Выбрать главу

Pragnąc oderwać myśli od ważącej się decyzji wytwórni, Hilary spędziła środowe popołudnie na pracy w swoim gabinecie, którego okno wychodziło na basen. Jej biurko, zrobione na zamówienie, było duże i ciężkie; mieściło w sobie kilkanaście szuflad i skrytek. Na biurku stało kilka kryształów firmy Lallique, odbijających miękką łunę dwóch mosiężnych lamp. Borykała się z drugim szkicem artykułu, który pisała dla „Film Comment”, ale myślami bezustannie powracała do Godziny wilka.

Telefon zadzwonił o czwartej. Poderwała się zdziwiona, mimo że całe popołudnie czekała na ten dźwięk. To był Wally Topelis.

– Tu twój agent, mała. Musimy porozmawiać.

– Czy nie to właśnie robimy?

– Musimy się spotkać.

– Aha – powiedziała głucho. – A zatem złe wiadomości.

– Czy powiedziałem coś takiego?

– Gdyby były dobre, powiedziałbyś mi przez telefon. A tak wygląda, że chcesz mnie pognębić delikatnie.

– Jesteś klasyczną pesymistką, mała.

– Osobiście oznacza, że chcesz mnie ująć za rękę i wybić mi z głowy samobójstwo.

– Piekielnie dobrze, że te melodramatyczne ciągoty nie ujawniają się w twojej twórczości.

– Jeżeli w wytwórni powiedzieli nie, to mi to powiedz.

– Jeszcze nie podjęli decyzji, kotku.

– Przeżyję to.

– Czy ty mnie wysłuchasz? Jeszcze nie ma decyzji. Ja nadal spiskuję i chcę z tobą omówić następny krok. To wszystko. Nie ma w tym nic złowróżbnego. Czy możesz się ze mną spotkać za pół godziny?

– Gdzie?

– Jestem w hotelu Beverly Hills.

– W Polo Lounge?

– Naturalnie.

* * *

Skręcając w Bulwar Zachodzącego Słońca, Hilary pomyślała, że hotel Beverly Hills wygląda nierealnie – jak połyskujący w słońcu miraż. Zbudowany bez jednolitego planu budynek wystający znad majestatycznych palm i soczystej zieleni: baśniowa wizja. Jak zwykle, różowy tynk nie był tak jaskrawy, jakim go pamiętała. Ściany wydawały się półprzeźroczyste, jakby emitowały swe wewnętrzne światło. Na swój sposób hotel był dość elegancki – trochę bardziej niż odrobinę dekadencki, ale jednak bezspornie elegancki. Służba parkingowa w uniformach przy głównym wejściu odprowadzała i przyprowadzała samochody: dwa rolls – royce’y, trzy mercedesy, stutsa i czerwone maserati.

Daleka droga od biednych stron Chicago, pomyślała z zadowoleniem.

Kiedy weszła do Polo Lounge, zobaczyła twarze kilku znanych aktorów i aktorek filmowych, jak również wpływowych właścicieli studiów filmowych, ale nikt z nich nie siedział przy stoliku numer trzy, uważanym za najkorzystniejsze miejsce w całej sali, ponieważ znajdowało się naprzeciwko wejścia i było najlepszym punktem, z którego można było widzieć i być widzianym. Przy stoliku numer trzy siedział Wally Topelis, jeden z najbardziej ustosunkowanych agentów w Hollywood, człowiek, który potrafił oczarować maitre d’hotel tak samo, jak oczarowywał każdego, z kim się zetknął. Był niewysokim, bardzo dobrze ubranym, szczupłym mężczyzną po pięćdziesiątce. Jego siwe włosy były gęste i połyskujące. Miał również mały, zgrabny wąsik. Wyglądał dokładnie tak dystyngowanie, jak powinien wyglądać człowiek, którego należy się spodziewać przy stoliku numer trzy. Rozmawiał przez telefon, który został tam przyłączony specjalnie dla niego. Kiedy zobaczył, że nadchodzi Hilary, pośpiesznie zakończył rozmowę, odłożył słuchawkę i wstał.

– Hilary, jak zwykle wyglądasz olśniewająco.

– A ty jak zwykle skupiasz na sobie całą uwagę.

Uśmiechnął się. Mówił poufnym i konspiratorskim tonem:

– Wyobrażam sobie, że wszyscy na nas patrzą.

– To ja sobie wyobrażam.

– Ukradkiem.

– Och, naturalnie – odpowiedziała.

– Bo nie chcą, żebyśmy wiedzieli, że na nas patrzą – powiedział rozbawionym głosem.

