– Wasza wysokość – rzekł dobitnie Chauvelin – wszyscy twierdzą we Francji, że wasza wysokość mógłby, gdyby zechciał, dać nam najściślejsze informacje o tym zagadkowym, drobnym kwiatku…
Mówiąc te słowa, rzucił spojrzenie na Małgorzatę, która nie zdradziła najmniejszego wzruszenia i najspokojniej wytrzymała wzrok chytrego dyplomaty.
– Nic panu nie mogę odpowiedzieć – odparł książę. -Członkowie ligi zazdrośnie przechowują tajemnicę swego wodza, a piękne czcicielki nieznanego bohatera muszą się zadowalać uwielbieniem jego cienia. Tu w Anglii – dodał wyniośle i z imponującym urokiem
– wystarcza nam wymienić imię "Szkarłatnego Kwiatu", a już każda świeża twarzyczka oblewa się rumieńcem zapału. Nikt go nie zna, prócz wiernej garstki jego podwładnych. Nie wiemy, czy jest wysoki, czy drobnego wzrostu, czy ma jasne włosy, czy ciemne, czy jest piękny, lub źle zbudowany, ale wiemy, że jest najszlachetniejszym dżentelmenem na całym świecie. Jesteśmy dumni wszyscy, jak jeden mąż, że "Szkarłatny Kwiat" jest Anglikiem!
– Panie Chauvelin – zawołała Małgorzata, patrząc podejrzliwie na spokojną twarz francuskiego sfinksa. – Jego królewska wysokość nie dodał, że my, damy, czcimy go jak bohatera zamierzchłych wieków. Uwielbiamy go, nosimy jego barwy, drżymy o niego w chwilach niebezpieczeństwa, a radujemy się z nim, gdy zwycięża.
Chauvelin nie odrzekłszy słowa, skłonił się w milczeniu przed księciem i Małgorzatą. Wyczuwał u nich głęboką pogardę dla siebie, ale i on pogardzał tym księciem, rozmiłowanym w zabawach, a co do pięknej damy, która w złotych włosach nosiła gałązkę szkarłatnych kwiatków z diamentów i rubinów, czyż nie miał jej całej w swych rękach? Mógł zatem pozwolić sobie na milczenie i czekać na rozwój dalszych wypadków.
Wesoły wybuch śmiechu przerwał dziwny nastrój, który zapanował wśród rozmawiających.
– A my, biedni mężowie – rzekł wspaniały sir Percy powolnym głosem – stoimy zupełnie na uboczu, gdy one… kochają się w cieniu…
Odpowiedział mu wybuch chóralanego śmiechu, a książę śmiał się najgłośniej. Żart ten rozchmurzył czoła i po chwili rozmawiano znów wesoło, rozchodząc się grupami po wszystkich salach.
Rozdział XII. Skrawek papieru
Małgorzata przeżywała straszliwe męczarnie. Śmiała się, rozmawiała, otaczano ją, dogadzano jej bardziej niż innym kobietom, a mimo to miała wrażenie, że jak skazaniec czeka na ostatnią godzinę.
Bolesne napięcie nerwów spotęgowało się jeszcze podczas kilku chwil, spędzonych w towarzystwie męża po powrocie z opery. Słaby promień nadziei, że znajdzie w dobrodusznym, leniwym mężu światłego doradcę i przyjaciela, zgasł równie prędko, jak rozbłysnął.
Miała dla tego człowieka uczucie życzliwego lekceważenia, jak dla oddanego sługi lub wiernego zwierzęcia. I dlatego właśnie odwróciła się z pobłażliwym uśmiechem od męża, który powinien był stać się w ciężkiej rozterce jej moralną podporą, gdy jej honor ważył się między miłością do zagrożonego brata a obrzydzeniem dla nikczemnej przysługi, mającej okupić życie Armanda.
Ach! ta moralna podpora, ten światły doradca! W gronie młokosów o płaskim mózgu powtarzał z uciechą biegnącą z ust do ust bezmyślną strofkę, którą właśnie im zadeklamował. Ze wszystkich stron dochodził do niej ten bezdennie głupi wiersz. Nawet sam książę zapytał ze śmiechem, czy oceniła ostatni utwór poetycki męża.
– Ułożyłem go podczas zawiązywania krawatu -oświadczył swym wielbicielom sir Percy.
"Szukam go tu, szukam go tam,@ Francuz mówi – już go mam…@ Nie ma go w niebie, w piekle go szukam,@ "Szkarłatny Kwiat" znów umknął nam!"@
Ta fraszka sir Percy'ego obiegła wszystkie salony. Uradowany książę oświadczył, że życie bez Blakeneya byłoby beznadziejną pustynią. Po pewym czasie, ująwszy go pod ramię, zaprowadził do sali gry i zasiadł z nim przy jednym stole.
