Выбрать главу

Ucieczka była niemożliwością. Drogi obsadzono patrolami, sidła zastawiono umiejętnie i na wielką odległość, a powoli zacieśniano je, aby schwycić w nie Blakeney'a, którego teraz nie zdoła już wyratować nawet jego zdumiewająca pomysłowość.

Desgas już odchodził, gdy Chauvelin odwołał go raz jeszcze.

Małgorzata zastanawiała się, jaki nowy szatański plan powstał teraz w jego głowie, żeby zgubić szlachetnego obrońcę, tak samotnego wobec całej bandy opryszków. Spojrzała na swego nieprzyjaciela, gdy zwrócił się w stronę Desgasa. Blada jego twarz rysowała się wyraźnie spod księżego szerokiego kapelusza i było w niej tyle śmiertelnej nienawiści i szatańskiego okrucieństwa, że ostatnia nadzieja zgasła w sercu Małgorzaty.

Zrozumiała, że od tego człowieka nie mogła spodziewać się litości.

– Zapomniałem dodać – rzekł Chauvelin z ohydnym chichotem, zacierając kościste ręce podobne do szponów drapieżnego ptaka -że wysoki osobnik będzie się z pewnością bronił, lecz pod żadnym warunkiem nie wolno do niego strzelić, chyba w ostateczności. Pamiętaj o tym. Chcę go pojmać żywego, o ile się da. – Zaśmiał się śmiechem szatanów, na widok mąk potępieńców, które opisał Dante.

Małgorzata miała wrażenie, że przechodzi wszystkie tortury, jakie ludzkie serce znieść było w stanie, i gdy Desgas opuścił gospodę, a ona została sama w tej pustej wstrętnej izbie, w towarzystwie zaciętego wroga, poprzednie jej męki wydały się teraz igraszką. A Chauvelin chichotał i zacierał wciąż ręce, ciesząc się z góry swym triumfem. Uplanował wszystko tak genialnie, że nie było najmniejszej obawy zawodu, ani możliwości ucieczki dla najzuchwalszego, najbardziej pomysłowego człowieka. Każda droga została obsadzona strażą, każdy kąt przeszukany, a tam w odległej, opuszczonej nadbrzeżnej chacie mała garstka skazańców czekała niecierpliwie na zbawcę, który śmiercią przypłaci swe bohaterstwo. Śmiercią? Stokroć więcej niż śmiercią! Ów wróg w szatach świątobliwego męża, szatan w ludzkim ciele, nie pozwoli nieustraszonemu bohaterowi umrzeć nagłą prędką śmiercią żołnierza na posterunku.

Przede wszystkim Chauvelin pragnął dostać w swe ręce nieprzyjaciela, który od dawna już mu urągał, chciał go widzieć bezbronnego, poniżonego, chciał nacieszyć się jego upadkiem i zadać mu wszystkie moralne męki, jakie wymyślić może najdziksza nienawiść.

Małgorzata gorąco zapragnęła zginąć u boku męża i wierzyła, że znajdzie się chwila, choćby najkrótsza, w której zdoła mu wyznać, że jej miłość prawdziwa i gorąca należy jedynie do niego.

Chauvelin usiadł przy stole, zdjął kapelusz i Małgorzata ujrzała jego cienki profil o spiczastej brodzie, pochylony nad marną strawą.

Tchnął zadowoleniem i czekał na dalsze wypadki z wielkim spokojem, spożywając ze smakiem kolację, podaną mu przez Brogarda.

Nagle usłyszała dźwięk, który przeszył jej serce bezgranicznym lękiem. Był to wesoły, młody głos, śpiewający z uniesieniem angielski hymn narodowy.

Rozdział XXV. Orzeł i lis

Przez chwilę Małgorzata straciła świadomość tego, co się dzieje. Słyszała jedynie ów złowróżbny śpiew. Poznała głos męża. Chauvelin usłyszał go również, gdyż rzucił okiem na drzwi, a potem nasunął śpiesznie kapelusz na oczy. Głos stawał się coraz wyraźniejszy, a Małgorzata musiała stoczyć ze sobą okropną walkę, aby nie podbiec do nadchodzącego i nie ostrzec go, nim będzie za późno. Opanowała się w ostatniej chwili, wiedząc, że Chauvelin zatrzymałby ją na pewno, nim zdołałaby dosięgnąć drzwi. Była także niemal pewna, że dom otaczali żołnierze, gotowi na każde zawołanie. Ten czyn szalony mógłby tylko przyśpieszyć śmierć człowieka, którego za cenę własnego życia chciała uratować.

"Niech długo nam panuje król@ i Bóg go ma w opiece"@ śpiewał coraz radośniej. Wtem otworzyły się drzwi i zapanowało głuche milczenie.

