Выбрать главу

– Czy zechciałbyś zajrzeć do sali gry? Chciałabym wiedzieć, czy jest tam jeszcze mój mąż. Jeżeli tak, proszę cię panie, powiedz mu, że czuję się bardzo zmęczona i pragnęłabym wrócić już do domu.

Prośby pięknych kobiet są zawsze rozkazami, nawet dla ministrów gabinetu. Lord Fancourt wstał natychmiast.

– Nie chciałbym zostawić cię samej, pani.

– Nie obawiaj się, lordzie, nic mi się nie stanie i nikt nie będzie mi przeszkadzał. Jestem naprawdę bardzo zmęczona. Jak wiesz, jedziemy powozem aż do Richmond. To bardzo daleka droga i jeżeli się nie pospieszymy, to przed świtem nie zajedziemy do domu.

Po odejściu lorda Fancourta do pokoju wsunął się Chauvelin.

– Czy masz jakie wiadomości dla mnie, obywatelko? – zapytał.

Lodowaty dreszcz wstrząsnął całym ciałem Małgorzaty, choć twarz jej pałała ogniem.- Ach Armandzie, czy ocenisz kiedykolwiek, jak wielką ofiarę z dumy i kobiecej godności poniosła dla ciebie twoja siostra? – pomyślała z bolesnym drżeniem.

– Nic ważnego – odrzekła, patrząc przed siebie tępym wzrokiem – ale zdaje się, że mogę naprowadzić cię na ślad. Podpatrzyłam – mniejsza o to jakim sposobem – sir Andrewa palącego przy świecy pewien skrawek papieru w tym pokoju. Udało mi się wydrzeć z jego rąk ów bilecik i rzucić nań pobieżnie wzrokiem.

– Czy miałaś dość czasu, by go przeczytać?

Kiwnęła potakująco głową i ciągnęła dalej bezdźwięcznym głosem:

– W rogu papieru był zwykły znak – mały czerwony kwiatek. -Nad tym znakiem przeczytałam dwa wiersze, bo reszta była zniszczona przez płomień.

– Jak brzmiały te dwa wiersze?

Głos jej odmówił posłuszeństwa i czuła, że nie jest w stanie wypowiedzieć słów, które wyślą na śmierć wielkiego bohatera.

tych – Co za szczęście dla ciebie, że cały papier nie spłonął -odezwał się oschle Chauvelin -inaczej byłoby źle z Armandem St. Just… Proszę o treść dwóch wierszy – powtórzył.

– Treść?… "Wyjadę jutro sam." Drugi wiersz brzmiał następująco: "Jeżeli chcesz jeszcze raz ze mną pomówić, będę w sali jadalnej punkt o pierwszej."

Chauvelin spojrzał na zegar nad kominkiem.

– W takim razie mam dość czasu – rzekł z flegmą.

– Co chcesz zrobić? – spytała gwałtownie.

Była trupioblada. Ręce miała lodowate, a serce biło jej gwałtownie w okropnym naprężeniu nerwów.

– Jakie to straszne… jakie straszne… czym sobie zasłużyłam na taką ciężką karę? Uczyniła już wybór i nie wiedziała, czy postąpiła szlachetnie czy nikczemnie? Tylko anioł, zapisujący złotymi zgłoskami czyny ludzkie, mógł jej na to odpowiedzieć.

– Co chcesz zrobić? -powtórzyła bezdźwięcznie.

– Ach, na razie nic, a potem… to zależy.

– Od czego?

– Od tego, kogo zobaczę w sali jadalnej punktualnie o pierwszej.

– Zobaczysz, że tam będzie "Szkarłatny Kwiat", ale nie znasz go i…

– Nie znam go, ale niebawem poznam.

– Sir Andrew na pewno go przestrzegł.

– Zdaje mi się, że nie. Gdy rozstaliście się po menuecie, stał i patrzył na ciebie przez chwilę tak dziwnym wzrokiem iż domyśliłem się, że zaszło coś między wami. Starałem się odgadnąć to "coś" i rozpocząłem ożywioną rozmowę z twoim uprzejmym tancerzem. Mówiliśmy o Glucku, o jego powodzeniu w Anglii, póki pewna lady nie przyszła prosić go o ramię do kolacji.

– A potem?

– Nie spuszczałem go z oka podczas kolacji. Gdy wróciliśmy do salonu, lady Portarles zaczęła go wypytywać o Zuzannę de Tournay. Wiedziałem, że nie będzie mógł odejść, póki ta dama nie wyczerpie tematu, co potrwa przynajmniej kwadrans, a teraz dochodzi godzina pierwsza.

Chauvelin zwrócił się ku drzwiom i gdy odsunął na bok kotarę, wskazał Małgorzacie postać sir Andrewa w ożywionej rozmowie z lady Portarles.

– Zdaje mi się, piękna pani -rzekł z triumfującym uśmiechem -że mogę bezpiecznie czekać w sali jadalnej na osobę, o którą mi chodzi.

– A jeżeli tam jest więcej osób?

– Oczywiście, ale każdy kto będzie się znajdować punktualnie o pierwszej w sali jadalnej, pozostanie pod ścisłą obserwacją. Jeden z nich albo dwóch, może nawet trzech wyjedzie jutro do Francji. Pomiędzy nimi będzie i "Szkarłatny Kwiat".

– Tak. A co potem?

