Выбрать главу

Nadal się zbliżał. Powoli. Nieubłaganie. Ciężkimi krokami. Bawił się jej niepewnością. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy zorientował się po wyrazie jej oczu, że pojęła swą sytuację.

Cofnęła się w kierunku ogromnego, kamiennego kominka. Chwilę zastanawiała się, czy nie schwycić jednego z ciężkich, mosiężnych narzędzi leżących na palenisku, ale uświadomiła sobie, że nie będzie dostatecznie szybka, by móc się w ten sposób bronić. Był potężnym, atletycznie zbudowanym mężczyzną o doskonałej kondycji fizycznej; obezwładni ją, zanim ona zdąży pochwycić pogrzebacz i zamierzy się na jego cholerną, potężną czaszkę.

Zacisnął swe wielkie dłonie. Kłykcie naprężyły się pod ściśle opinającą je skórą rękawiczek.

Cofnęła się w kierunku ustawionych w jednym miejscu mebli – dwóch krzeseł, stolika do kawy, drugiej sofy. Zaczęła się przesuwać w prawo, starając się, aby sofa oddzieliła ją od Frye’a.

– Ale piękne włosy – powiedział.

Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie zwariowała. To nie mógł być ten Bruno Frye, którego poznała w St. Helena. Tam nie dało się dostrzec nawet najmniejszej oznaki tego szaleństwa, które teraz wykrzywiało jego szeroką, zroszoną potem twarz. Jego oczy przypominały błękitnoszare okruchy lodu, a ta lodowata pasja, która z nich promieniowała, była z pewnością zbyt monstrualna, żeby mógł ją ukryć, kiedy go wówczas widziała.

Teraz zobaczyła nóż. Jego widok podziałał niczym wybuch żaru z pieca i sprawił, że jej niepewność wyparowała w powietrze. Miał zamiar ją zabić. Nóż znajdował się w otwartej pochwie, przymocowany do pasa nad jego prawym biodrem i Frye mógł go bez trudu wyswobodzić, odpinając metalowy zatrzask przy pojedynczym wąskim rzemyku. Jedna sekunda wystarczała, by zwolnić to ostrze z uchwytu i zacisnąć je mocno w dłoni; w dwie sekundy można je było zatopić głęboko w jej miękkim brzuchu, rozpłatać to ciepłe ciało i jego galaretowate organy, wyzwolić bezcenny zapas krwi.

– Pragnąłem cię od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem – powiedział Frye. – Pragnąłem cię tylko dopaść.

Wydawało się jej, że czas stanął.

– Milutko cię będzie posuwać – powiedział. – Naprawdę milutko.

Świat zaczął nagle przypominać film wyświetlany na zwolnionych obrotach. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność. Patrzyła, jak zbliża się do niej niczym potwór z sennego koszmaru, a powietrze stało się nagle tak gęste jak syrop.

Zmroziło ją w chwili, w której dostrzegła nóż. Przestała się przed nim cofać, mimo że nadal się zbliżał. Nóż wszystko załatwi. Zadławi, zamrozi krew w żyłach, wprowadzi wnętrzności w konwulsyjne drżenie. Zadziwiająco mało ludzi ma odwagę użyć noża przeciwko innej żywej istocie. Bardziej niż jakakolwiek inna broń nóż uświadamia o wrażliwości ciała, przerażającej kruchości ludzkiego życia; napastnik, który zadaje nim rany, może też ujrzeć aż nadto wyraźnie mechanizm własnej śmiertelności. Broń palna, kropla trucizny, ładunek wybuchowy, tępe narzędzie, sznur dusiciela – tego wszystkiego można użyć zasadniczo czysto, a większość z odległości. Ale człowiek z nożem musi być przygotowany na to, że się ubrudzi i że będzie musiał podejść blisko, tak blisko, że poczuje ciepło parujące z zadawanych przez siebie ran. Potrzeba wyjątkowej odwagi albo szaleństwa, aby ciąć drugiego człowieka i nie czuć obrzydzenia na widok krwi tryskającej na własną dłoń.

Frye ją dopadł. Położył swą wielką dłoń na jej piersiach, tarł je i ściskał gwałtownie przez jedwabną suknię.

Ten brutalny kontakt wyrwał ją z transu, w który zapadła. Odepchnęła jego dłoń, wywinęła się z jego uścisku i przebiegła na drugą stronę sofy.

Miał spokojny, niepokojąco spokojny uśmiech, ale w jego twardym wzroku połyskiwało makabryczne zadowolenie. To był demoniczny wzrok, szalone, piekielne rozbawienie. Zgodził się, żeby z nim walczyła, bo to było podniecające polowanie.

