Выбрать главу

– Mów – rzekła spokojnie.

– Czy sir Percy Blakeney wie… jaką rolę odgrywałaś w sprawie uwięzienia margrabiego de St. Cyr?

Zaśmiała się smutnym, gorzkim, pogardliwym śmiechem, który zabrzmiał jak fałszywa nuta w melodii jej głosu.

– Chcesz powiedzieć, że zdradziłam margrabiego de St. Cyr przed trybunałem, który wysłał jego i całą rodzinę pod gilotynę? Tak, powiedziałam mu o tym po ślubie.

– Czy wytłumaczyłaś wszystkie okoliczności łagodzące, które całkowicie cię uniewinniają?

– Nie, gdyż było za późno mówić o okolicznościach. Wiedział już o tej sprawie z innej strony. Moje tłumaczenie przyszło zdaje się poniewczasie. Nie mogłam poniżać się do tego stopnia, by szukać sposobów uniewinniania się.

– A teraz?

– A teraz, Armandzie, mam satysfakcję w przeświadczeniu, że najbardziej ograniczony człowiek w Anglii ma największą pogardę dla swojej żony.

Wypowiedziała te słowa z taką goryczą, że serdecznie kochający ją Armand odczuł wyraźnie, iż dotknął bardzo niezręcznie bolesnej rany.

– Przecież sir Percy kochał cię?

– Czy mnie kochał? Tak, Armandzie, przynajmniej zdawało mi się przez pewien czas, że mnie kocha, inaczej nie zostałabym nigdy jego żoną. Jestem przekonana – dodała śpiesznie, jak gdyby pragnęła nareszcie zrzucić z siebie ciężkie brzemię, przygniatające ją od miesięcy – jestem przekonana, że i ty nawet, jak wszyscy zresztą, myślałeś, że wyszłam za niego dla majątku. Zaręczam ci, najdroższy, że to nieprawda. Zdawało mi się, że mnie uwielbia taką dziwną siłą miłości i tak gorąco, że byłam do głębi wzruszona. Przy tym, jak wiesz, nie kochałam nikogo, a miałam już dwadzieścia cztery lata; sądziłam, że nie potrafię nigdy kochać. Ale marzyłam zawsze, aby być ślepo uwielbiana. Choć Percy był ociężały i ograniczony, miał dla mnie tym większy powab; myślałam, że będzie mnie kochał tym więcej… Inteligentny mężczyzna ma inne zajęcia, ambitny inne nadzieje, zaś ograniczony umysł będzie tylko miłował i tym się zadowoli. A w zamian byłam gotowa odpłacić mu równym przywiązaniem, Armandzie. Nie tylko odbierać, ale dawać bezgraniczną miłość…

Westchnęła, a w tym westchnieniu była cała otchłań rozczarowania i bólu. Armand nie przerywał jej ani razu. Słuchał, pogrążony we własnych myślach. Jego serce cierpiało na widok tej młodej, pięknej kobiety, która u progu życia straciła nadzieję i wiarę wobec rozwianych złotych snów, które uczyniłyby z jej młodości nieprzerwane pasmo szczęścia. Mimo przywiązania do siostry rozumiał ów tragiczny konflikt szwagra. W krótkim swym życiu zetknął się już z ludźmi rozmaitych narodowości, różnego wieku, rozmaitych warstw społecznych i domyślił się, czego Małgorzata nie dopowiedziała.

Percy Blakeney był faktycznie słabo uposażony pod względem umysłowym, ale mimo wszystko miał ową rodową dumę, odziedziczoną po przodkach, odwiecznych angielskich dżentelmenach. Jeden Blakeney zginął na polu bitwy pod Bosworth, drugi poświęcił życie i majątek dla sprawy Stuartów -i ta sama duma bezsensowna, jak ją nazywał republikański Armand, musiała być głęboko dotknięta na wieść o winie ciążącej na sumieniu lady Blakeney. Armand wiedział dobrze, że była taka młoda i wprowadzona w błąd, wiedzieli i ci, którzy skorzystali z jej młodości, braku rozwagi i zastanowienia. Ale Blakeney nie miał jasnego sądu. Nie brał pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących. Widział jedynie czyn: lady Blakeney zdradziła rodaka przed trybunałem, nie znającym litości. Pogarda, jaką musiał odczuwać dla tego czynu, choćby nawet mimowolnego, mogła zabić jego miłość.

Ale nawet teraz siostra była dla Armanda zagadką. Życie i miłość przynoszą tak dziwne niespodzianki! Czy wobec słabnącego uczucia męża serce Małgorzaty obudziło się dla niego? Na drodze miłości spotyka się nieoczekiwane zwroty. Czy może ta kobieta, przed którą klęczał świat umysłowy Europy, zapałała miłością do tej miernoty?