– Ja też wyjadę jutro za nimi do Francji. Papiery, znalezione w Dover przy osobie sir Andrewa Ffoulkesa, wspominają o pewnej miejscowości, leżącej niedaleko Calais, o zajeździe dobrze mi znanym "Pod Burym Kotem" i o "Chacie ojca Blancharda", którą muszę odnaleźć. Wszystkie te miejscowości są oznaczone przez Anglika jako punkty zborne dla zdrajcy de Tournay i innych, gdzie spotkać się mają z członkami ligi. Ale widocznie ów "Czerwony Kwiat" rozmyślił się i nie pośle pomocników, tylko pojedzie jutro sam. Jedna z osób, którą zobaczę za chwilę w sali jadalnej, pojedzie do Calais; będę ją śledził krok za krokiem, aż ją przytrzymam w tym miejscu, gdzie czekają na niego ukryci arystokraci. Ta osoba zaś – piękna pani – będzie człowiekiem, którego szukam od roku, którego energia przewyższyła moją, którego pomysłowość wszędzie mi urągała, a zuchwalstwo wprawiało mnie w zdumienie. Tym człowiekiem, wreszcie będzie ów tajemniczy i nieuchwytny "Szkarłatny Kwiat".

– A Armand? – zapytała z prośbą w głosie.

– Czy nie dotrzymałem kiedykolwiek słowa? Obiecałem ci, że z chwilą gdy "Szkarłatny Kwiat" i ja wyjedziemy do Francji, przyślę ci przez umyślnego posłańca list nieostrożnego Armanda. I co więcej, przysięgam ci w imię Francji, że gdy schwytam tego angielskiego intryganta, St. Just znajdzie się w Anglii w objęciach uroczej siostry.

I spojrzawszy znów na zegar, Chauvelin opuścił pokój, złożywszy poprzednio głęboki, ceremonialny ukłon. Zdawało się Małgorzacie, że wśród zgiełku muzyki, tańców i śmiechów odróżnia jego kocie kroki, prześlizgujące się przez salony i słyszy, jak Chauvelin schodzi z szerokich schodów i otwiera drzwi do sali jadalnej.

Tak chciało przeznaczenie. Musiała przemówić, musiała zdobyć się na haniebny czyn dla ukochanego brata. Siedziała w fotelu bez ruchu, obojętna na wszystko, mając wciąż przed oczami twarz zaciętego wroga.

Chauvelin wszedł do jadalni zupełnie pustej w tej chwili. Tchnęła opuszczeniem, przypominającym balową suknię nazajutrz po zabawie. Na stołach stały do połowy napełnione szklanki, bielały porozrzucane serwety, a tu i tam porozstawiane w nieładzie krzesła potęgowały jeszcze wrażenie upiornej pustki. Para krzeseł postawiona blisko siebie, świadczyła o dopiero co wyszeptanych flirtach wśród zimnych przekąsek i lodowatego szampana. Cokolwiek dalej rząd ustawionych stołków był jakby krytyką towarzystwa, przez kwaśne i sztywne matrony, a inne krzesła przewrócone na dywanie opowiadały całe tomy o znakomitych piwnicach lorda Grenville'a. Była to jakby parodia świetnego towarzystwa, bawiącego obecnie na górnym piętrze, jakby obraz nakreślony białą kredą na szarym kartonie, obraz nikły i bezbarwny, od czasu, gdy jasne jedwabne suknie i wspaniale haftowane ubrania nie urozmaicały pierwszego planu, a dogasający płomień świec chwiał się w ciężkich kandelabrach.

Chauvelin uśmiechnął się i zatarł szczupłe ręce. Rozejrzał się po opustoszałej sali, pogrążonej w milczeniu i w półmroku; z dala dochodziły przytłumione dźwięki gawota, odgłos dalekich rozmów i śmiechów i turkot przejeżdżających ulicą powozów.

Sala tchnęła takim niezmąconym spokojem, że wydawało się wprost nieprawdopodobieństwem, iż właśnie tu czyha pułapka na najbardziej przebiegłego i zuchwałego spiskowca, jakiego kiedykolwiek widziały owe niespokojne czasy. Chauvelin starał się odgadnąć, co nastąpi i kim będzie ten człowiek, któremu poprzysiągł zgubę. Wszystko, co otaczało owego spiskowca, osłonięte było tajemnicą; jego tak zręcznie ukryte nazwisko, władza, którą sprawował nad 19 angielskimi dżentelmenami, wykonującymi jego rozkazy ze ślepym entuzjazmem, namiętna miłość i uległość, którą wzbudzał w swej lidze, a przede wszystkim ta nadzwyczajna odwaga, niepojęta śmiałość, dzięki której w murach Paryża drwił z nieprzyjaciół. Łatwy do zrozumienia był fakt, że imię tego Anglika wywoływało wśród ludu francuskiego zabobonny strach. Sam Chauvelin, spoglądając na pustą salę, w której lada chwila miał się ukazać ów bohater, odczuwał dziwny lęk. Ale plany jego były dobrze obmyślane. Miał pewność, że "Szkarłatny Kwiat" nie został ostrzeżony i że Małgorzata mówiła prawdę. A jeżeli ośmieliła się oszukać Chauvelina… Okrutny błysk, który przejąłby dreszczem Małgorzatę, zapłonął w jego bladych oczach. Jeżeli go oszukała, Armand St. Just odpokutuje śmiercią…