Kiedy odłożyła słuchawkę, poczuła się lepiej, wiedziała, że pomoc jest już w drodze. Kiedy zeszła na dół, powiedziała głośno:
– Bądź spokojna. Tylko bądź spokojna. Nazywasz się Hilary Thomas. Jesteś twarda. Twarda jak skała. Nie boisz się ani trochę. Wszystko będzie w porządku.
To była ta sama litania, którą jako dziecko tyle razy powtarzała sobie nocami w tamtym chicagowskim mieszkaniu. Zanim doszła do pierwszych drzwi, zdołała się już wziąć w garść.
Stała w przedsionku i wyglądała przez wąskie okienko w ołowianej ramie obok drzwi, kiedy na podjeździe zatrzymał się samochód. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Chociaż nie towarzyszył im ryk syren i błysk czerwonych świateł, wiedziała, że są z policji, więc odbezpieczyła zamek i otworzyła drzwi.
Pierwszy mężczyzna, który wszedł na werandę, był potężnie zbudowanym, błękitnookim blondynem i miał twardy głos, typowy dla policjanta nie znoszącego bredni. W prawej dłoni trzymał broń.
– Policja. Kim pani jest?
– Thomas – odpowiedziała. – Hilary Thomas. To ja dzwoniłam.
– Czy to jest pani dom?
– Tak. Był tu mężczyzna…
Z mroku wyłonił się drugi detektyw, wyższy i ciemniejszy od pierwszego, i przerwał jej, zanim mogła dokończyć zdanie.
– Czy on tu gdzieś jest?
– Słucham?
– Czy mężczyzna, który napadł na panią, jest tu jeszcze?
– Och nie. Uciekł. Nie ma go.
– Którędy wyszedł? – spytał blondyn.
– Tymi drzwiami.
– Czy miał samochód?
– Nie wiem.
– Czy był uzbrojony?
– Nie. To znaczy tak.
– A jak?
– Miał nóż. Ale już go nie ma.
– Którędy pobiegł po opuszczeniu domu?
– Nie wiem. Byłam na górze. Ja…
– Jak dawno temu wyszedł? – zapytał ciemny mężczyzna.
– Jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut temu.
Wymienili się spojrzeniami, których nie zrozumiała, ale od razu wiedziała, że nie oznaczają dla niej nic dobrego.
– Dlaczego pani tak zwlekała z telefonem? – spytał blondyn.
Był wrogo usposobiony.
Czuła, że traci jakąś istotną przewagę, ale nie potrafiła jej zidentyfikować.
– Z początku byłam… zdezorientowana – powiedziała. – Popadłam w histerię. Potrzebowałam paru minut, żeby się pozbierać.
– Dwudziestu minut?
– Może to było tylko piętnaście.
Obydwaj detektywi odłożyli rewolwery.
– Będziemy potrzebowali rysopisu – powiedział ten ciemny.
– Mogę panom podać coś lepszego – powiedziała, odstępując na bok, żeby ich wpuścić. – Mogę wam podać nazwisko.
– Nazwisko?
– Jego nazwisko. Ja go znam – powiedziała. – Tego człowieka, który mnie napadł. Wiem, kim on jest.
Obydwaj detektywi wymienili się znowu tymi samymi spojrzeniami.
Jaki popełniłam błąd, zastanowiła się.
Hilary Thomas była jedną z najpiękniejszych kobiet, jaką Tony kiedykolwiek widział. Prawdopodobnie miała w sobie domieszkę indiańskiej krwi. Miała długie i gęste włosy, ciemniejsze od jego, błyszczące i kruczoczarne, a także ciemne oczy o białkach tak czystych jak pasteryzowane mleko. Jej nieskazitelna cera miała mlecznobrązowy odcień, prawdopodobnie efekt osiągnięty głównie za sprawą starannie dozowanego czasu spędzanego na kalifornijskim słońcu. O ile jej twarz była nieco pociągła, to wyrównywały to jej ogromne oczy, doskonała linia patrycjuszowskiego nosa i nieomal wulgarne, pełne usta. To była twarz zmysłowa, ale jednocześnie inteligentna i uprzejma; twarz kobiety zdolnej do wielkiej czułości i współodczuwania. W tych rysach kryło się też wiele cierpienia, szczególnie w fascynujących oczach – takiego, które towarzyszy doświadczeniom i wiedzy, i Tony domyślał się, że nie jest to tylko cierpienie, jakie zniosła tej nocy; pochodziło głównie z bardzo odległych czasów.
