Выбрать главу

Ach! gdyby mogła wiedzieć, do jakiej gospody zajechał Chauvelin, czy nie wsiadł już na okręt i nie odpłynął do Francji? Ta myśl ściskała jej serce jakby żelaznymi kleszczami.

Samotność i głucha cisza dręczyły ją i przygniatały. Nie dochodził do niej żaden odgłos i szmer, prócz tykania starego zegara, którego wskazówki posuwały się tak bardzo powoli. Małgorzata użyć musiała całej energii i wysiłku woli, aby nie stracić odwagi podczas tej bolesnej nocy oczekiwania.

Prócz niej cały dom pogrążony był we śnie. Słyszała, jak Sally udała się na spoczynek. Jellyband poszedł się przekonać, czy woźnica i służba lady dostali wygodne pomieszczenie, a po chwili wrócił i zatrzymał się w tych samych drzwiach, w których przed tygodniem Małgorzata po raz pierwszy spotkała się z Chauvelinem. Widocznie zamierzał czekać na sir Andrew Ffoulkesa, ale sen go zmorzył i Małgorzata słyszała wyraźnie monotonny i spokojny oddech gospodarza.

Piękny i ciepły dzień październikowy, tak szczęśliwie rozpoczęty, zmieniał się powoli w noc chłodną i wietrzną. Zadrżała z zimna i zbliżyła się do wesołego ognia, trzaskającego na kominku. Z każdą chwilą wiatr wzmagał się i szum fal, rozbijających się o groblę portową w Admiralty Pier, dochodził do niej jak przytłumiony grzmot.

Wiatr dął z wściekłością. Szarpał drzwiami w ogrodzie i hulał w obszernym kominie, aż szyby dźwięczały, a drzwi starego domu skrzypiały jękliwie. Małgorzata zadała sobie pytanie, czy ten wiatr korzystnie wpłynie na jej podróż? Nie bała się burzy i nie opóźniłaby wyjazdu, choćby o godzinę.

Głośny tupot w podwórzu ocknął ją z tych rozmyślań. Widocznie był to sir Andrew, gdyż usłyszała tętent kopyt końskich i wesoły, choć zaspany głos Jellybanda, witającego gościa.

Przez chwilę pomyślała, że jej sytuacja jest istotnie niezwykła i że to nocne spotkanie z sir Ffoulkesem ma wszystkie pozory tajemnej schadzki, tym bardziej, że młody kawaler zjawił się w przebraniu. Cóż za przepyszny materiał do plotek!

Ta myśl uderzyła ją szczególnie z komicznej strony. Takie było przeciwieństwo między powagą chwili a pozorami, które z pewnością cnotliwy Jellyband fałszywie sobie będzie tłumaczyć, że pierwszy od wielu godzin uśmiech zaigrał na jej dziecinnych ustach.

Gdy sir Andrew, zgoła niepodobny do siebie w lokajskiej liberii, wszedł do sali zajazdu, przyjęła go niemal z wesołym śmiechem.

– Ach, mój panie lokaju, jakże jestem uradowana z twego wyglądu!

Jellyband, który wszedł za młodym człowiekiem, był zmieszany w najwyższym stopniu. Przebranie młodego eleganta potwierdziło całkowicie jego podejrzenia. Niechętnie otworzył butelkę wina, przystawił krzesło do stołu i czekał.

– Dziękuję ci, zacny przyjacielu – rzekła Małgorzata, uśmiechając się wciąż na myśl o tym, co sądzi gospodarz o tej nocnej przygodzie. – Niczego już nie potrzebujemy; oto zapłata za twoje trudy.

Podała kilka sztuk złota Jellybandowi, który przyjął je z należnym uszanowaniem i wdzięcznością.

– Lady Blakeney – zawołał sir Andrew, gdy gospodarz chciał się oddalić – obawiam się, że będziemy musieli niestety korzystać dłużej z gościnności mego przyjaciela Jellybanda. Z przykrością muszę ci oznajmić, że nie możemy wsiąść na okręt tej nocy.

– Nie możemy wsiąść na okręt tej nocy! – powtórzyła ze zdumieniem. – Ależ musimy, musimy koniecznie! Tu nie mogą wchodzić w grę ani przeszkody, ani koszta. Musimy mieć okręt jeszcze dzisiaj!