Małgorzata wpatrzyła się w zachód słońca. Armand nie mógł widzieć jej twarzy, ale miał wrażenie, że to co błyszczało w złotych wieczornych promieniach, padało z jej oczu na delikatny koronkowy szal.

Lecz nie chciał dłużej przeciągać tej rozmowy. Znał dobrze dziwną, namiętną naturę siostry i zrozumiał, ile tajonego bólu musiało się kryć pod pozorami wesołości i swobody. Dawniej nie rozstawali się prawie nigdy. Rodzice pomarli, gdy Armand był jeszcze wyrostkiem, a Małgorzata dzieckiem. Starszy od niej o osiem lat, opiekował się nią aż do ślubu i był podporą w świetnych latach, spędzonych na ulicy Richelieu. Żegnał ją z prawdziwym smutkiem i lękiem, gdy wyjeżdżała do Anglii, by rozpocząć nowe życie, a teraz od czasu ślubu siostry złożył jej w Anglii pierwszą wizytę. Niestety, kilka miesięcy rozłąki wystarczyły, aby wznieść nieprzebyty mur między bratem a siostrą. Ta sama głęboka obopólna miłość zawsze trwała, ale każdy z nich posiadał dla siebie jakby tajemniczy ogród, do którego nikt więcej nie miał dostępu. Armand nie mógł powiedzieć siostrze wielu rzeczy. Polityczne oblicze rewolucji francuskiej zmieniało się niemal codziennie. Nie rozumiałaby, dlaczego jego własne poglądy i sympatie uległy takiej zmianie, wobec coraz to straszliwszych nadużyć jego dawnych przyjaciół. Ze swej strony Małgorzata nie mogła bratu odkryć całkowicie tajemnic swego serca, gdyż sama ledwie je rozumiała. Wiedziała tylko, że wśród bogactw i przepychu czuła się samotna i nieszczęśliwa.

A teraz Armand wyjeżdżał. Bała się o niego, pragnęła go mieć przy sobie i nie chciała zamącać tych ostatnich chwil tak bolesnego i słodkiego zarazem pożegnania, mówiąc tylko o sobie. Wsunęła mu znów rękę pod ramię i poszli wzdłuż skał ku wybrzeżu. Tyle rzeczy mieli jeszcze sobie do powiedzenia, które znajdowały się poza obrębem ich tajemniczego ogrodu!

Rozdział VIII. Zaufany agent

Dzień chylił się ku wieczorowi i długi, chłodny angielski zmierzch rozpościerał zasłonę na zielony krajobraz Kentu.

"Day Dream" wyruszył w drogę, a Małgorzata Blakeney od godziny stała samotnie na brzegu urwiska, ścigając wzrokiem białe żagle, unoszące z taką szybkością jedyną istotę, która rzeczywiście o nią dbała, którą śmiała kochać, której mogła ufać.

O kilka kroków od niej po lewej stronie oświetlone szyby kawiarni "Odpoczynku Rybaka" rzucały żółte blaski wśród zwiększającej się wciąż mgły. Od czasu do czasu zdawało się jej przeczulonym nerwom, że słyszy odgłos wesołej rozmowy i w jej uszach dźwięczał bezustannie nużący śmiech męża.

Sir Percy był o tyle delikatny, że zostawił ją zupełnie samą. Przypuszczała, że na swój sposób zrozumiał, iż wolała patrzeć samotnie, jak z widnokręgu znikały białe żagle. On, który z taką bezwzględnością wymagał zachowania pozorów, nie żądał nawet, aby nad żoną czuwał służący.

Małgorzata wdzięczna była mężowi za tę delikatność i co prawda starała się okazywać mu wdzięczność za jego względy i szczodrość iście królewską. Usiłowała nawet czasem zwalczać ironiczne i gorzkie uczucia, które zalewały jej duszę i dyktowały ustom obrażające i złośliwe słowa.

Często starała się dotknąć boleśnie męża, aby czuł, że i ona nim gardzi, że i ona zapomniała o tych dniach szczęścia, w których gotowa była go pokochać. Kochać tego półgłówka, którego myśli nie były w stanie wznieść się ponad sposób wiązania krawatu, lub linię nowego kroju płaszcza? A jednak… zamglone słodkie wspomnienia, dostrojone do tego spokojnego letniego wieczoru, stanęły przed jej oczami, przyniósł je na niewidzialnych skrzydłach lekki podmuch wiatru morskiego. Chwila pierwszego poznania… zdawało się, że był tak oddany jak niewolnik… i było w tej miłości coś tak potężnego, że podbiło ją i oczarowało…