W przepięknej rezydencji w Richmond grał zawsze z niezmąconą dobrodusznością podrzędną rolę, obsypując Małgorzatę klejnotami i otaczając ją zbytkiem, a ona przyjmowała te dary z niezrównanym wdziękiem, czarując w przyjmowaniu gości tą samą uprzejmością, jaką okazywała artystycznemu kółku w Paryżu.
Sir Percy Blakeney był bezsprzecznie bardzo piękny, choć szpecił go ów leniwy i znudzony wyraz, właściwy mu. Ubierał się stale bez zarzutu, a chociaż stosował się do trochę przesadnej ówczesnej mody, przyjętej już w Anglii, zachowywał zawsze dobry smak, wrodzony angielskiemu szlachcicowi.
W ten wrześniowy dzień, mimo długiej podróży w powozie, mimo deszczu i błota, ubranie leżało bez zarzutu na jego szczupłych ramionach, a ręce białe jak u kobiety, wyłaniały się z rękawów ozdobionych wspaniałymi brabanckimi koronkami. Jedwabne ubranieo krótkiej talii, kamizelka z białymi wyłogami, obcisłe prążkowane spodnie, uwydatniały znakomicie tę potężną i kształtną postać. Na pierwszy rzut oka uderzała jego piękna powierzchowność, ale afektowane ruchy i ten wiecznie pusty śmiech niweczył w jednej chwili jakiekolwiek głębsze wrażenie, które mógł wywierać na ludziach. Wszedłszy do starej sali zajazdu, strzepnął krople deszczu z pięknego płaszcza i podniósłszy w złoto oprawne szkła do niebieskich sennych oczu, spojrzał z zaciekawieniem na towarzystwo. Zapadło przykre milczenie.
– Jak się masz Tony i ty Ffoulkes – rzekł, spostrzegłszy młodzieńców i witając się z nimi. – Do licha, przyjaciele! – dodał ziewając – widzieliście kiedy taki czas? Przeklęty klimat!
Małgorzata zmrużywszy figlarnie oczy, zwróciła się ku mężowi i z trochę wymuszonym uśmiechem przypatrywała mu się od stóp do głów.
– Co wam jest? – zaczął znów sir Percy po chwili milczenia, gdy nikt się nie odzywał. -Czemuście tacy zakłopotani, co się stało?
– Ależ nic – odrzekła Małgorzata z udaną wesołością -nic, co mogłoby wyprowadzić cię z twego błogiego spokoju: znieważono twoją żonę, więcej nic!
Śmiech, z jakim to powiedziała, miał uspokoić sir Percy'ego co do doniosłości tego faktu. Cel został osiągnięty, bo śmiejąc się również zawołał:
– Ależ droga, nie mów tak! Gdzie jest ów śmiałek, który odważył się ci ubliżyć?
Lord Antony już miał odpowiedzieć, gdy naraz młody wicehrabia wystąpił na środek pokoju.
– Panie – rzekł łamaną angielszczyzną, zaczynając swą przemowę głębokim ukłonem -hrabina de Tournay de Basserive, moja matka, obraziła panią, która jest jak widzę, twoją żoną. Nie mogę prosić cię o przebaczenie za moją matkę, co ona robi jest dobre w moich oczach, ale jestem gotów ofiarować ci panie zwykłą satysfakcję, przyjętą między honorowymi ludźmi.
Młodzieniec wyprostował o ile mógł swą wysmukłą postać i z zapałem patrzył dumnie na 6 stóp wysokiego baroneta Percy'ego Blakeney.
– Patrz no, sir Andrew – zawołała wesoło Małgorzata – na ten niezrównany obraz! Indyk angielski i kogut francuski!
Porównanie było rzeczywiście nadzwyczaj trafne. Angielski indyk patrzył z góry ze zdumieniem na małego francuskiego koguta, groźnie podskakującego wkoło niego.
– Powiedz mi, panie – rzekł w końcu sir Percy, przypatrując się przez szkła młodemu Francuzowi – gdzie do kaduka nauczyłeś się po angielsku?
– Panie… – zaprotestował wicehrabia, dotknięty niewzruszonym spokojem tego Anglika, wobec jego wojennej postawy.
– To jest wprost zdumiewające
– ciągnął dalej sir Percy tym samym tonem. – Czy nie uważasz, Tony? Ręczę, że nie potrafiłbym nigdy tak przemówić we francuskim żargonie.
– Co to, to prawda -potwierdziła Małgorzata – wymowa francuska sir Percy'ego kaleczy uszy jak nożem.
– Panie – przerwał wicehrabia poważniej, jeszcze gorszą angielszczyzną – zdaje mi się, że nie rozumiesz, o co mi chodzi. Ofiaruję ci jedyną satysfakcję, godną gentlemana.
