Czy chytry jego umysł odgadł tajemnicę? W tym leżała cała okropna, przerażająca zagadka. Zdradzając nieznanego, bezimiennego człowieka, celem wyratowania brata, Małgorzata Blakeney wysłała na śmierć własnego męża.
– Nie, nie, po tysiąc razy nie! – starała się uspokoić wewnętrzną mękę. Czyż przeznaczenie mogło być tak okrutne? Sama natura zaprotestowałaby przeciw takiej nikczemności i ta ręka, trzymająca zeszłej nocy ów skrawek papieru, przyczynę złego, byłaby raczej uschła, niż dopuściła do takiej zbrodni!
– Co ci jest, droga? -zapytała Zuzanna z niepokojem, zauważywszy śmiertelną bladość przyjaciółki. – Czy jesteś chora?
– Nic, nic, dziecko – szepnęła jakby w półśnie. – Czekaj… niech się zastanowię. Mówiłaś, że "Szkarłatny Kwiat" dzisiaj wyjechał?
– Małgorzato najmilsza, przestraszasz mnie!
– Mówię ci, że nic mi nie jest, tylko muszę pozostać przez chwilę sama i będę zmuszona skrócić dzisiejszą pogawędkę. Muszę wyjechać. Niebawem zrozumiesz wszystko…
– Czuję, że coś się stało, że pragniesz być sama i nie chcę ci przeszkadzać. Moja panna służąca odwiezie mnie do domu, więc nie troszcz się o mnie, droga Margot.
Zarzuciła ramiona na szyję koleżanki, odczuwając głęboki ból przyjaciółki; ale nie śmiała zadawać żadnych pytań, zrozumiawszy z wrodzoną sobie delikatnością, że lepiej będzie zostawić ją samą.
Zuzanna pożegnała serdecznie Małgorzatę i oddaliła się z głębokim smutkiem. Lady Blakeney pozostała na miejscu bez ruchu, rozmyślając o tym, co dalej należy czynić.
W chwili gdy Zuzanna wstępowała na schody tarasu, spostrzegła biegnącego ku swej pani grooma, który niósł zapieczętowany list. Zuzana instynktownie wróciła, obawiając się nowych niepomyślnych wiadomości dla przyjaciółki. Jej biedna Margot była już tak przybita, że nie zniosłaby z pewnością nowego ciosu!
Groom stanął z uszanowaniem przed swoją panią i wręczył jej zapieczętowaną kopertę.
– Co to jest? – zapytała Małgorzata.
– Posłaniec przyniósł w tej chwili ten list, pani.
Małgorzata wzięła list drżącą ręką i zapytała:
– Kto przysłał posłańca?
– Tego nie mówił – odrzekł groom – powiedział mi tylko, że miał rozkaz oddania listu i że domyślisz się już sama, pani, kto go przysyła.
Małgorzata rozdarła kopertę. Z góry przeczuła jej zawartość. Był to list Armanda St. Justa do sir Andrewa Ffoulkes'a, ów dokument skradziony przez szpiegów Chauvelina w "Odpoczynku Rybaka", który, w rękach francuskiego agenta służył za bicz, zmuszający ją do posłuszeństwa.
Chauvelin dotrzymał słowa i odsyłał kompromitujący list Armanda, gdyż był na śladach "Szkarłatnego Kwiatu".
W oczach Małgorzaty pociemniało, zachwiała się i pewnie by upadła, ale podtrzymała ją troskliwa Zuzanna. Z nadludzkim wysiłkiem opanowała się, wiedząc, że ma przed sobą ważne zadanie.
– Przyprowadź mi tu posłańca -rzekła spokojnie do służącego. -Wszak jeszcze nie odszedł?
– Nie, pani.
Groom oddalił się, a Małgorzata zwróciła się do Zuzanny.
– A ty, dziecko, idź do domu i powiedz swej służącej, aby była gotowa do drogi. Obawiam się, że będę zmuszona cię odesłać. Każ mojej służebnej przygotować dla mnie suknię podróżną i płaszcz.
Zuzanna nic nie odpowiedziała. Ucałowała serdecznie Małgorzatę i oddaliła się bez słowa, głęboko przygnębiona strasznym, bezbrzeżnym cierpieniem, wyrytym na twarzy przyjaciółki.
Po chwili groom powrócił z posłańcem.
– Kto wręczył ci ten list? -zapytała Małgorzata.
– Pewien gentleman, pani -odrzekł posłaniec – w zajeździe "Róża i Oset", naprzeciw Charing Cross. Mówił mi, że będziesz już wiedziała o co chodzi.
– W zajeździe "Róża i Oset"? Co tam robił?
– Czeka, pani, na powóz, który zamówił.
– Na powóz?