Kiedy usiedli, powiedziała:

– A my nie odważymy się rozejrzeć, by zobaczyć, czy na nas patrzą.

– O nie, na Boga! – Jego błękitne oczy pojaśniały z uciechy.

– Nie chcemy, by myśleli, że nas to obchodzi.

– Boże, uchowaj.

– To byłaby plama.

– Wielka plama. – Zaśmiał się.

Hilary westchnęła.

– Nigdy nie pojmę, dlaczego jakiś stolik może być ważniejszy od innych.

– Cóż, mogę tu siedzieć i mieć z tego ubaw, ale rozumiem to – powiedział Wally. – Pomimo tego wszystkiego, w co wierzyli Lenin i Marks, istota ludzka odnosi korzyść z systemu klasowego tak długo, dopóki ten ustrój oparty jest przede wszystkim na pieniądzach i osiągnięciach, a nie na genealogii. Tworzymy systemy klasowe i rozwijamy je wszędzie, nawet w restauracjach.

– Zdaje się, że nadziałam się właśnie na jedną ze słynnych tyrad Topelisa.

Kelner przyniósł błyszczące, srebrne wiaderko z lodem na trójnogu. Postawił je obok ich stolika, uśmiechnął się i odszedł. Widocznie Wally pozwolił sobie złożyć zamówienie w imieniu ich obojga, zanim tu przyszła. Ale nie skorzystał ze sposobności, żeby jej powiedzieć, co będą pili.

– To nie tyrada – powiedział. – To zwykłe spostrzeżenie. Ludzie potrzebują systemów klasowych.

– Będę atakować. Dlaczego?

– Z jednej strony, ludzie muszą mieć aspiracje, pragnienia wybiegające poza podstawowe potrzeby, jakimi są pożywienie i dach nad głową, obsesje, które ich będą zmuszać do dokonywania różnych rzeczy. Jeżeli gdzieś istnieje jakaś najlepsza dzielnica, to człowiek będzie pracował w dwóch miejscach, żeby zebrać pieniądze na zbudowanie tam domu. Jeżeli jakiś samochód jest lepszy od drugiego, to człowiek – mężczyzna albo kobieta, w tym przypadku nie jest to z pewnością sprawa płci – będzie pracować ciężej, aby móc sobie na niego pozwolić. A jeśli w Polo Lounge jest jakiś najlepszy stolik, to każdy, kto tu przychodzi, będzie chciał być tak bogaty albo tak sławny – albo nawet tak niesławny – żeby móc przy nim usiąść. To nieomal maniackie pragnienie zdobycia pozycji powoduje powstawanie bogactw, przyczynia się do przyrostu dochodu narodowego i wytwarza miejsca pracy. W końcu, gdyby Henry Ford nie chciał polepszyć sobie życia, nigdy by nie założył spółki, która teraz zatrudnia dziesiątki tysięcy ludzi. System klasowy jest jednym z motorów, który napędza koła przemysłu; podtrzymuje nasz wysoki standard życia. Ustrój klasowy daje ludziom cel w życiu – i daje takiemu maitre d’hotel zadowalające go poczucie władzy i ważności, dzięki czemu skądinąd przykre zajęcie staje się upragnionym.

Hilary potrząsnęła głową.

– A jednak to, że siedzę przy najlepszym stoliku nie oznacza automatycznie, że jestem kimś lepszym niż ten facet, który zajmuje drugie z kolei najlepsze miejsce. To nie jest osiągnięciem samym w sobie.

– To tylko symbol osiągnięć, pozycji – powiedział Wally.

– Nadal nie widzę w tym żadnego sensu.

– To taka skomplikowana zabawa.

– W którą ty z pewnością umiesz się bawić.

Był zachwycony.

– A może nie?

– Ja nigdy nie nauczę się jej zasad.

– A powinnaś, kotku. Są co najmniej głupie, ale pomagają w interesach. Nikt nie lubi pracować z przegrywającym. A za to każdy, kto bierze udział w tej zabawie, chce współpracować z taką osobą, która może usiąść przy najlepszym stoliku w Polo Lounge.

Wally Topelis był jedynym znanym jej mężczyzną, który potrafił nazywać kobietę „kotkiem” i nie wypowiadać tego protekcjonalnie albo przypochlebnie. Chociaż był tak niskiego wzrostu, że mógłby być zawodowym dżokejem, w jakiś sposób przypominał jej Cary Granta z filmu Złapać złodzieja. Miał nienaganne maniery, w których nie było żadnej przesady, taneczną grację ruchów, nawet w zwykłych gestach, subtelny wdzięk, lekko rozbawione spojrzenie, jakby uważał życie za niewinny żart.