Hrabina oparta o fotel, blada i jakby skamieniała, słuchała krótkiego sprawozdania z wypadków rozgrywających się w jej nieszczęsnej ojczyźnie.
– Mój Boże! jak to boleśnie słuchać o tym wszystkim, panie -rzekła złą angielszczyzną – mój biedny mąż pozostał jeszcze w tym okropnym kraju! Co za męka… ja siedzę bezpiecznie w teatrze, gdy on otoczony jest takim niebezpieczeństwem!
– Ależ pani – rzekła zawsze szczera i otwarta lady Portarles
– nic ci nie pomoże ucieczka do klasztoru; tym nie uratujesz życia męża! Musisz myśleć o twoich dzieciach, a one są za młode, aby wciąż smucić się i martwić.
Hrabina uśmiechnęła się przez łzy na tę szczerą radę przyjaciółki. Lady Portarles, której głos i maniery były stosowniejsze raczej dla dżokeja, miała w gruncie rzeczy złote serce i pod tą trywialną rubasznością, którą pewne damy przybierały wówczas dla pozy, kryły się najdelikatniejsze uczucia.
– Poza tym pani – dodał lord Grenville – czy nie wspominałaś mi wczoraj, że liga "Szkarłatnego Kwiatu" przysięgła ci, że przeprowadzi hrabiego przez kanał?
– Tak – odparła zagadnięta – i to jest moja jedyna nadzieja. Widziałam wczoraj lorda Hastingsa i znów dodał mi otuchy.
– W takim razie nie powinnaś niczego się lękać. Co liga przyrzekła, wykona z pewnością. Niestety! – westchnął stary dyplomata – czemuż nie jestem o parę lat młodszy!
– Ale jesteś jeszcze dostatecznie młody, aby pokazać plecy temu francuskiemu straszydłu, które króluje w twojej loży – przerwała lady Portarles.
– Uczyniłbym to z pewnością, gdyby to było w mojej możności, ale musisz pamiętać, pani, że służąc ojczyźnie, musimy odłożyć na bok uprzedzenia. Pan Chauvelin jest zaufanym przedstawicielem rządu…
– A to dobre! Nazywasz tych łotrów rządem?
– Dotąd Anglia nie uważała za stosowne zerwać dyplomatycznych stosunków z Francją – rzekł minister – i wobec tego jesteśmy zmuszeni przyjmować uprzejmie posła, którego mianowała.
– Niech diabli wezmą dyplomatyczne stosunki, lordzie! Zaręczam ci, że ten chytry lis jest niczym innym, tylko szpiegiem. Przekonasz się, że będzie zajmować się bardzo mało dyplomacją, a za to szkodzić ukrytym tu monarchistom, heroicznemu "Szkarłatnemu Kwiatowi" i jego zacnej lidze.
– Jestem pewna – rzekła hrabina, przygryzając wargi – że jeżeli ten Chauvelin zamierza zrobić nam krzywdę, to znajdzie wiernego sprzymierzeńca w osobie lady Blakeney.
– A to dopiero złośliwa kobieta! – wykrzyknęła lady Portarles.
– Lordzie Grenville, jesteś bardzo wymowny, proszę cię zatem, wytłumacz hrabinie, że mówi niedorzeczności. W twoim położeniu tu w Anglii, pani -ciągnęła zwróciwszy się do emigrantki z twarzą zaczerwienioną z oburzenia – nie możesz sobie pozwalać na te pańskie kaprysy, które tak lubią wasi francuscy arystokraci. Lady Blakeney może być w przyjaźni lub nie z tymi łotrami z rewolucji, mogła mieć coś wspólnego lub nie ze skazaniem St. Cyra, ale jest dziś osobą bardzo wysoko postawioną: sir Percy Blakeney ma większą fortunę, niż pół tuzina innych lordów wziętych razem i cieszy się ogromnym poważaniem u dworu, więc chcąc poniżać lady Blakeney, nie zaszkodzisz jej z pewnością w niczym, tylko siebie pani ośmieszysz. Czyż nie mam racji, lordzie?
Lecz nikt nie dowiedział się nigdy, co o tym długim kazaniu lady Portarles pomyślał lord Grenville lub hrabina de Tournay, gdyż właśnie podniesiono kurtynę. Rozpoczynał się trzeci akt "Orfeusza" i ze wszystkich stron zaczęły dochodzić niecierpliwe sykania o ciszę.