– Tak, pani, zamówił powóz specjalnie dla siebie. Jego służący powiedział mi, że jedzie prosto do Dover.
– Dobrze. Możesz odejść. Zwróciła się do grooma.
– Niech zajedzie w tej chwili mój powóz, zaprzężony w cztery najszybsze konie, jakie są w stajni.
Groom i posłaniec oddalili się pośpiesznie, aby wypełnić rozkazy.
Małgorzata pozostała w ogrodzie sama, nieruchoma, jakby skamieniała. Patrzyła przed siebie z rękami kurczowo zaciśniętymi na piersiach, a usta jej poruszały się wciąż w tragicznym, bezradnym szepcie:
– Co mam zrobić? Co mam zrobić? Gdzie go szukać?… O Boże, oświeć mnie!
Ale nie było czasu na wyrzuty sumienia i rozpacz. Popełniła bezwiednie czyn okropny, największą zbrodnię, jakiej kobieta kiedykolwiek się dopuściła. Wiedziała o tym dobrze, a sam fakt, że nie domyśliła się tajemnicy męża, był grzechem nie do przebaczenia. Powinna była wiedzieć.
Jak mogła przypuszczać, aby człowiek, który potrafił kochać tak, jak Percy Blakeney ją niegdyś kochał, stał się owym lekkomyślnym głupcem, za którego chciał uchodzić. Powinna była odczuć, że nosił maskę, a przekonawszy się o tym, zmusił go do szczerości. Ale jej miłość do męża tłumiła pycha i lekceważenie i oba te uczucia nie pozwoliły jej zrozumieć wielkości sir Percy'ego. Lecz po cóż w tej tragicznej chwili powracać do przeszłości? Zawiniła przez własne zaślepienie i musiała za nie odpokutować nie próżnymi skargami, lecz energicznym pożytecznym czynem.
Blakeney wyjechał do Calais, nie domyślając się, że najzacieklejszy wróg go ściga. Wsiadł wczesnym rankiem na okręt w London Bridge, a jeżeli miał pomyślny wiatr, to mógł bez wątpienia dobić do brzegów Francji w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Sądziła, że Chauvelin siądzie na pocztowe konie do Dover, najmie statek i prawdopodobnie przybędzie do Calais równocześnie z Percym. Tutaj Percy spotka się ze zbiegami z Francji, którzy z niecierpliwością czekali na dzielnego i szlachetnego zbawcę.
Oczy Chauvelina śledzić będą każdy jego ruch, i oto Percy narazi nie tylko własne życie, ale i życie ojca Zuzanny i innych uchodźców, pokładających w nim całą nadzieję. W grę wchodziło także życie Armanda, który bez najmniejszej obawy pojechał na spotkanie hrabiego de Tournay, wiedząc, że "Szkarłatny Kwiat" nad nim czuwa. W rękach Małgorzaty spoczywało życie jej męża i wszystkich tych ludzi, więc musiała ich ratować za wszelką cenę, jeżeli jej odwaga i pomysłowość staną na wysokości zadania.
Czuła jednak, że sama nie mogła wykonać tego planu. Dojechawszy do Calais, nie wiedziałaby, gdzie szukać męża, gdy tymczasem Chauvelin, z pomocą skradzionych papierów w Dover, trzymał w ręku wszystkie nici akcji. Przede wszystkim należało przestrzec Percy'ego.
Wiedziała, że nie opuści on nigdy tych, którzy mu zaufali, i że nie odstraszy go żadne niebezpieczeństwo i że nie wyda hrabiego de Tournay w ręce krwawych katów. Ale trzeba go przestrzec, aby miał czas stworzyć nowy plan i uzbroić się w ostrożność i przezorność. Nie spodziewając się niczego złego, wpadłby w zręcznie zastawione sidła, lecz gdyby go ostrzeżono, mógłby jeszcze dopiąć celu.
A jeżeli nie powiedzie mu się, jeżeli przeznaczenie i Chauvelin ze środkami, jakimi rozporządzał, okażą się silniejsze od śmiałego spiskowca, wtedy przynajmniej stanie przy jego boku, aby go pokrzepić na duchu, kochać i osłodzić ostatnie chwile. Zginą razem, świadomi, że miłość rodzi miłość i że jej potęga zwalcza wszystko.
Powzięła wielkie, niezłomne postanowienie, wyprostowała się i skupiła w sobie. Wiedziała teraz, co należało czynić, jeżeli Bóg doda jej sił i pomocy. Oczy jej straciły błędny wyraz i pałały wewnętrznym ogniem w nadziei rychłego spotkania wśród śmiertelnych niebezpieczeństw. Błyszczały radością na myśl dzielenia tych niebezpieczeństw z Percym, niesienia mu pomocy i pozostania przy nim aż do końca, jeżeli śmierć okaże się koniecznością.