W pobliżu lorda Grenville'a, Chauvelin, wsparty o kolumnę, w eleganckim czarnym stroju, robił skrupulatny przegląd wchodzących gości. Zauważył, że sir Percy i lady Blakeney jeszcze się nie zjawili i jego blade, przenikliwe oczy zwracały się żywo ku drzwiom, bacznie przyglądając się nadchodzącym nowym gościom.
Był nieco osamotniony. Jako poseł rewolucyjnego rządu francuskiego nie mógł liczyć na wielką popularność w Anglii, w chwili, gdy wieści o straszliwych rzeziach wrześniowych i o panowaniu terroru i anarchii zaczęły obiegać kraj. Koledzy jego w sferach oficjalnych przyjęli go uprzejmie, Pitt uścisnął mu dłoń, lord Grenville przyjął go kilkakrotnie na prywatnych audiencjach, ale towarzystwo londyńskie ignorowało go zupełnie. Kobiety obracały się plecami na jego widok, mężczyźni, którzy nie piastowali oficjalnych urzędów, nie witali się z nim nigdy.
Ale Chauvelin nie przejmował się bynajmniej takim stanem rzeczy, zaliczając owe publiczne zniewagi do kategorii zwykłych nieprzyjemności kariery dyplomatycznej. Ślepo i fanatycznie oddany sprawie rewolucji, pogardzał wszelkimi różnicami społecznymi i kochał namiętnie ojczyznę. Te trzy czynniki uczyniły go najzupełniej obojętnym na sposób, w jaki go przyjmowano w tej zamglonej, lojalnej i zacofanej Anglii. Ponadto Chauvelin miał przeświadczenie, że wszyscy bez wyjątku arystokraci francuscy byli zaciekłymi wrogami Francji i dlatego pragnął ich zagłady. Należał do ludzi, którzy pierwsi za panowania terroru wygłosili okrutne życzenie, "by arystokracja mogła posiadać jedną tylko głowę, by ją można było ściąć za jednym zamachem". Uważał, że każdy szlachcic, który zdołał uciec z Francji, był zdobyczą niesłusznie wydartą gilotynie, ze szkodą ogółu. Nie wątpił, że po przekroczeniu granicy emigranci czynili co mogli, aby wywołać oburzenie cudzoziemców na ich własną ojczyznę. Niezliczone spiski knuto w Anglii, Belgii i Holandii, aby zmusić jakieś wielkie mocarstwo do wysłania wojsk przeciwko zbuntowanemu Paryżowi, uwolnić Ludwika XVI i powywieszać wszystkich krwawych przywódców tej potwornej republiki.
Nic więc dziwnego, że zagadkowa i romantyczna postać "Szkarłatnego Kwiatu" była przedmiotem gorzkiej nienawiści Chauvelina. Jemu i kilku śmiałkom, będącym pod jego rozkazami, udało się za pomoc pieniędzy i bezprzykładnego zuchwalstwa wyratować setki monarchistów francuskich.
Dziewięć dziesiątych emigrantów przyjmowanych na angielskim dworze zawdzięczało swe życie temu właśnie człowiekowi i jego lidze.
Chauvelin przysiągł towarzyszom z Paryża, iż wyśledzi tego Anglika, wciągnie go podstępnie w granice Francji, a wtedy!… wzdychał z lubością na samą myśl o egzekucji i widział już w marzeniu tę dumną głowę spadającą pod nożem gilotyny.
Nagle zamilkły rozmowy, a głos odźwiernego zawołał donośnie:
– Jego królewska wysokość książę Walii i jego dwór, sir Percy Blakeney, lady Blakeney!
Lord Grenville zbliżył się śpiesznie do drzwi na przyjęcie znakomitego gościa.
Książę Walii, ubrany we wspaniały galowy strój, z aksamitu "saumon", bogato haftowany złotem, wszedł na salę, prowadząc pod ramię Małgorzatę Blakeney. Po lewej stronie księcia szedł sir Percy w kremowym mieniącym się atłasie, skrojonym według "incroyable" z bezcennymi koronkami przy szyi i rękawach. Jego jasne, faliste włosy nie były zapudrowane, a pod pachą niósł cylinder.
Po zwykłym etykietalnym powitaniu lord Grenville zwrócił się do królewskiego gościa.
– Czy pozwoli wasza królewska wysokość, że mu przedstawię pana Chauvelina, posła rządu francuskiego?
Gdy książę wszedł do salonu, Chauvelin prosił o przedstawienie siebie. Skłonił się bardzo nisko, a książę podziękował mu lekkim skinieniem głowy.
– Monsieur – rzekł jego królewska wysokość bardzo chłodno – spróbujemy zapomnieć, jaki rząd cię tu przysyła, uważając cię jedynie za naszego gościa, zwykłego poddanego francuskiego, i jako takiego witam cię panie.