Małgorzata, nie mogąc dojrzeć drzwi wejściowych, wstrzymywała oddech i czekała.

Percy Blakeney spostrzegł oczywiście księdza siedzącego przy stole. Zawahał się przez kilka sekund, a potem wszedł do pokoju i zawołał donośnym, swobodnym głosem:

– Hejże tam! Czy nie ma nikogo? Gdzie podział się ten głupi Brogard?

Miał na sobie wspaniały płaszcz i owo ubranie do jazdy konnej, które nosił na sobie, gdy wyjeżdżał z Richmond. Jak zwykle strój jego leżał bez zarzutu. Piękne brabanckie koronki przy szyi i rękach odznaczały się niepokalaną świeżością, dłonie miał białe, jasne włosy starannie przyczesane, a w oku jego lśnił monokl, nadając mu ton jak zawsze nieco afektowany.

Sir Percy Blakeney wyglądał raczej w tej chwili na zaproszonego gościa, będącego w drodze na "garden party" u księcia Walii, niż na szaleńca, wpadającego w zasadzkę z zimną krwią i z całą świadomością grozy sytuacji.

Stanął na środku izby. Małgorzata sparaliżowana trwogą była pewna, iż lada chwila Chauvelin krzyknie i cały zajazd zapełni się w oka mgnieniu żołnierzami, a wówczas ona rzuci się na pomoc mężowi i oboje drogo okupią śmierć. Ale czas mijał i nic nie zakłócało ciszy panującej w izbie.

Małgorzata walczyła w duchu zaciekle, aby nie krzyknąć, widząc jak Percy mało świadomy jest grożącego mu niebezpieczeństwa.

"Uchodź Percy, wszak to twój najzaciętszy wróg! uciekaj nim będzie za późno!"

Ale nie zdążyła krzyknąć, gdyż w tej właśnie chwili Blakeney, spokojnie zbliżył się do stołu i dobrodusznie klepiąc księdza po plecach, rzekł zwykłym afektowanym i leniwym głosem:

– Słowo daję, że to dziwny traf, panie Chauvelin. Nigdy bym nie przypuszczał, że cię tu spotkam.

Chauvelin, który właśnie podnosił do ust łyżkę zupy, zachłysnął się gwałtownie. Jego drobna zmięta twarz zaczerwieniła się jak burak, pod wpływem nagłego kaszlu, co pomogło chytremu przedstawicielowi rządu francuskiego ukryć nieco zdumienie, graniczące z osłupieniem. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej bezczelności ze strony przeciwnika i stracił mowę wobec podobnego zuchwalstwa.

Przerażenie dyplomaty zdradzał fakt, że nie pomyślał o otoczeniu gospody żołnierzami, czego Blakeney domyślił się i bez wątpienia jego szybko orientujący się umysł tworzył już plany wyzyskania tego nieprzewidzianego spotkania.

Małgorzata nawet nie drgnęła w kryjówce. Przyrzekła sir Andrewowi, że nie przemówi do męża wobec świadków i miała dość panowania nad sobą, aby nie przeszkadzać sir Percy'emu w wykonywaniu planów. Czuła jednak, jak okropną męką była ta przymusowa bezczynność w obliczu tych dwóch ludzi. Słyszała rozkazy Chauvelina, aby strzeżono drogi, i wiedziała doskonale, że gdyby jej mąż opuścił teraz gospodę pod "Burym Kotem", nie doszedłby daleko. Byłby w tej chwili schwytany przez jednego z patrolujących ludzi kapitana Jutley'a gdyby zaś pozostał w oberży, to po nadejściu Desgasa z żołnierzami czekałby go taki sam los.

Pułapka miała lada chwila zatrzasnąć się, a ona nie mogła czynić nic innego, jak gubić się w domysłach i czekać.

Ci widziani z góry dwaj ludzie tworzyli dziwny kontrast, lecz z nich dwóch tylko Chauvelin zdradzał pewien niepokój. Małgorzata znała go dostatecznie, aby zgadnąć, co się działo w jego duszy. Nie lękał się o swe życie, choć znajdował się sam w odległej gospodzie, z człowiekiem olbrzymiej siły, którego zuchwalstwo i odwaga przewyższały wszelkie pojęcie. Był gotów stawić czoło niebezpieczeństwu dla sprawy tak bardzo mu drogiej, ale mógł obawiać się, by zuchwały Anglik zabijając go, nie ułatwił sobie ucieczki. Jego podwładni nie potrafiliby może pojmać tak łatwo "Szkarłatnego Kwiatu", w razie gdyby zabrakło im kierownictwa przywódcy, który czerpał podnietę w śmiertelnej nienawiści.