Chauvelin wziął znowu w palce szczyptę tabaki. Widocznie tabaka była jego nałogiem, powszechnym zresztą w tych czasach, a może pragnął tylko zamaskować bystre, przenikliwe spojrzenia, którymi odczytywał myśli ludzkie.
– Nic więc dziwnego -powtórzył z tą samą galanterią -że najlotniejszy umysł w Europie nudzi się w takich warunkach.
– Miałam nadzieję, że znajdziesz mi środek na tę chorobę.
– Jakże mogę dokonać czegoś, co nie udało się samemu sir Percy'emu?
– Zostawmy sir Percy'ego w spokoju, przyjacielu – przerwała sucho.
– Przepraszam najmocniej, droga pani, ale właśnie tego uczynić nie mogę – odparł Chauvelin, a chytre, lisie jego oczy, spoczęły znów przenikliwie na Małgorzacie. – Mam bardzo skuteczne lekarstwo na nudy najgorszego nawet rodzaju, które chętnie bym ci zapisał, ale…
– Ale co?
– Stoi na przeszkodzie sir Percy.
– Cóż on ma z tym wspólnego?
– Zdaje mi się, że bardzo dużo. Lekarstwo, które ci chcę zalecić, piękna pani, nosi bardzo plebejuszowską nazwę: praca.
– Praca?
Chauvelin patrzył na Małgorzatę uporczywie. Zdawać się mogło, że te blade, świdrujące oczy czytają jej najskrytsze myśli. Byli sami i szepty ich ginęły w zgiełku, panującym w zajeździe, a pomimo to Francuz wślizgnął się na korytarz, rozejrzał się badawczo dokoła, a przekonawszy się, że nikt nie słucha, powrócił do Małgorzaty.
– Czy chcesz oddać Francji małą przysługę? – zapytał.
Wygląd jego się zmienił, długa lisia twarz przybrała wyraz niezwykłej natarczywości.
– A to co? – zawołała swobodnie Małgorzata. – Skąd ta nagła powaga? Nie wiem, czy będę mogła oddać Francji małą przysługę. Jakiż jest rodzaj tej przysługi, której domaga się ode mnie ona lub ty?
– Czy słyszałaś kiedy o "Szkarłatnym Kwiecie", obywatelko St. Just? – zapytał nagle Chauvelin.
– Czy słyszałam o "Szkarłatnym Kwiecie"? – zaśmiała się wesoło.
– Przecież o niczym innym się nie mówi! Mamy kapelusze ~a la "Szkarłatny Kwiat", konie nasze nazywają się "Szkarłatny Kwiat", na obiedzie u księcia Walii onegdaj był suflet ~a la "Szkarłatny Kwiat". Niedawno -dodała rozbawiona – zamówiłam nową niebieską suknię z zielonym obszyciem i dałabym głowę, że moja krawcowa nazwała ją ~a la "Szkarłatny Kwiat".
Chauvelin ani nie drgnął podczas jej szczebiotania i nie próbował przerywać, gdy dziecinny, srebrzysty jej głos rozlegał się wśród wieczornej ciszy. Słuchał jej śmiechu w zamyśleniu, a gdy zamilkła, rzekł oschle i ostro, nie podnosząc głosu:
– W takim razie, obywatelko, jeżeli słyszałaś o tej tajemniczej osobistości, to wiesz, że człowiek, który ukrywa się pod tą szczególną nazwą, jest zaciętym nieprzyjacielem naszej republiki, Francji i ludzi takich, jak Armand St. Just.
– To prawda, ale Francja ma na razie tylu nieprzyjaciół…
– Ale ty, obywatelko, jesteś córą Francji i powinnaś jej dopomóc, gdy znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
– Mój brat Armand poświęca się dla ojczyzny – odparła dumnie. -Ja osobiście nie mogę nic zrobić, mieszkając w Anglii.
– Właśnie że możesz! – Głos jego stał się bardziej natarczywy, a lisia twarz przybrała wyraz udanej godności.
– Tu, w Anglii, ty jedna możesz nam pomóc. Słuchaj! Wysłano mnie tutaj jako przedstawiciela republiki. Jutro przedstawię swoje dokumenty Pittowi w Londynie. Mam polecenie zasięgnąć informacji o "Lidze Szkarłatnego Kwiatu", która stała się nieustanną groźbą dla Francji od czasu, gdy pomaga arystokratom – zdrajcom ojczyzny i wrogom ludu – do ucieczki przed zasłużoną karą. Wiesz równie dobrze jak i ja, obywatelko, że z chwilą przybycia tutaj, ci francuscy emigranci czynią co mogą, aby podburzać umysły przeciw republice. Gotowi połączyć się z każdym nieprzyjacielem, aby ją zaatakować. W ubiegłych miesiącach całe zastępy tych emigrantów, podejrzanych lub już skazanych przez trybunał, przepłynęły kanał. Ich ucieczka była zaplanowana, zorganizowana i wykonana przez związek młodych angielskich śmiałków, na czele którego stoi człowiek, o mózgu równie sprawnym, jak tajemnicza jest jego osoba. Wszystkie usiłowania ze strony moich szpiegów nie doprowadziły do odkrycia, kim jest ten zuchwalec, który pod tym dziwnym przezwiskiem pracuje spokojnie na zgubę Francji. Chcę koniecznie zadać mu cios i dlatego potrzebuję twej pomocy.
