doheny – wzór kształtowało coraz to większe bogactwo.

Na Doheny skręcili na północ, wspięli się na strome wzgórza, i pomknęli prosto przez Bulwar Zachodzącego Słońca, kierując się do centrum Hollywoodu. Przez kilka przecznic słynna ulica ukazywała jedynie niewielki ułamek tego, co obiecywała jej nazwa i legenda. Po prawej stronie znajdowała się „Scandia”, jedna z najlepszych i najelegantszych restauracji w mieście i jedna z tych paru najlepszych w całym kraju. Połyskujące światłami dyskoteki, nocny klub specjalizujący się w magii i jeszcze jedno miejsce pozostające we władzy estradowego hipnotyzera. Kluby komediowe. Kluby rock and rolla. Ogromne błyszczące tablice reklamujące najnowsze filmy i obecnie najpopularniejsze gwiazdy nagrań. Światła, światła, coraz więcej świateł. Początkowa część bulwaru stanowiła potwierdzenie tezy zawartej w monografiach uniwersyteckich i raportach rządowych, która głosiła, że Los Angeles i jego przedmieścia tworzą najbogatszy obszar miejski całego kraju, a być może całego świata. Ale po jakimś czasie, kiedy Frank nadal jechał na wschód, połysk tego splendoru bladł. Nawet LA ulegało starzeniu się. Wzór stawał się marginalnie, ale bez wątpienia zrakowaciały. W zdrowym ciele miasta tu i ówdzie napęczniało parę złośliwych narośli: tanie bary, klub striptizu, zdemolowana stacja usługowa, hałaśliwe salony masażu, księgarnia z książkami dla dorosłych, kilka budynków rozpaczliwie potrzebujących remontu, coraz ich więcej z każdą przecznicą. Choroba nie była tak śmiertelna w tej okolicy, jak w innych z nią sąsiadujących, ale codziennie pożerała coraz to większe fragmenty zdrowej tkanki. Frank i Tony nie musieli zstępować do chropawego rdzenia nowotworu, ponieważ „Wielkie Trzęsienie” znajdowało się jeszcze na skraju zniekształcenia. Bar wyłonił się nagle w łunie czerwonych i niebieskich świateł po prawej stronie ulicy.

Lokal swym wnętrzem przypominał „Raj”, tyle że miał wystrój znacznie bogatszy w kolorowe światła, chrom i lustra niż bar w Santa Monica. Klienci przybierali nieco bardziej świadomie wystudiowane pozy, byli agresywniej au courant, w sumie wyglądali odrobinę lepiej od tłumu w „Raju”. Tony’emu jednak te wzory wydawały się takie same jak w Santa Monica. Wzory pragnień, tęsknoty i samotności. Zrozpaczone, żarłoczne.

Barman nie potrafił im w niczym pomóc i jedynym klientem, który mógł im cokolwiek powiedzieć, była wysoka brunetka o fiołkowych oczach. Była pewna, że znajdą Bobby’ego w „Janusie”, dyskotece w Westwood. Widziała go tam w ubiegłe dwa wieczory.

Kiedy wyszli na parking skąpany w powodzi światła mieniącego się czerwienią i błękitem, Frank powiedział:

– Jedno po prostu prowadzi do drugiego.

– Jak zwykle.

– Robi się późno.

– Tak.

– Czy chcesz teraz spróbować w „Janusie”, czy odłożyć to do jutra?

– Teraz – powiedział Tony.

– Dobrze.

Zawrócili i pojechali Bulwarem Zachodzącego Słońca na zachód, poza obszar, w którym ujawniały się symptomy urbanistycznego raka, wjechali w blask Stripu, a potem znowu w zieleń i bogactwo, mijając po drodze hotel „Beverly Hills”, rezydencje i nie kończącą się defiladę gigantycznych drzew palmowych.

Frank nastawił radio na pasmo policyjne, jak to często robił, gdy podejrzewał, że Tony może zacząć kolejną rozmowę. Słuchał wezwań z centrali skierowanych do wozów policyjnych z oddziału zapewniającego bezpieczeństwo w Westwood, dokąd jechali. Nic szczególnego się nie działo na tej częstotliwości. Kłótnia rodzinna na rogu bulwaru Westwood i Wilshire. Podejrzany człowiek w samochodzie zaparkowanym na cichej willowej ulicy odchodzącej w bok od Hilgarde zwrócił na siebie uwagę i należało go sprawdzić.

Dla większości pozostałych szesnastu oddziałów policji noc była znacznie mniej bezpieczna i spokojna niż w uprzywilejowanym Westwood. W oddziałach Siedemdziesiątym Siódmym, Newton i Południowo – Zachodnim, które pełniły służbę w dzielnicy murzyńskiej położonej na południe od Santa Monica Freeway, żaden z funkcjonariuszy biorących udział w nocnych patrolach nie mógł się nudzić; nocą w podległych im obszarach wrzało. We wschodniej części miasta, w dzielnicach meksykańsko – amerykańskich, gangi bezustannie szkodziły reputacji ogromnej większości przestrzegających prawa obywateli pochodzenia meksykańskiego. Do czasu, w którym patrole nocne schodziły ze służby o trzeciej w nocy – trzy godziny po tym, jak przychodziły im z pomocą poranne patrole – we wschodniej stronie miasta gangi dokonywały parunastu groźnych aktów przemocy, punki rżnęli nożami innych punków, w nużących i bezsensownych, ale nie kończących się krwawych ceremoniach, uprawianych od pokoleń z latynoską pasją przez maniakalnych wyznawców ideału prawdziwego mężczyzny, udowadniających w ten sposób swoje męstwo, wywiązywała się strzelanina, w rezultacie której ginęły jedna lub dwie osoby. Na północnym zachodzie, na dalekim krańcu wzgórz, bogate dzieci z Doliny piły za dużo whisky, paliły za dużo marihuany, wdychały za dużo kokainy – i w następstwie, rozwinąwszy śmiertelną szybkość, taranowały z monotonną systematycznością nawzajem swoje samochody, ciężarówki i motocykle.