Sir Percy, który podczas zebrań towarzyskich stale przesiadywał przy stolikach z kartami, pozwalał żonie flirtować, tańczyć, bawić się lub nudzić do woli. I tego wieczoru, zdobywszy się na ten dowcipny wierszyk, pozostawił Małgorzatę, otoczoną tłumem wielbicieli, którzy dokładali wszelkich starań, aby zapomniała jak najprędzej o mężu, dość naiwnym, aby łudzić się niegdyś, że "najmądrzejsza kobieta w Europie" zadowoli się zimną formą angielskiego małżeństwa. Podniecenie nerwów i niepokój dodawały jej jeszcze uroku. Otoczona zbitą masą mężczyzn różnych narodowości, budziła ogólny zachwyt i podziw. Nie chciała już o niczym myśleć. Jej wychowanie, trochę poniekąd cygańskie, uczyniło ją fatalistką. Tłumaczyła sobie, że wypadki muszą pójść swoją koleją, a kierunek ich nie zależał od niej. Wiedziała, że od Chauvelina nie mogła spodziewać się litości. Naznaczył cenę za głowę Armanda i pozostawił jej rozstrzygnięcie.
Późnym wieczorem zauważyła przybycie sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego Dewhursta. Sir Andrew zwrócił się natychmiast do Zuzanny de Tournay i oboje stanąwszy we framudze okna, rozpoczęli długą i zajmującą rozmowę.
Obaj młodzieńcy wyglądali na nieco zakłopotanych i niespokojnych; poza tym ani z ich stroju, ani zachowania nie można było odgadnąć strasznej przygody, jaką przeżyli, która zagrażała ponadto bezpieczeństwu ich wodza.
Małgorzata wywnioskowała ze słów Zuzanny, że liga "Szkarłatnego Kwiatu" nie miała zamiaru zaniechać uwolnienia i porwania hrabiego de Tournay. Młoda Francuzka i jej matka wierzyły niezachwianie, że ojciec przyjedzie do Anglii za kilka dni.
Rozglądając się po wytwornym towarzystwie, zgromadzonym w rzęsiście oświetlonych salonach, Małgorzata zapytywała się w duchu, który z tych dumnych panów był zagadkowym "Szkarłatnym Kwiatem", trzymającym w silnych dłoniach nici tak zawiłych spisków i los tylu drogich istot?
Ogarnęła ją paląca ciekawość, aby koniecznie go dzisiaj poznać. Pragnęła wiedzieć, kim on jest, zupełnie bezinteresownie, nie z powodu Armanda i nie dla Chauvelina, ale dla swojej własnej satysfakcji, dla zaspokojenia namiętnej czci, jaką odczuwała dla niego za jego waleczność, zręczność i odwagę.
Był na pewno na balu, skoro lord Antony i sir Andrew znajdowali się tu także, czekając na spotkanie z wodzem, aby odebrać nowy rozkaz.
Małgorzata śledziła każdego mężczyznę, spoglądała na arystokratyczne normandzkie twarze, na jasnowłosych barczystych Sasów, na delikatniejszych i wesołych Celtów, i pragnęła wyczytać z ich rysów, który z nich zdradzał siłę, potęgę, energię i dostateczną zręczność, aby wybić się na stanowisko wodza tych wysoko urodzonych angielskich dżentelmenów, do których należał, jak twierdzono, jego królewska wysokość.
Może sir Andrew Ffoulkes? -zapytywała, wątpiąc, gdyż jego niebieskie oczy były zanadto łagodne, gdy odprowadzały czułym wejrzeniem uroczą Zuzannę, odwołaną przez surową matkę ze słodkiego sam na sam.
Z drugiego końca salonu Małgorzata widziała, jak westchnąwszy ciężko, stał przez chwilę samotny i bezradny, patrząc jak zgrabna postać znikła w tłumie przechadzających się gości. Potem skierował się ku drzwiom, prowadzącym do małego bocznego saloniku, i oparł się o nie plecami, spoglądając niespokojnie dokoła.
Małgorzata, wymknąwszy się zgrabnie towarzyszącemu jej kawalerowi i przecisnąwszy się przez tańczące pary, przystanęła przy drzwiach, o które oparł się sir Andrew. Czemu zapragnęła zbliżyć się do niego?
Nie odpowiedziałaby z pewnością na to pytanie.