Przez niego mogę wyśledzić resztę tej bandy, a wiem, że człowiek ten należy do angielskiego towarzystwa. Znajdź go dla Francji!
Małgorzata słuchała z zapartym oddechem namiętnej mowy Chauvelina, nie wymówiwszy ani słowa. Powiedziała mu przed chwilą, że ten tajemniczy bohater z bajki był tematem rozmów towarzystwa, do którego należała. Już od dawna jej serce i wyobraźnia zajęte były myślą o tym szlachetnym człowieku, który nie dla sławy ratował setki istot od straszliwej, bezlitosnej śmierci. Nie żywiła zbytniej sympatii do tych dumnych francuskich arystokratów, zakrzepłych w rodowych uprzedzeniach, jak hrabina de Tournay, lecz potępiała metody, stosowane przez rząd, choć była z zasady wolnomyślną republikanką.
Od szeregu miesięcy nie była w Paryżu, lecz wieści o okrucieństwach i krwiożerczości terroru, które doszły do punktu kulminacyjnego w rzeziach wrześniowych, dotarły do niej przez kanał. Nie znała Robespierre'a, Dantona i Marata jako krwawych niszczycieli i bezlitosnych dostawców gilotyny. Drżała ze zgrozy na myśl, żeby jej brat Armand, umiarkowany republikanin, nie stał się lada chwila jej ofiarą. Więc gdy dowiedziała się o istnieniu tej ligi młodych entuzjastów angielskich, którzy z najczystszej miłości bliźniego wydzierali kobiety, dzieci, starców i młodzieńców z objęć śmierci, serce jej wezbrało dumą. I teraz, gdy Chauvelin przemawiał, cała jej dusza rwała się do szlachetnego bohatera i wodza nieustraszonej ligi, który codziennie narażał życie i ofiarowywał je z własnej woli, radośnie, dla dobra ludzkości. Gdy Chauvelin skończył, oczy jej były wilgotne. Koronka na jej piersiach falowała gwałtownie pod przyśpieszonym oddechem. Nie słyszała już zgiełku, dochodzącego z zajazdu, nie słyszała głosu męża i jego bezmyślnego śmiechu. Myśli jej uleciały daleko w pogoni za wyśnionym bohaterem. Ach! byłaby go pokochała, gdyby się znalazł na jej drodze! Jego postać, potęga, odwaga, ślepa wierność tych, którzy pod jego rozkazami służyli tej samej wzniosłej sprawie, a ponadto tajemniczość, zdobiąca go jakby koroną chwały, wszystko to czarowało romantyczną duszę Małgorzaty.
– Znajdź go dla Francji, obywatelko!
Głos Chauvelina obudził ją ze złotych snów. Bohater zniknął, a niedaleko od niej znajdował się człowiek, któremu poprzysięgła wierność i miłość…
– A wiesz, przyjacielu, że mnie zadziwiasz? – rzekła, przybierając na nowo zwykłą wesołość. – Na Boga, gdzież go mam szukać?
– Ty wszędzie bywasz, obywatelko – szepnął Chauvelin.
– Mówiono mi, że lady Blakeney jest osią londyńskiego towarzystwa. Ty wiesz wszystko i słyszysz wszystko!
– Zapominasz, mój drogi -odparła Małgorzata, podnosząc dumnie głowę i patrząc z góry na stojącą przed nią małą figurkę -zapominasz widocznie, że sześć stóp sir Percy'ego Blakeney'a i długa tradycja nieskalanych przodków stoją na przeszkodzie między lady Blakeney a tym, co proponujesz?
– Dla dobra Francji, obywatelko…
– Wstydziłbyś się proponować takie niedorzeczności! Gdybyś nawet wiedział, kim jest "Szkarłatny Kwiat", byłbyś bezsilny. Wszak wiesz, że on jest Anglikiem.
– Już o tym pomyślałem – rzekł Chauvelin z gorzkim uśmiechem. -W każdym razie moglibyśmy go posłać pod gilotynę, aby ostudzić jego zapał, a potem… gdyby przyszło do dyplomatycznego zawikłania, moglibyśmy przeprosić pokornie rząd brytyjski i w razie potrzeby zapłacić rodzinie odszkodowanie…