Lord Grenville pożegnał spiesznie panie i wślizgnął się do swej loży, gdzie Chauvelin przesiedział cały antrakt, sam z nieodstępną tabakierką w ręku. Blade oczy wlepił w lożę naprzeciw, gdzie z szelestem jedwabiu i wesołym śmiechem na ustach weszła właśnie w towarzystwie męża piękna lady Blakeney. Wyglądała wprost czarująco w lekko zapudrowanych złotawych puklach, przytrzymanych nisko w tyle głowy olbrzymią czarną wstążką. Ubrana zawsze według ostatniej mody, tym razem wzgardziła skrzyżowanym szalem, ogólnie wówczas noszonym. Miała suknię o krótkiej klasycznej talii, którą przyjętą niebawem w całej Europie, i w tym stroju była szczególnie piękna, gdyż podnosił wspaniałą linię jej postaci, a błyszcząca materia sukni lśniła bogactwem złotych haftów.
Gdy weszła, wychyliła się, aby przywitać znajomych; z loży królewskiej posłano jej krótkie i serdeczne pozdrowienie.
Chauvelin śledził ją uporczywie z początkiem trzeciego aktu, gdy słuchała z zajęciem muzyki. Drobna jej ręka bawiła się wachlarzem, wysadzanym kosztownymi kamieniami. Jej głowę, szyję i ramiona okrywały wspaniałe diamenty złożone w darze przez ubóstwiającego ją męża.
Małgorzata ogromnie lubiła muzykę. "Orfeusz" ją zachwycał. Radość życia odbijała się na jej twarzyczce, w wesołych niebieskich oczach i drażała uśmiechem na ustach. Licząc dopiero 25 lat, w pełni rozkwitu swej młodości, była bóstwem uwielbianym przez najwykwintniejsze towarzystwo. Dwa dni temu "Day Dream" powrócił z Calais, przywożąc wiadomości o ukochanym bracie. Armand donosił, że odbył szczęśliwie podróż, że myśli o niej i że będzie ostrożny. I w tej chwili, słuchając namiętnych akordów Glucka, zapomniała o rozczarowaniach, o przelotnych marzeniach, zapomniała nawet o dobrodusznej, ospałej miernocie męża, który obsypywał ją brylantami i splendorami wielkoświatowego życia. Sir Percy pozostał przy żonie tak długo, jak mu nakazywały formy grzeczności i odstąpił swe miejsce w loży jego królewskiej wysokości i całemu zastępowi wielbicieli, którzy składali hołd królowej mody. Wyszedł na pogawędkę z przyjaciółmi, ale Małgorzata nie zapytała nawet, czemu ją opuszcza, ani gdzie idzie, tak mało ją to interesowało.
Choć otaczał ją świetny dwór złotej młodzieży londyńskiej, wyprawiła wszystkich z rozpoczęciem trzeciego aktu, pragnąc pozostać sama z Gluckiem.
Dyskretne pukanie do drzwi oderwało ją od muzyki.
– Proszę – rzekła z lekkim odcieniem zniecierpliwienia, nie patrząc na intruza.
Chauvelin, czekając na sposobną chwilę, zauważył, że była sama, i nie zważając na niecierpliwe "proszę", cicho wsunął się do loży i stanął za krzesłem Małgorzaty.
– Jedno słówko, obywatelko – szepnął.
Małgorzata obróciła się żywo.
– Przestraszyłeś mnie – rzekła z wymuszonym uśmiechem. – Twoja obecność nie jest dla mnie wcale pożądana, gdyż chcę słuchać Glucka i nie jestem usposobiona do rozmowy.
– Ta chwila daje mi jedyną sposobność – odpowiedział spokojnie; i nie czekając na pozwolenie, przysunął krzesło tak blisko, że mógł szeptać jej do ucha, nie przeszkadzając słuchaczom i nie będąc widzianym na ciemnym tle loży. – Jest to moja jedyna sposobność -powtórzył, nie otrzymawszy odpowiedzi. – Lady Blakeney jest zawsze tak otoczona, tak poszukiwana przez swych wielbicieli, że zwykły stary przyjaciel nie może mieć żadnych specjalnych względów…
– W takim razie musisz poszukać innej sposobności -odparła z rozdrażnieniem. – Dziś idę po operze na bal do lorda Grenville'a, gdzie i ty z pewnością będziesz, więc przeznaczę ci pięć minut na rozmowę.
– Trzy minuty w tej pustej loży wystarczy mi zupełnie, a zdaje mi się, że postąpisz rozsądnie, jeżeli wysłuchasz mnie, obywatelko St. Just.
Małgorzata drgnęła. Chauvelin nie podniósł głosu, zażył spokojnie tabaki, a mimo to było coś w jego bladych oczach, co mroziło krew w żyłach, jak gdyby przeczucie śmiertelnego niebezpieczeństwa.
– Czy to groźba, obywatelu? -zapytała.
– Nie, piękna pani. To tylko strzała wymierzona w próżnię.
Umilkł na chwilę, gotowy do skoku, jak kot na widok biegnącej myszy, gdy czeka z zadowoleniem na ból, który jej zada.