– Cóż to jest u diabła? -spytał sir Percy zdziwiony.
– Moja szabla, panie!… odparł żywo wicehrabia, tracąc powoli cierpliwość.
– Jesteś sportsmenem, lordzie Tony – rzekła Małgorzata wesoło.
– Stawiam 10 na jednego na małego koguta.
Jeszcze przez chwilę sir Percy patrzył na wicehrabiego przez na pół przymknięte, leniwe powieki, potem ziewnął, wyciągnął przed siebie długie nogi i obróciwszy się do niego plecami, mruknął z największym spokojem:
– Co mi po twojej szabli?
Co sobie wicehrabia pomyślał w tej chwili wobec zuchwalstwa owego długonogiego Anglika, byłoby tematem do napisania księgi.
Odpowiedź jego streszczała się w jednym tylko wyrazie, gdyż wszystkie inne uwięzły mu w gardle, pod wpływem duszącej go wściekłości.
– Pojedynek, panie… – syknął przez zęby.
Blakeney obrócił się jeszcze raz ku niemu i ze swej wysokości spojrzał na rozjuszonego małego człowieczka, ale ani przez jedno mgnienie oka nie stracił dobrego humoru. Zaśmiał się dźwięcznym śmiechem i wsadziwszy piękne, długie ręce w przepastne kieszenie kamizelki, rzekł powoli:
– Pojedynek? Ach teraz rozumiem. Jak mi Bóg miły, jesteś krwiożerczym człowiekiem! Chcesz przedziurawić spokojnego człowieka? Bo ja to się nie bawię w pojedynki – dodał siadając spokojnie i wyciągając przed siebie długie nogi. – Diabelnie niewygodnym zajęciem są te pojedynki, czyż nie tak, Tony?
Wicehrabiemu wiadomo było niezawodnie, że w Anglii pojedynki między gentlemanami były surowo zabronione. Mimo to dla tego młodego Francuza, którego pojęcia o honorze wyrosły z wiekowych tradycji, widok gentlemana, nie przyjmującego pojedynku, był wprost potworny.
Zawahał się, co mu wypadało uczynić; czy spoliczkować tego długiego Anglika i nazwać go tchórzem, czy też wstrzymać się ze względu na obecność kobiety.
Na szczęście odezwała się Małgorzata.
– Proszę cię, lordzie Tony -rzekła miłym, melodyjnym głosem
– spróbuj pogodzić tych panów. Chłopca ponosi złość i jeszcze gotów skaleczyć sir Percy'ego -dodała z cieniem ironii w głosie. – Indyk angielski wyszedł cało, gdyż wszyscy święci z kalendarza mogliby go wyzwać, a on nie straciłby zimnej krwi.
Zaśmiała się filuternie, ale nie wyprowadziła męża ze zwykłej równowagi. Przeciwnie, wydawało się, że Blakeney był w najlepszym humorze w świecie, gdyż zwracając się do wicehrabiego, odparł wesoło:
– Czy żona moja nie jest dowcipna? Będziesz miał możność nieraz się o tym przekonać, jeżeli zostaniesz dłuższy czas w Anglii.
– Sir Percy ma rację, wicehrabio – przerwał lord Antony, kładąc rękę na ramieniu młodego Francuza. – Nie wypadałoby rozpoczynać pobytu w Anglii od pojedynku.
Przez chwilę młodzieniec wahał się jeszcze, potem wzruszywszy z lekka ramionami na myśl o dziwnych zapatrywaniach na sprawy honorowe na tej zamglonej wyspie, rzekł z godnością, pełną wdzięku:
– Jeżeli pan jest zadowolony, nie mam do niego dalszej urazy. Ty, lordzie, jako nasz opiekun, powiedz, czy zawiniłem, a oddalę się.
– Z całą przyjemnością -odparł Blakeney z westchnieniem ulgi. – A to dopiero czupurna sztuka! Jak mi Bóg miły, Ffoulkes, jeżeli ty i twoi przyjaciele sprowadzacie podobne okazy z Francji, to radzę ci zatop je po drodze w kanale, inaczej mój drogi, będę zmuszony udać się do Pitta, aby zakazał wam tego rodzaju przemytu, a ciebie zamknął wraz z twoim towarem.
– Ostrożnie, sir Percy! Porywa cię odwaga! – rzekła z przymileniem Małgorzata. – Zapominasz, że i ty przemyciłeś sobie coś z Francji!
Blakeney z wolna powstał.
– Mogłem wybierać na rozmaitych rynkach, ale mój gust nie zawiódł mnie – odparł z wyszukaną galanterią, składając przed żoną głęboki i uroczysty ukłon.