– Wynoś się! – krzyknęła. – Wynoś się!

– Nie chcę się wynosić – powiedział Frye, ciągle się uśmiechając i potrząsając głową. – Ja chcę wejść. O tak. Właśnie tak. Chcę wejść w ciebie, panieneczko. Chcę ci zedrzeć suknię z grzbietu, rozebrać cię do naga i wejść właśnie tu do środka. Całą drogę w górę, całą drogę do wewnątrz, gdzie jest ciepło, mokro, ciemno i miękko.

Po chwili strach, od którego zwiotczały jej nogi, zastąpiły silniejsze emocje: nienawiść, gniew, furia. Nie był to wyrozumowany gniew kobiety na mężczyznę, arogancko uzurpującego sobie prawo do jej godności i praw; nie był to intelektualny gniew z powodu społecznej i biologicznej niesprawiedliwości całej tej sytuacji; to było coś znacznie bardziej radykalnego. Wszedł na jej prywatny teren bez zaproszenia, wdarł się do jej nowoczesnej jaskini i przez to ogarnęła ją prymitywna wściekłość, która zaćmiła jej wzrok i przyśpieszyła bicie serca. Wyszczerzyła zęby, zawarczała z głębi gardła; doprowadzona nieomal do bezwiednych zwierzęcych odruchów, kiedy tak przed nim stała i szukała wyjścia z pułapki.

Tuż przy oparciu sofy stał długi, wąski stolik z oszkloną gablotą. Stały na nim dwie figurki z cienkiej porcelany wysokości osiemnastu cali. Chwyciła jedną z nich i cisnęła we Frye’a.

Prymitywny, instynktowny refleks nakazał mu zrobić unik. Figurka uderzyła o kamienny kominek i rozleciała się w powietrzu niczym bomba. Dziesiątki odłamków i setki okruchów spadło do paleniska i na otaczający dywan.

– Spróbuj jeszcze raz – powiedział z rozbawieniem.

Podniosła kolejną figurkę, zawahała się. Obserwowała go zmrużonymi oczyma, ważąc porcelanę w dłoni, potem udała rzut.

Dał się tym zwieść. Skulony uchylił się w bok, aby uniknąć pocisku.

W tym momencie, wydawszy cichy okrzyk triumfu, rzuciła figurką.

Był zbyt zaskoczony, żeby się znowu uchylić i porcelana trafiła go w głowę. Pocisk odbił się rykoszetem, wyrządzając mniej szkody, niż się spodziewała, ale Frye zatoczył się do tyłu o jakieś dwa kroki. Nie upadł. Nie był ranny. Nawet nie krwawił. Ale został trafiony i to go przeobraziło. Już nie był tak nastrojony do perwersyjnych żartów. Zniknął jego krzywy uśmiech. Ściągnięte wargi utworzyły prostą, ponurą linię, a jego twarz poczerwieniała. Widać było jak narasta w nim furia; na jego grubym karku pokazały się muskuły, naprężone i imponujące. Skulił się nieznacznie, gotując się do ataku.

Spodziewając się, że będzie obchodził sofę, Hilary miała zamiar krążyć wokół niej, aby mebel dzielił ich dopóty, dopóki nie znajdzie czegoś, czym będzie mogła ponownie w niego rzucić. Ale kiedy wreszcie ruszył, to nie po to, by ją podchodzić tak, jak oczekiwała. Ruszył prosto na nią bez żadnych wybiegów, niczym rozjuszony do szaleństwa byk. Zgiął się, schwycił oburącz przód sofy, uniósł i przechylił ją, a potem jednym, gładkim ruchem pchnął do tyłu, jakby ważyła tylko kilka funtów. Odskoczyła w porę, zanim ciężki mebel roztrzaskał się w miejscu, w którym stała. Przewróciwszy sofę, Frye natychmiast przez nią przeskoczył, wyciągnął ręce w kierunku Hilary i byłby ją dopadł, gdyby się nie potknął i nie upadł na kolano.

Gniew znowu ustąpił w niej miejsca lękowi. Zerwała się do biegu. Kierowała się w stronę przedsionka i drzwi frontowych, ale wiedziała, że zanim zdąży odsunąć obydwie zasuwy i wydostać się z domu, on ją dopadnie. Był tak piekielnie blisko, nie dalej jak dwa – trzy kroki. Rzuciła się w prawą stronę i pomknęła kręconymi schodami, przeskakując po dwa stopnie za jednym razem.

Ciężko dyszała, ale oprócz swego chrapliwego oddechu słyszała, że Frye się zbliża. Jego kroki brzmiały ogłuszająco. Obrzucał ją przekleństwami.