Usiadła na skraju puszystej, aksamitnej sofy w gabinecie pełnym książek, a Tony na drugim jej końcu. Byli sami.
Frank krążył po kuchni i rozmawiał przez telefon z dyżurnym komisariatu.
Na górze dwaj funkcjonariusze w cywilu, Whitlock i Farmer, wyciągali kule ze ścian.
W domu nie było specjalisty od odcisków palców, ponieważ zgodnie z zeznaniem wnoszącej skargę, napastnik nosił rękawiczki.
– Co on teraz robi? – spytała Tony’ego Hilary.
– Kto?
– Porucznik Howard.
– Rozmawia przez telefon z komisariatem i prosi, żeby ktoś skontaktował się z biurem szeryfa w okręgu Napa, gdzie mieszka Frye.
– Dlaczego?
– Cóż, przede wszystkim szeryf będzie mógł sprawdzić, jak Frye dostał się do LA.
– A czy to ważne, jak on się tu dostał? – spytała. – Ważne, że on jest w mieście i że powinno się go zatrzymać.
– Jeżeli uciekł – powiedział Tony – to w ogóle nie jest ważne. Ale jeżeli Frye przyjechał do LA samochodem, wówczas szeryf okręgu Napa będzie mógł sprawdzić, jakim samochodem się posługiwał. Znając opis wozu i jego numer rejestracyjny, będziemy mieli większe szansę dopaść Frye’a, zanim odjedzie za daleko.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, po czym spytała:
– Dlaczego porucznik Howard poszedł do kuchni? Dlaczego nie skorzystał z tego aparatu?
– Myślę, że chciał mieć parę chwil spokoju i ciszy – odparł zakłopotany.
– A ja myślę, że po prostu nie chciał, żebym słyszała, co mówi.
– Ależ nie. On tylko…
– Wie pan, mam dość dziwaczne wrażenie – przerwała mu. – Czuję się jak podejrzana, a nie ofiara.
– Jest pani po prostu spięta – powiedział. – To zrozumiałe.
– To nie to. To coś czuję w sposobie, w jaki mnie traktujecie. No… może pan nie tak bardzo jak on.
– Frank wydaje się czasem oziębły – powiedział Tony. – Ale to bardzo dobry detektyw.
– On uważa, że ja kłamię.
Tony był zaskoczony jej przenikliwością. Przesunął się niezgrabnie na sofie.
– Jestem pewien, że niczego takiego nie myśli.
– Ależ tak – upierała się. – A ja nie rozumiem dlaczego. – Utkwiła w nim wzrok. – Niech mnie pan oskarża. No proszę. O co chodzi? Co złego powiedziałam?
Westchnął.
– Jest pani spostrzegawczą kobietą.
– Jestem pisarką. Obserwowanie wszystkiego nieco uważniej niż inni ludzie, jest częścią mojego zawodu. A poza tym jestem uparta. Więc gdyby pan raczył odpowiedzieć na moje pytanie, to dałabym panu spokój.
– Jedną z rzeczy, które niepokoją porucznika Howarda, jest fakt, że pani zna człowieka, który panią napadł.
– Bo?
– Ale to krępujące – powiedział z zażenowaniem.
– Wolałabym jednak to usłyszeć.
– Cóż… – odchrząknął. – Zgodnie z umowną regułą przyjmuje się w policji, że jeśli osoba wnosząca oskarżenie o gwałt lub usiłowanie gwałtu zna sprawcę, to istnieje dość spore prawdopodobieństwo, że przyczyniła się w jakimś stopniu do przestępstwa poprzez nakłanianie oskarżonego do tego czynu.
– Gówno!
Wstała, podeszła do biurka i przez chwilę stała tyłem do Tony’ego. Widział, że stara się zachować zimną krew. To, co powiedział, niezwykle ją rozgniewało.
Kiedy wreszcie odwróciła się do niego, miała zarumienioną twarz.
– To straszne – powiedziała. – Odrażające. Zatem za każdym razem, kiedy kobieta zostaje zgwałcona przez kogoś, kogo zna, wy jesteście przekonani, że sama o to prosiła.
– Nie. Nie zawsze.
– Ale w większości przypadków tak myślicie – powiedziała ze złością.
– Nie.
Spojrzała na niego.
– Przestańmy się bawić w semantyczne gierki. Uważacie, że tak było ze mną. Uważacie, że go namówiłam.