Jednakowoż młodzieniec potrząsnął ze smutkiem głową.

– Nie chodzi tu o koszta. Straszna burza dmie od strony Francji, mamy wiatr przeciwny, nie ma żadnej możliwości wyjazdu, póki wiatr się nie zmieni.

Małgorzata zbladła. Tej właśnie przeszkody nie przewidziała. Sama natura sprzysięgła się przeciw niej. Percy był w niebezpieczeństwie, a ona nie mogła śpieszyć mu z pomocą, bo wiatr dął od strony Francji!

– Przecież musimy jechać, musimy… – powtarzała z rozpaczliwym uporem – ty wiesz, że musimy. Czy nie możesz znaleźć jakiegoś sposobu?

– Byłem już na wybrzeżu i rozmawiałem z marynarzami, którzy mnie zapewnili, że dzisiejszej nocy nie można w żaden sposób podnieść kotwicy, żaden okręt dziś nie odpłynie, a zatem nikt – dodał, patrząc znacząco na Małgorzatę – nikt nie wyjechał z Dover wieczorem.

Małgorzata zrozumiała o kim mówił. Nikt, to znaczy ani Chauvelin, ani ona.

Skinęła uprzejmie na Jellybanda.

– Wobec tego musimy pogodzić się z losem – rzekła do niego. -Czy masz dla mnie wolny pokój?

– Ależ naturalnie, pani, ładny, jasny pokój, i drugi dla sir Andrewa. Są już przygotowane.

– To dobrze, mój zacny Jelly -odparł wesoło sir Andrew, klepiąc gospodarza po ramieniu.

– Otwórz te dwa pokoje i zostaw lichtarze na kredensie. Jestem pewien, że umierasz ze zmęczenia, a lady, zanim się położy, musi jeszcze coś zjeść. Nie bój się, przyjacielu, i nie miej tak pogrzebowej miny; przybycie lady o tak niezwykłej godzinie jest wielkim zaszczytem dla ciebie i sir Percy wynagrodzi cię podwójnie, jeżeli starać się będziesz, aby jej na niczym nie zbywało.

Sir Andrew odgadł widocznie niepokoje i obawy, które dręczyły zacnego gospodarza, a że był grzecznym dżentelmenem, starał się tą uwagą rozproszyć jego podejrzenia. Z zadowoleniem zauważył, że po części dopiął celu, gdyż na wzmiankę o sir Percy'm rumiana twarz gospodarza rozjaśniła się nieco.

– W tej chwili zajmę się wszystkim – odrzekł trochę udobruchany. – Czy nie życzysz sobie czego więcej na kolację, pani?

– Mam wszystkiego pod dostatkiem, zacny przyjacielu. Jestem bardzo głodna i upadam ze zmęczenia, więc idź, proszę, i otwórz pokoje.

– A teraz powiedz mi – rzekła, zwracając się do towarzysza, gdy Jellyband wyszedł z pokoju – co wiesz nowego?

– Nie mam nic nowego do oznajmienia – odrzekł młodzieniec. – Burza uniemożliwia każdemu okrętowi odpłynięcie z Dover. Ale co ci się początkowo wydawało okropną klęską, jest w rzeczy samej wielkim szczęściem. Jeżeli my nie możemy tej nocy przeprawić się do Francji, Chauvelin jest przecież w tym samym położeniu.

– Mógł odpłynąć przed burzą.

– Oby tak było – zawołał wesoło sir Andrew – gdyż w takim razie burza go wpędziła na inne wybrzeża, lub kto wie? może już leży na dnie morza. Szaleje straszliwa wichura i biada małym okrętom, które znajdują się z dala od portu. Ale obawiam się, że nie powinniśmy pokładać nadziei w zatonięciu tego szatana wraz z jego morderczymi planami. Marynarze zapewniali mnie, że ani jeden statek nie podniósł kotwicy od kilkunastu godzin, poza tym twierdzili, że pewien nieznajomy przyjechał powozem po południu i chciał przeprawić się do Francji.

– W takim razie Chauvelin jest jeszcze w Dover?

– Bez wątpienia. Czy mam wyprowadzić go gdzieś podstępnie i przebić go moją szablą? Byłoby to najlepsze i najszybsze załatwienie sprawy.