– Wasza wysokość – odrzekł Chauvelin z nowym ukłonem.
– Madame – dodał, zwracając się do Małgorzaty.
– Ach, mój drogi Chauvelin! -zawołała wesoło, podając mu rękę. – Wasza królewska wysokość, pan Chauvelin i ja jesteśmy parą przyjaciół.
– W takim razie, panie Chauvelin – rzekł książę uprzejmie – jesteś tu tym lepiej widziany.
– Jeszcze jedna osoba pragnie dostąpić zaszczytu i zostać przedstawiona waszej królewskiej wysokości – przerwał lord Grenville.
– A któż to? – zapytał książę.
– Hrabina de Tournay de Basserive i jej rodzina, wszyscy przybyli z Francji dopiero przed kilkoma dniami.
– Ci mają szczęście – zauważył książę.
Lord Grenville poszedł po hrabinę. Siedziała w samym końcu salonu, ale gdy książę Walii ujrzał z daleka nadchodzącą sztywną postać starej damy, szepnął do Małgorzaty.
– Aż bije od niej cnota i melancholia!
– Proszę waszej królewskiej wysokości – odparła piękna Francuzka – cnota jest jak cenne pachnidło, gdy się je rozetrze, wydaje woń tym silniejszą.
– Niestety, cnota – westchnął książę – nie dodaje uroku waszej czarującej płci.
– Hrabina de Tournay de Basserive – przedstawił lord Grenville.
– Poznanie pani jest dla mnie zaszczytem. Mój ojciec, król angielski, jest rad, że może przyjąć twoich rodaków, pani, na naszej ziemi.
– Wasza królewska wysokość jest pełen dobroci – odrzekła hrabina z wyszukaną godnością. -Moja córka Zuzanna – dodała, wskazując córkę, która nieśmiało stała obok matki.
– Urocza, urocza! – zawołał książę. – A teraz pozwól hrabino, że ci przedstawię Lady Blakeney, zaszczycającą nas swą przyjaźnią. Zaręczam, że panie będą miały dużo tematów do rozmowy. Każdy rodak lady Blakeney jest tu podwójnie dobrze widziany. Przyjaciele jej są naszymi przyjaciółmi, a wrogowie wrogami Anglii!
Niebieskie oczy Małgorzaty zajaśniały radością pod wpływem uprzejmych słów królewskiego przyjaciela. Hrabina de Tournay, która przed kilkoma dniami znieważyła ją w tak okropny sposób, otrzymała publiczną nauczkę, co było dla Małgorzaty rodzajem zadośćuczynienia. Dla hrabiny zaś uległość wobec monarchii była rodzajem religii; znała aż nadto etykietę dworską, aby okazać choćby najlżejsze nieukontentowanie i obie panie oddały sobie wzajemnie żądany ukłon.
– Król jest zawsze uprzejmy – rzekła figlarnie Małgorzata -ale zbyteczne tu były jego pochlebne wyrazy. Zapamiętam na zawsze z wdzięcznością, jak miło przywitałaś mnie pani, gdy miałam szczęście spotkać cię po raz pierwszy.
– My, biedni wygnańcy, okazujemy naszą wdzięczność dla Anglii uległością względem waszej królewskiej wysokości -odrzekła hrabina.
– Madame – ukłoniła się znów Małgorzata.
– Madame – podziękowała jej z równą grzecznością hrabina.
Tymczasem książę Walii zamienił kilka słów z młodym wicehrabią.
– Cieszę się, że miałem przyjemność poznać pana. Znałem dobrze twego ojca, gdy był ambasadorem w Londynie.
– Ach, wasza wysokość, byłem wówczas dzieckiem, a teraz zawdzięczam to spotkanie naszemu opiekunowi, któremu na imię "Szkarłatny Kwiat".
– Cicho – szepnął żywo książę, wskazując Chauvelina, który przez cały czas stał na uboczu, przypatrując się z ironicznym uśmiechem hrabinie i Małgorzacie.
– Nie, wasza wysokość -zaprzeczył dyplomata, jakby w odpowiedzi na znak księcia – nie wstrzymuj objawów wdzięczności tego młodzieńca! Nazwa owego zajmującego "Czerwonego Kwiatu" jest dobrze znana i mnie i całej Francji!
Książę spojrzał na niego badawczo.
– Ha, mój panie, zdaje mi się, że wiesz więcej, niż my o naszym narodowym bohaterze. Może powiesz nam zatem, kim on jest? Spojrzyj – dodał, zwracając się do rozmawiającego towarzystwa – wszystkie panie z ciekawością spoglądają na ciebie. Staniesz się niesłychanie popularnym wśród nich, jeżeli zdradzisz tę wielką tajemnicę!